Mikro Naraton Pilchoworunda II edycja.
-
DST
4.00km
-
Teren
4.00km
-
Sprzęt ACTIVE RUNNER
-
Aktywność Jazda na rowerze
I nadszedł ten dzień. Jedyny taki w roku. Jak sama nazwa mówi - kwiecień - czyli miesiąc kwiatów.
Pierwszy dzień tego miesiąca jest bardzo poważnym dniem i nie ma co sobie z tego robić żartów. Nadszedł czas na rozpoczęcie najbardziej nietypowego maratonu czyli:
Mikro Naraton Pilchoworunda
Tak więc ruszam.
Faktycznie widać wokół kwietniowy nastrój.
Ten zapach wiosny , te pozieleniałe ze złości pąki na drzewach , te ptaszęta fruwające wokół. I tabuny rowerzystów na drodze.
Ze względów bezpieczeństwa na trasę wyruszyłem w obstawie , tak na wszelki wypadek jakby mi od tej wiosny nie zawróciło się w głowie.
Tam gdzie był ubity śnieg , dało się jechać ale w sypkim śniegu trzeba było rower prowadzić.
Wokół piękne kwietniowe widoki.
Dosłownie wszędzie czuć wiosnę.
I tylko tak zacząłem się zastanawiać czy to ja robię sobie kawał na prima aprilis czy też przyroda sobie z nas kpi.
W każdym bądź razie udział w maratonie zaliczyłem. Po drodze spotkałem ..... narciarzy i doszedłem do wniosku że w tym roku to chyba zima potrwa do ...... lata.
Na zakończenie swojego udziału w II edycji Naratonu Pilchoworunda pozdrawiam wszystkich wytrwałych miłośników rowerów i składam życzenia dla dzisiejszej jubilatki czyli Trójki która w ten dzień obchodzi swój jubileusz .
Do następnej imprezy .
Już za rok.
Kategoria KRÓTKO WOKÓŁ DOMU, samotnie
Szczeciński , Rowerowy Dzień Kobiet
-
DST
24.74km
-
Czas
01:39
-
VAVG
14.99km/h
-
Sprzęt KTM
-
Aktywność Jazda na rowerze
Uff , ostatni zaleeeeeeeeegły wpis.
Tak więc w sobotę 9 marca Joanna zorganizowała ponownie Rowerowy Dzień Kobiet.
Jako stały bywalec firmy w której Ona pracuje czyli Madbike i faktu że regularnie opijam się herbatą którą tam częstują postanowiła wykorzystać mnie do zapewnienia przejazdu przez część trasy .
Nie wiem po co skoro zabezpieczeniem trasy zajęli się panowie ratownicy medyczni z ENEA i robią to doskonale. Ale skoro się opiłem tej herbaty to nie ładnie byłoby odmówić. Więc wsiadłem na rower i wyruszyłem na przeciw rowerzystkom.
Spotkałem całą kawalkadę w Lasku Arkońskim.
Nawet próbowałem zrobić kilka zdjęć ale nie za bardzo wyszły bo mi gałęzie przeszkadzały.
Jechały i jechały i.... końca nie było widać.
Aż w końcu cała kawalkada przejechała i musiałem zacząć je ...... gonić.
Dogoniłem dopiero na Głębokim.
Po krótkiej przerwie panie ruszył dalej w drogę.
Na co dzień nie uganiam się za kobietami ale tym razem musiałem gonić za Nimi i tak ledwo nadążałem.
Całe szczęście że niektóre panie miały dodatkowe obciążenie bo bym nie dał rady.
Skręcamy na Bartoszewo.
Za Bartoszewem jedziemy do Sławoszewa.
Ilość uczestniczek jest naprawdę imponująca.
A na końcu peletonu , obstawa i zabezpieczenie medyczne.
Dojechaliśmy na metę. Sławoszewo gospoda Zjawa. Tu już czekała męska obstawa ale bardziej fotograficzna niż medyczna czyli sam Misiacz we własnej osobie.No nie tylko On bo również Łukasz. Nie ma co się dziwić . Na wieść o tak wielkim zagęszczeniu rowerzystek w jednym miejscu nie jeden chętny chciał to zobaczyć na własne oczy.
A może chodziło im tylko o popatrzenie na rowery?
Nie , no w to nie uwierzę.
Uczestniczki imprezy opanowały lokal , zaczęły składać zamówienia przy barze , wysłuchiwać prelekcji przygotowanych na ta okazję . I choć nie zbyt pilnie wysłuchiwałem się w prelekcje to zanotowałem że jedna dotyczyła imprez pod tytułem "objazdowy bibliotekarz " ( tak mi się wydawało)
mimo stania w kolejce do pyszności "Zjawy"
Mimo jadła słuchano prelekcji i to bez względu na wiek.
W między czasie wyszedłem na zewnątrz aby paniom nie przeszkadzać i dokonałem podliczenia ilości pojazdów uczestniczących w imprezie.
Podliczyłem że pod gospodą zaparkowało 48 rowerów. Jako że cztery należały do panów wyszło że przyjechało rowerami 44 pań. Lecz wbrew pozorom to nie znaczyło że pań było tylko 44. Bo dwie przyszłe kobiety ( czyli dziewczynki ) przyjechały z mamami w przyczepkach rowerowych.
A na powitanie pań gospoda przygotowała :
oraz ognisko
A tu specjalna sesja zdjęciowa najmłodszej uczestniczki zjazdu.
która brała udział w ubiegłorocznej edycji tej imprezy ale jeszcze w ..... brzuchu mamy.
Następne prelekcje dotyczyły dbałości o zdrowie kobiet i mammografii( ale jako człek stary i głuchy mogłem coś pokręcić albo coś pominąć bo część czasu spędziłem na zewnątrz , pilnując rowerów i smażąc kiełbaski) .
Po zakończeniu różnych posiłków , wysłuchaniu różnych wykładów , różne panie , różnymi rowerami rozjechały się w różnych kierunkach.
I tylko pozostała mi nadzieja , że kiedyś dożyję czasów gdy ktoś zorganizuje imprezę z okazji Dnia Mężczyzn. I miłe bibliotekarki zaproponują nam "facetom" spotkania na temat nowości wydawniczych , a jakiś lokal przyjmie nas gościnnie ze specjalną ofertą gastronomiczną , ratowniczki medyczne zadbają o nasz bezpieczny przejazd i bezpieczeństwo i nawet wysłuchamy prelekcji na temat zdrowia. Tylko proszę bez dygresji na temat nałogów tytoniowych i alkoholowych . Skoro panie miały na temat mammografii to niech dla nas będzie na temat ... prostaty. Obie strony skorzystają.
Najwyższy czas na równouprawnienie i .......... parytet.
I zupełnie nie rozumiem dla czego skoro rower jest rodzaju męskiego ( podobnie jak łańcuch , pedał . błotnik itd . to .......................................
...............................................................................
...................................kierownica jest rodzaju żeńskiego.
trochę tak bez sensu.
Kategoria KRÓTKO WOKÓŁ DOMU, śWIĄTECZNIE, żubrówka
Marcowa wycieczka z siostrzyczką.
-
DST
28.80km
-
Sprzęt KTM
-
Aktywność Jazda na rowerze
Moja najukochańsza siostrzyczka zajechała z wizytą.
Rodzinne uroczystości sprowadziły ją do Szczecina a ja beztrosko , w ramach żartu , zaproponowałem krótką przejażdżkę rowerową. Niestety , siostra nie zrozumiała żartu i z chęcią przystała na propozycję.
Nie miałem innego wyjścia - musiałem wyprowadzić rowery z garażu.
Trasa : Pilchowo , Bartoszewo , Dobra , Buk.
Na całe szczęście , gdy już miałem dosyć , powiedziała " ze względu na kontuzje i zalecenia lekarza zawracamy do domu" . Mój honor został uratowany. Nie musiałem prosić o powrót do domu ze względu na utratę tchu . Mogłem z lekką nutą wyższości powiedzieć : " skoro już nie możesz , to niech Ci będzie".
Tej drogi już nie musiałem pokonywać.
I w ten sposób odbyłem najdłuższą wycieczkę w tym roku.
Nawet nie wiedziałem że prawie wiosenna pogoda była tylko krótka przerwą w tej zimowej scenerii.
Kategoria KRÓTKO WOKÓŁ DOMU
Spotkanie z Benaskiem , Trendixem i Rudzielcem czyli: przeziębienie , karkówka w kapuście i rower.
-
DST
5.00km
-
Sprzęt KTM
-
Aktywność Jazda na rowerze
Czas na zaległe wpisy.
Nowy rok się dawno zaczął a ja właściwie jeszcze nie jeździłem na rowerze.
Ten jeden wypad do sklepu ( w styczniu ) gdy zabrakło mi (cenzura -zakaz reklamowania wyrobów tytoniowych) właściwie się nie liczy . Bez sensu się chwalić że zrobiłem 400m na rowerze i to tylko dla tego że .... padł akumulator w samochodzie. Tak więc styczeń minął a rowery gnuśniały w garażu ( rok temu w styczniu miałem przejechane ok 330 km) ale pojawiła się szansa na wycieczkę w lutym. Swój przyjazd , wielokrotnie odkładany , zapowiedział Krzysiek Benasek.
Wspólnie z Wojtkiem Trendixemrozpoczęliśmy przygotowania do ugoszczenia Krzyśka u którego byliśmy już wielokrotnie z wizytą.
Ja miałem przygotować ciekawe trasy i rowery a Wojtek specjały swojej żony jako wyszukane posiłki . Wreszcie nadszedł ten dzień. W piątek 8 lutego zaczęli się zjeżdżać goście . (Jako że pisze to z duuuuuuuuużym poślizgiem to biorąc pod uwagę moją sklerozę mogę trochę pomieszać kolejność faktów). Najpierw przyjechała Basia vel Rudzielec nick R102 - znana w naszym "światku" dość niezwykła osoba , która miała zamiar dodać pomysły na zwiedzanie Naszego miasta , wnieść pierwiastek żeński w to nasze "męskie" spotkanie i ....... kontrolować nasze pomysły. Nie wiem czy to był dobry wybór , bo jak przyjechała ( jako jedyna ) rowerem to była z tego faktu tak podekscytowana że trzeba było ją kontrolować (ale o tym później). Następnie przyjechał Wojtek z całą masą produktów spożywczych a na końcu zgodnie z rozkładem przyjazdów Krzysiek.
Krzysiek przywiózł ze sobą dwie rzeczy . Pierwszą , której się spodziewałem , to wielki karton piwa - każde innego gatunku a druga ,której się nikt nie spodziewał , to paskudne przeziębienie. Tego piwa to można się było spodziewać bo w końcu , jest on znanym kolekcjonerem kapsli a do kolekcji dokłada tylko te kapsle które pochodzą z piw które posmakuje.
Po zgromadzeniu wszystkich gatunków (łącznie z tymi które przywiózł Wojtek ) kolekcja wyglądała tak :
Jako że pora była późna czas był najwyższy aby zasiąść do kolacji.
Krzysiek jako "ciężko chory" zażyczył sobie grzańca tłumacząc się że jako przeziębiony zimnego piwa pić nie będzie.
Basia nie dała się długo prosić i zabrała się za przygotowanie "lekarstwa".
Wojtek wszystko skrupulatnie uwieczniał.
Podano do stołu.
Nie wszyscy degustowali piwo.
Ale grzaniec Basi był rewelacyjny.
Krzysiek choć leczył się grzańcem z zagranicznych piw to objadał się polskimi specjałami takimi jak kiełbasy , zimne nóżki , prawdziwe pieczywo na zakwasie.
A teraz wrócę do wcześniejszych moich słów. O Basi.
Jej dojazd , do mnie , rowerem spowodował że była niezwykle podekscytowana. Rozumiem że pierwszy przejazd rowerem od dłuższego czasu , że taka prędkość , że w takich warunkach pogodowych ale zachowywała się dość dziwnie.
Zaczęła proponować nam wyjazd rowerowy w środku nocy , trasę 300 km i taki inne dziwne pomysły. Jedyne co mogliśmy zrobić to:
I dalej mogliśmy spokojnie wrócić do rozmów przy stole.
Spróbowaliśmy nawet ją zainteresować sprzętem fotograficznym Wojtka , myśląc że już jej przeszło ale po chwili wróciliśmy do pierwotnego rozwiązania problemu ( a właściwie związania problemu):
Po jakimś czasie Basia doszła do siebie i nawet zrobiło jej się wstyd.
W końcu wszyscy zmęczeni i przerażeni planami na następny dzień , tak nad ranem , poszliśmy spać.
Sobota 09.02. rano ( a może tak bliżej południa).
Śniadanie.
Krzysiek chory. Wojtek , choć dzień wcześniej nie narzekał , wygląda jak chory , pogoda za oknami niespecjalna. Większość opowiada się za zrezygnowaniem z rowerów i jedziemy na zwiedzanie ...... samochodem .
Jako przewodnik deklaruje się Basia. I w tym miejscu nie tylko czytelnicy tej relacji ale i ja sam doznaję szoku. Większości osób Szczecin kojarzy się jako miasto portowe , na nizinie co niektórzy nawet w myślach widzą morze.
A tu szok. Jesteśmy w górach i na .......... nartach.
Krzysiek nawet próbuje na nartach jeździć.
Widok na Szczecińską Gubałówkę.
Owszem w końcu i trafiamy na widok wody ale do morza to jeszcze 100 km.
Po zwiedzaniu kilku wzgórz w Szczecinie
teraz ja zabieram się za oprowadzanie po mieście.
Wykorzystuję sytuację że jesteśmy bez rowerów i pokazuję miejsca które wygodniej zwiedza się bez obaw o pozostawione rumaki . Zwiedzamy Muzeum Techniki i Komunikacji
http://muzeumtechniki.eu/
W piwnicach trafiamy na wystawę. Jak najbardziej rowerową.[url=http://photo.bikestats.eu/zdjecie,353312,impreza-rowerzystow-pod-szczecinem-36.html]
Skromna ale niezwykle interesująca wystawa na temat "Sztafeta śladami Kazimierza Nowaka "
Wracamy do zwiedzania głównej wystawy muzeum.
Krzysiek próbuje swych sił jako motorniczy tramwaju - na symulatorze. oraz za "sterami" najstarszego zabytku tramwajowego w muzeum.
.
Na koniec zwiedzania Krzysiek nabywa jako pamiątkę drewniany model ...roweru .
Jedziemy "na miasto".
Zwiedzamy katedrę i uwieczniamy ja na fotografii.
Oraz Basię która postanowiła zrobić jeszcze ciekawsze ujecie katedry niż ja.
No cóż , moje ujecie Basi jest zdecydowanie bardziej niezwykłe niż to które Ona zrobiła katedrze.
Pozwiedzaliśmy jeszcze trochę miasto
Nie trwało to zbyt długo bo pogoda była mało przyjemna i zaczęliśmy marznąć .
Nie udało mi się zaprosić gości na szczeciński specjał szczecińskie paszteciki bo w sobotę czynne tylko do 16,00 .
Głodni i zmarznięci postanowiliśmy wracać do domu. Tzn. my panowie bo Basia miała plany związane z wypadem na inna imprezę ( miała już dość naszego towarzystwa ) i kazała się odwieźć do centrum. A my grzecznie ruszyliśmy do domu ( po drodze wstępując na małe zakupy które miał w planie Krzysiek poszukujący nowych kapsli do kolekcji) .
Po powrocie do domu skonsumowaliśmy świetna karkówkę w kapuście którą przywiózł ze sobą Wojtek , pogadaliśmy i dość wcześnie ( jeszcze przed północą ) poszliśmy spać obiecując sobie solennie że następnego dnia bez względu na pogodę i okoliczności dosiądziemy rowerów.
Niedziela 10 02 poranek .
Humory dopisują , pogoda ciut lepsza , stan zdrowia Krzyśka i Wojtka - też.
Krzysiek przygotowuje się mentalnie do jazdy "holendrem".
Przygotowania do jazdy moim angielskim holendrem zaczyna od testów oryginalnego holenderskiego "obuwia".
Po konsumpcji genialnej kaczki zrobionej przez żonę Wojtka ruszamy wreszcie rowerami w drogę.
Jazda z Krzyśkiem jest podobna do tej którą uskutecznialiśmy po Berlinie .
Różnica polega na tym że gdy On jest przewodnikiem to trzeba mieć oczy dookoła głowy żeby się nie zgubić (gdy pędzi tak że ledwo można za Nim nadążyć) , a gdy On jest oprowadzany po Naszej okolicy to trzeba jego pilnować żeby się nie zgubił bo wciąż się zatrzymuje i robi zdjęcia.
I jeszcze patrzy tym groźnym wzrokiem który mówi "gdzie tak pędzicie"
Zwiedzamy kościółek w Pilchowie
ośrodek sportu i rekreacji
i niestety musimy wracać bo Basia się za Nami stęskniła i już czeka na nasz powrót żeby ..... zjeść ostatni kawałek kaczki o odebrać rower.
Więc wracamy.
Impreza zakończona.
Podsumowanie.
Na następne spotkanie trzeba się umówić przy lepszych warunkach pogodowych i zdrowotnych uczestników. Basia musi zacząć jeździć więcej na rowerze bo końcu zabraknie nam lin . Katering Wojtka jest niezastąpiony ( podziękowania dla Niego i Jego żony). Tak naprawdę nie powinienem robić za przewodnika bo sam za mało znam Szczecin . Szczecin bardziej można skojarzyć z górskim kurortem niż nadmorskim. Nikt nie robi takiego grzanego piwa jak Basia. Nie należy dawać Krzyśkowi książek o Szczecinie bo to co che zwiedzić wg. tego co przeczytał zajmie co najmniej miesiąc . Powinienem pisać relacje na bieżąco bo połowę zapomniałem i dla tego jest tak skromna.
Kategoria bez roweru, KRÓTKO WOKÓŁ DOMU
Tytuł miał być "przedsylwestrowa wycieczka" ale z przyczyn technicznych brzmi " wycieczka z Jaszkiem"
-
DST
59.07km
-
Czas
03:24
-
VAVG
17.37km/h
-
VMAX
34.90km/h
-
Temperatura
10.0°C
-
Sprzęt KTM
-
Aktywność Jazda na rowerze
Tytuł tego wpisu został wymuszony przez nieodpowiedzialne i dość drastyczne wpływy organizatora dzisiejszej wycieczki.
Gdy po przyjeździe do domu próbowałem zgrać zdjęcia z aparatu do komputera to po zatytułowaniu nowego foldera " przedsylwestrowa wycieczka " komputer odmówił kopiowania zdjęć. Mimo kilku prób , restartowania komputera i wielokrotnego wyłączania aparatu ciągle występował jakiś błąd połączenia. Gdy tak z znienacka zmieniłem tytuł na "wycieczka z Jaszkiem " zdjęcia zostały zapisane na komputerze i to dwa razy szybciej niż normalnie.
Stąd woląc nie ryzykować następnych kłopotów z wpisem zmieniłem planowany tytuł wpisu i myślę że bez problemów relacja się ukaże.
No to po tym "krótkim" wstępie przechodzę do meritum.
Gdy próbowałem namówić na jakąś wycieczkę na dzień dzisiejszy Anię dostałem odpowiedź: "jest wycieczka gotowa i tam jadę".
Po przeczytaniu oferty Jaszka na forum RS Wpis na forum stwierdziłem że to całkiem sensowna wycieczka i też się zapiszę.
I się zapisałem.
Rano wyjrzałem za okno i zobaczyłem wielką czerwień - słońce wschodziło krwawo.
Oj myślę może być ciężko . Tradycyjnie wyprowadziłem psa na spacer, nakarmiłem jego później siebie , przygotowałem aparat, rower i wyyyyyyyyyyruszyłem.
Najpierw
powoli
jak żółw
ociężale
Ruszyła
maszyna
po "drodze"
ospale.
Szarpnęły "pedały" i ciągną z mozołem,
I kręci się, kręci się koło za kołem,
I biegu przyspiesza, i gna coraz prędzej,
I dudni, i stuka, łomoce i pędzi.
A dokąd? A dokąd? A dokąd? Na wprost!
Po drodze, po drodze, po drodze, ...na miejsce zbiórki,..i sapie i sapie itd.( (Julian wybacz tej przeróbce)
Jako że było zimno to trochę się pospieszyłem i dojechałem za wcześnie.
Strzeliłem kilka fotek
Rzut obiektywu na opustoszałe miasto:
Wymarzłem się okrutnie i nagle widzę
Są następni uczestnicy wycieczki.
I zbiera się ich coraz więcej.
Naprawdę nie wiem czym Jaszek ludzi straszył ale uzbierało nas się 16 osób a z wrażenia i strachu nawet tandem na ziemię padł.
Właściciel tandemu - Yogi- próbował go ratować z opresji ale ... aparat mu w tym przeszkadzał.
Misiacz jak to Misiacz próbował ta chwilę uwiecznić za wszelką cenę:
W oczekiwaniu na resztę uczestników prowadzono intensywne rozmowy.
Główny temat to forum RS które się rozsypało w nocy poprzedzającej wyjazd z powodu natłoku chętnych do wzięcia udziału w wyprawie.
Yogi notował na "kliszy" tych co to się nie udzielają w akcjach RS a jedynie w kółko jeżdżą na rowerach.
Kobiety jak to kobiety poprawiają makijaż i fryzurę przed wyjazdem.
W końcu zapada decyzja.
I tak jest już za dużo chętnych ruszamy w trasę.
I ruszyliśmy.
Najpierw powoli , jak żółw , ociężale .......... a później tradycyjnie goniłem znikający peleton.
I wreszcie pierwsza lotna premia. Znaczy się pierwszy postój.
Granica .
Po przerwie i dołączeniu do wycieczki następnej uczestniczki wyprawy czyli Tuni ruszamy w głąb Rzeszy.
Pierwszy postój w DDR-owie.
Jaszek zrobił przerwę na sesję fotograficzną aby nie było pretensji że wycieczka nie spełnia obietnic " wolno i fotograficznie"
Skoro tak , to zrobiłem sesję zdjęciową oszalałej przyrodzie która w grudniu zaczyna robić wiosnę. Bazie się pojawiają.
Jaszek poszedł robić fotki sakralnej budowie.
Rzut oka na uczestników wycieczki i okoliczne budynki:
I ruszamy dalej.
Następna przerwa fotograficzna to spotkanie owieczek i baranów .
Z jednej strony tych co włóczą się zimą rowerami :
Z drugiej tych którzy to robią bez rowerów.
Po rozwiązaniu słynnego problemu " którędy dalej "
Ruszamy w drogę.
Następny popas nad jeziorkiem.
I to dłuższy. Taki z jedzeniem , piciem i ....... powiedzmy że z sesją fotograficzną.
Nie ulega wątpliwości że jednym z "hitów" był chlebek ze smalcem ( własnej roboty) i ogóreczki kiszone.
Jedynie Krzysiek "Monter " był niepocieszony i nerwowo drapał się po głowie mówiąc " wycieczka bez skrótów to żadna wycieczka".
Towarzystwo nie zwracało na Niego uwagi i pełne szczęścia że skrótów nie było konsumowało dalej.
(Ja przepraszam za to zdjęcie ale ja nie robię zdjęć artystycznych ale reportażowe)
Zamarznięte jezioro przyciągało wzrok.
I dawało do myślenia.
Pogoda była bajeczna.
Piękne widoki dość dziwnie zadziałały na niektóre osoby. Owszem trochę wypili ale to była tylko herbata z termosów. A może to wpływ ..... przejedzenia ?
W każdym razie wyglądało to tak.
Reszta wycieczki z niedowierzaniem i rozbawieniem przyglądała się tym zabawom.
Wszyscy z aparatami w rękach czekali aż któryś z panów zanurzy się w toń pod łamiącym się lodem:
Ale lód za żadne skarby nie chciał pęknąć mimo silnego słońca.
Po zakończeniu sesji "lodowej" wszyscy ponownie oddali się konsumpcji i opróżnianiu termosów.
Moją uwagę zwróciła pewna nowość która była związana z rowerem Bronika.
Otóż Bronik na tej wycieczce po raz pierwszy zaprezentował swój nowy patent dotyczący zabezpieczania roweru w terenie , bez stojaków rowerowych.
Otóż system ten składa się z trzech elementów. Saperka, mina przeciwczołgowa i linka zaczepiona do detonatora. Saperką wykopuje się w ziemi dołek w który wkłada się minę a następnie linką podczepia się rower do detonatora. Gdy potencjalny złodziej próbuje uciec z rowerem , linka uruchamia detonator i łobuz .... nie ma jak odjechać . traci obie nogi , obie ręce i jeszcze coś. A nawet jakby przeżył to nie odjedzie bo już nie ma czym .Na pytanie czy nie wystarczy mina przeciwpiechotna dostałem odpowiedź że nie . Bo jak urwie tylko jedna nogę to zostaje 50 % niepewności że uda się łobuzowi odjechać.
Więc delikatnie z odległości zrobiłem jeszcze jedną fotkę temu zabezpieczeniu
I stwierdziłem że to nie dla mnie , bo jak ktoś ma sklerozę to jeszcze by ruszył z miejsca zapominając odłączyć linkę.
Dalszym etapem było robienie pamiątkowych zdjęć.
Trwało to tak długo że w końcu fotografowane "obiekty" się znudziły i zaproponowały dalszą jazdę.
No i pojechaliśmy.
Za niedługo powróciliśmy na Polską stronę. Ruszyliśmy piękną ścieżką rowerową do Dobrej. Po drodze Bronik trochę nabroił ( jak to ma w zwyczaju) i pędząc środkiem drogi doprowadził uczestników ruch jadących z naprzeciwka do uciekania w rowy na jego widok . A poza tym było spokojnie. W Dobrej Małgosia "Rowerzystka" pożegnała się z "ekipą" i popędziła do domu robić pierogi a reszta ruszyła na Sławoszewo. W Sławoszewie knajpa była zamknięta więc dotarliśmy do Bartoszewa. W Bartoszewie część się rozsiadła i zamówiła jadła a część się zbiesiła i do domu pogoniła.
To ci co pojechali.
Ci co zostali , to się jadła najedli i rozgrzali że nawet aparat się zagrzał.
Po tym posiłku zaczęliśmy się zbierać do wyjazdu
I ruszyliśmy do domów..
W Pilchowie pożegnałem wspaniałych uczestników dzisiejszej wycieczki i uciekłem do domu. Wiedziałem że jak tylko skończę wycieczkę to zacznie padać.
I tak było.I jeszcze dla wszystkich pozdrowienia i podziękowania za mile spędzony czas.
Kategoria Z Rowerowym Szczecinem, żubrówka
Przerwa w sportach zimowych czyli "dziewiczy rejs" w światowy dzień pocałunków.
-
DST
38.40km
-
Czas
02:20
-
VAVG
16.46km/h
-
Temperatura
0.0°C
-
Sprzęt MUŁ- Czyli pół Raleigh a pół Gazelle
-
Aktywność Jazda na rowerze
Jak ktoś nie rozumie tytułu to znaczy że czyta ze zrozumieniem.
Tytuł jest przewrotny bo i ta zima jest nieobliczalna i niezrozumiała.
Ale zacznijmy od końca czyli ............ od początku .
Wczoraj na początku próbowałem namówić Basię " Rudzielec " ( R102 ) na wycieczkę .
Dostałem odpowiedz że w czwartek nie ale w piątek tak.
Aż do rana nie wiedziałem o co chodzi .
Rano wstałem , włączyłem radio i usłyszałem " dziś jest światowy dzień pocałunków".
Oj niebezpiecznie , to wygląda na planowaną zmianę terminu w związku z tym dziwnym świętem. Na wszelki wypadek nażarłem się na śniadanie śledzi z ostrą cebulą i już czując się bezpiecznym rozpocząłem przygotowania do wyjazdu.
Po tym desperackim kroku poczułem się tak pewnie że zadzwoniłem do Ani vonZan zapraszając ją na wycieczkę . To ona zwróciła mi uwagę że skoro planuję wyjazd to warto by było podać ją również na forum rowerowego szczecina. Odczekałem trochę aby podać tą informację jak najpóźniej bo nie chciałem aby potencjalni amatorzy tej wycieczki ( zakładając z jakim tempem chcę jechać ) nie musieli czekać na mnie co 500 metrów na trasie. Już drzewiej bywało że dokonując wpisu po 24,00 o tym że wyruszam o 9,00 następnego dnia na miejscu startu było po kilka osób i później z wywieszonym językiem musiałem jako pomysłodawca gonić z nimi.
Po wpisaniu wycieczki na forum od razu zacząłem się przygotowywać bo czasu zostało nie wiele.
A tego święta i tak nie udało mi się uniknąć bo jak się pochwaliłem tą informacją o święcie to dostałem w czółko od rodzonej siostry szminkowego całusa . I tak z tym znakiem światowego święta poszedłem do piwnicy szykować "muła" do wycieczki.
Najpierw przyjechała Basieńka i została poczęstowana przez rodzinkę kawą i piernikiem. Po chwili dojechała Ania i też została przywitana przez rodzinkę.
Ja w tym czasie przygotowałem tandem do dziewiczej podróży.
Nawet nie zaglądałem na forum czy ktoś coś napisze - przecież nikt nie zdąży przeczytać , odpisać a już na pewno zareagować.
Wszystko gotowe , ja gotowy , Basia gotowa , Ania - zawsze gotowa i zmarznięta ,
muł gotowy , to w drogę.
Tak pro forma czekamy do 11,30 pod sklepem w Pilchowie iiiiiiiiiii w drogę.
Początkowo dość ostrożnie . Ja się boję zachowań "pasażera" a pasażer boi się zachowań " kierowcy" . Im dalej tym lepiej. Mijamy Bartoszewo .
Oddaję aparat fotograficzny do dyspozycji "pasażera " stąd tak ciekawe i udane zdjęcia.
Pierwsza przerwa . Ja o nią poprosiłem i zdjęcia robiłem.
A to zdjęcia uczestniczek tej wiekopomnej chwili .
I pięknego , jedynego w swoim rodzaju muła .
W tym miejscu okazało się że wpisu dokonałem zbyt wcześnie i chętni do wycieczki nas dogonili.
"Peio" czyli Paweł ( popoprawiam zgodnie z sugestią Basi Piotr) nas dogonił. (Swoją droga uprzedzałem że imiona zapamiętuję poprawnie co najmniej po kilku wycieczkach)
I tak już w czwórkę ruszyliśmy dalej.
( Janusz wybacz ale jak widzisz - dla chcącego nic trudnego).
Dojechaliśmy do ścieżki rowerowej z Dobrej do Buku.
Następna przerwa.
Jako że aparat był również w rękach Basi to i ja załapałem się na fotkę.
Następne zdjęcia to już ja robiłem.
Po zakończeniu przerwy ruszamy dalej.
O ile jazda tandemem po płaskim terenie jest dość przyjemna to pokonywanie wzniesień jest dość problematyczne. Ale doświadczenie Basi w zjeżdżaniu na tandemie przynosi pozytywne skutki. Następne wzniesienia bierzemy z rozpędu i idzie ( a właściwie jedzie) się nam coraz lepiej. Dochodzi do sytuacji w której współpraca użytkowników tandemu dochodzi do takiej perfekcji że " soliści" zostają daleko w tyle. I to do tego stopnia że Paweł nie "wytrzymuje tempa" i postanawia jechać dalej przez Niemcy - może dalej , ale na "pewno" spokojniej.
Po pożegnaniu , już tylko w trójkę ruszamy przez Dobrą , Wołczkowo w kierunku na Głębokie.
Basia z ukrycia robi zdjęcia . To powiem szczerze najlepsze zdjęcie z dzisiejszej wycieczki.
Dalsza jazda to istne szaleństwo.
Zostałem sam i dwie nadobne białogłowy. I jeszcze to święto.
Poczułem nagle gorący oddech Basi na swoich plecach. Lekko postanowiłem się od Niej odsunąć - depnąłem na pedały. Basia słysząc dźwięk rozszerzającego się tandemu przyspieszyła . Ja się dalej próbowałem odseparować . Tandem trzeszczał w spawach . Basia próbowała nie dopuścić do mojego odseparowania . Ania została daleko w tyle. Przekroczyliśmy pierwszą prędkość kosmiczną. Ja uciekam , Basia goni. BMW nie jest w stanie nas wyprzedzić. Ani już nie widać. Wchodzimy w zakręt. Kolanami szlifujemy asfalt na zakrętach jak kierowcy wyścigowych motocykli . Baśka naciska na pedały ja jestem cały w strachu. całe szczęście że ja mam u władzy kierownicę i hamulce. Kurczowo ściskam kierownice i .... manetki hamulców. Prędkość się nie zmniejsza , hamulce zaczynają śmierdzieć i robić się czerwone. Nikt nie czuje zapachu hamulców , czuć tylko zapach cebuli i śledzi.
Ilość samochodów chcących nas wyprzedzić choć nie mają mocy wzrasta. Mówię głośno basta , zwalniamy , trzeba poczekać na Anię i zrobić przerwę. Basia wierzy w to co mówię . Całe szczęście. Samochody z rykiem silników nas ( ledwo co) wyprzedzają, Ania nas dogania , sygnalizuję zjazd na parking i przerwę.
Hamulce są czerwone i śmierdzą jak huta ale śledzie z cebulą zabijają ich zapach. Udało się . Dziewczyny niczego nie podejrzewając zjeżdżają na parking.
Ania ma jakieś pretensje " odbiło Wam , jak mam za Wami nadążyć?"
Basia wstrząśnięta ale nie zmieszana postanowiła się napić herbaty.
A ja zerkając kątem oka sprawdzałem tylko czy hamulce ostygły.
Ludzie , przecież przy takiej prędkości i tak rozgrzanych hamulcach to biorąc pod uwagę tempo jakim jechaliśmy to nawet do Głębokiego na skrzyżowanie bym nie wyhamował.
Hamulce nadal gorące. Dziewczyny też rozgrzane. Z daleka sprawdzam jaka jest sytuacja.
hamulce powoli ale jednak stygną , Białogłowy nadal rozpalone.
Musiałem udać że jest mi słabo , że muszę zapalić jeszcze jednego papierosa ( choć miałem już dość) że jestem zasmarkany bo zimno ( ciągle "pożyczałem" chusteczki higieniczne od Basi )- w przypadku chusteczek to dość ciekawe słowo " pożyczałem" .
Jak już hamulce ostygły ( i kobiety też) ruszyliśmy dalej.
Pomny wcześniejszych doświadczeń udaję że pedałuję . I tak ledwo nadążam za za pedałami na które naciska Basia. Na całe szczęście hamulce ostygły i mogę dzięki nim nadążyć nogami za pedałami. Wreszcie Głębokie.
Tu czule ( ale dzięki śledziom bez całusów) się żegnamy z Anią i ruszamy do Pilchowa.
Po dojeździe do domu Basia wpada w objęcia mojej rodziny , dostaje w nagrodę za wycieczkę ( a tu się zdziwicie ) piernika osobiście robionego przez moją siostrę
a nie jak wam się wydawało .... moje śledzie.
I wreszcie wycieczka zakończona.
Kategoria KRÓTKO WOKÓŁ DOMU, żubrówka
Czas na sporty zimowe . Dziś skoki .
-
DST
55.26km
-
Teren
5.00km
-
Czas
03:13
-
VAVG
17.18km/h
-
VMAX
33.00km/h
-
Temperatura
9.0°C
-
Sprzęt KTM
-
Aktywność Jazda na rowerze
Zima jest więc czas na sporty zimowe .
Jako fan Adama Małysza postanowiłem popróbować skoków.
Rano spacerek z pieskiem i przy okazji sprawdzenie stanu pogody i ddr-ki ( w końcu na skocznię pojadę rowerem ).
Pogoda coraz ładniejsza.
Tak więc po wizji lokalnej wróciłem do domu , odstawiłem psa , zjadłem śniadanie mistrza : dwie bułki i banana ( po wcześniejszym zjedzeniu świątecznego śniadania - w końcu to święta ) i ruszyłem w drogę.
Dość szybko moja opinia na temat ośnieżania dróg rowerowych uległa diametralnej zmianie.
Tuż za Pilchowem.
Jako że nic mnie zniechęci do kontynuacji planów ruszyłem dalej ale już szosą .
Tak jak wielu innych spotkanych po drodze rowerzystów.
Po dojechaniu do Tanowa ruszyłem w kierunku na Dobieszczyn szukając jakiegoś miejsca do oddania skoku.
W końcu jest. Słynna droga pożarowa nr.27 . Wygląda zachęcająco.
Tak prawdę mówiąc nie za bardzo widać świątecznego nastroju - choinki nie przystrojone .
Choć jak widać , ludzie tu bywają.
Droga choć coraz mniej zaśnieżona ale za to coraz bardziej błotnista.
Nie tylko spodnie mam w tym szutrze .
Ale nie o tym miałem pisać.
Tak więc w tej okolicy spełniłem swoje plany.
Jadąc tą częściowo zaśnieżoną a częściowo oblodzoną drogą , mimo braku skoczni oddałem skok.
Najpierw mną zarzuciło , później poczułem że właśnie nadszedł ten czas , przyjąłem pozycję iiiiiiiiiiiiii wyszedłem z progu , tfu, wyszedłem z pedałów.
Prędkość przy wyskoku między 8 a 10 km/godz ( nie za wielka ale szybciej się nie dało). Za boczny wiatr dostałem + 8 pkt.
Lot całkiem przyzwoity ale wiadomo najważniejsze jest lądowanie.
Szło mi dobrze , zrobiłem telemark i już myślałem że dostanę dobre noty za lądowanie gdy się zachwiałem i ............. rękoma się podparłem.
Dupa blada , noty niskie a najniższą wystawiła ta kudłata świnia w brązowym futerku która się rzuciła do ucieczki na widok mojej miny za punkty które od niej dostałem. Odległość 0,5 m noty poniżej oczekiwań ale , a l e , jako jedyny startujący miałem najlepszy wynik. No to święto - znowu Polak najlepszy. Nawet syreny w Zakładach Chemicznych w Policach obwieściły ten sukces . A w rowach otaczających moje miejsce lądowania pojawiło się piwo
W związku z tym że w czasie jazdy nie piję to nie spróbowałem tego napitku z rowów i ruszyłem dumny z siebie dalej.
Mój ślad był jedynym na tej drodze.
Jadąc dalej zajechałem do leśnego baru.
Powiem uczciwie że leśny bar nie różni się niczym od miejskiego .
Zwierzęta zachowują się jak ludzie , też ( tu będzie wyrażenie wulgarne ) srają wokół baru jak popadnie.
Z drugiej strony to świadczy o popularności "knajpy".
I zachowują się jak ludzie , lizawki puste - jak jest coś za darmochę to błyskawicznie znika.
Ale i w lesie nie można się czuć bezkarnym . W pewnym momencie poczułem na sobie wzrok leśnego strażnika . Jakiś drzewiec przyglądał mi się zza pnia.
Wolałem nie ryzykować i śmignąłem ,tak z 12 km/godz , sprintem z lasu.
Tak się rozpędziłem ze strachu że dojechałem do Trzebieży.
I ujrzałem "prawie morze" czyli Zalew Szczeciński.
Spokojnie w otoczeniu tłumów spacerowiczów ( tym razem ludzi) wypiłem herbatkę i przewietrzyłem płuca ( niekoniecznie jodem).
Strzeliłem jeszcze "artystyczną fotkę " mojej dzisiejszej "skoczni" i już miałem zamiar skoczyć do Wisły na zawody gdy rodzina zadzwoniła że mam natychmiast wracać bo szykują obiad.
I to na tyle .
Jak zwykle krótko i zwięźle.
P.S.
Nie byłem jedynym uczestnikiem skoków na drodze pożarowej nr.27.
Drugi uczestnik.
Ale jako że uległ wypadkowi i został zdyskwalifikowany to i tak ja jestem zwycięzcą.
Do końca roku zostało pięć dni i do przejechania jakieś 131 km w wersji min. lub 7131 w wersji max futuro.
Kategoria samotnie, śWIĄTECZNIE, żubrówka
Ostatni piątek przed świętami czyli koniec świata.
-
DST
26.00km
-
Czas
02:15
-
VAVG
11.56km/h
-
Temperatura
-7.0°C
-
Sprzęt Czarny RALEIGH - czarna perła
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wpis dość opóźniony ale wiadomo - idą święta.
Piątek - ostatnia masa krytyczna w roku czyli ta najpiękniejsza , Mikołajkowa.
Ostatnich kilka przejazdów masowych musiałem opuścić z różnych względów głównie z powodu nawału pracy i obowiązków. Ale tą , za wszelką cenę musiałem zaliczyć.
I się udało. Pojechaliśmy wspólnie z Trendixem. Specjalnie na zamówienie uszył dla mnie worek Mikołajowy.
Duży czerwony ze wzorkami ( zdolna "bestia"). Co do przebiegu samej masy można poczytać na blogach innych uczestników:misiacz, r21 , trendix , tunislawa , monter61.
Wyjątkowość tej masy polega na tym że zarówno piesi jak i kierowcy samochodów radośnie machali do rowerzystów a nawet głośno wyrażali swoją aprobatę na ich widok . Radosny nastrój świąt powodował wręcz ogłuszający dźwięk klaksonów samochodów pozdrawiających przejeżdżających rowerzystów ( no może lekko przesadziłem - przejeżdżających Mikołajów).
Fakt faktem prezentowali się znakomicie.
No ten zawsze był indywidualistą i na Mikołaja w żaden sposób nie pasuje.
Ale inni jak najbardziej
Był również uroczy renifer a właściwie reniferka
Mikołaje mieli nawet nagłośnienie aby było ich słychać w całym mieście
Przyjechali przedstawiciele rowerowych Mikołajów ze Stargardu i z Polic :
A nawet pojawił się niezwykle rzadko widywany w naszej "strefie klimatycznej " Mikołaj o karnacji podobnej do aktualnego prezydenta USA .
To naprawdę była wyjątkowa impreza.
Jeszcze jeden szczegół zapadł mi w pamięć.
W czasie przejazdu eskorta policji i straży miejskiej przez megafon strofowała uczestników masy : "rowerzyści proszę się trzymać prawego pasa" . Po kilku głośnych komentarzach " nie rowerzyści ale Mikołaje" następne komunikaty brzmiały " Mikołaje - prosimy trzymać się prawego pasa". Choć czasami słuchać było " Mikołaje prosimy zjechać do lewego pasa".
W każdym razie było wspaniale i milo mimo dość niskiej temperatury - 7 stopni.
Ale warto było.
Co do końca świata to jednak coś było na rzeczy . Bo wracając z pracy do domu zajechałem po zakupy do sklepu i stwierdziłem że " to jest koniec świata". W sklepie w którym robię zakupy od lat zabrakło żubrówki - KONIEC ŚWIATA.
Więc proszę się nie dziwić że wpis z takim opóźnieniem.
Kategoria KRÓTKO WOKÓŁ DOMU, Z Rowerowym Szczecinem
Wstyd pisać ale nie wstyd wspominać.
-
DST
3.00km
-
Teren
3.00km
-
Czas
00:23
-
VAVG
7.83km/h
-
Temperatura
-5.0°C
-
Sprzęt ACTIVE RUNNER
-
Aktywność Jazda na rowerze
O takim dystansie to naprawdę wstyd pisać.
Ale w końcu lepiej kilkanaście minut na rowerze niż wcale.
Wiedząc że obowiązki i tak mi nie pozwolą na żadną wycieczkę , nie planowałem żadnego wyjazdu rowerem. Ale jak po załatwieniu spraw " na mieście" wracając samochodem do domu coś mnie nosiło żeby choć na chwilę wsiąść na rower.
Jazda samochodem po zasypanych śniegiem ulicach już była niezłą frajdą ale wiadomo co cztery kółka to nie dwa. Tak więc po dojechaniu do domu ( tak po 15,00 ) wyciągnąłem rower z najszerszymi oponami i z duszą na ramieniu ruszyłem w las.
Śniegu już sporo nasypało i cały czas padał następny . Wiatr trochę tym śniegiem sypał po oczach . Nawet się specjalnie nie przebierałem do jazdy rowerem jedynie założyłem kask i rękawice zimowe . Początek był dość ciekawy . Śniegu tyle że ciężko ruszyć z miejsca wrażenie jakby się jechało po sypkim piasku. Ale co tam , ważne że się da jechać.
Śladów innych rowerów nie widać ale pieszych i zwierząt są.
Rowerek po przeglądzie więc problemów nie powinno być ( co prawda to jeszcze do dziś przegląd nie zapłacony bo serwis nie miał czasu na takie drobiazgi jak skasowanie za wykonaną usługę - tyle mieli roboty).
Problem się jednak pojawił .
Po kilku minutach okazało się że prawy hamulec .. zamarzł. Oczywiście to był tylny hamulec więc zostało mi posługiwanie się tylko przednim. Na szczęście w tych warunkach działał z pełnym bezpieczeństwem czyli ledwo działał ( to jest dopiero technika działa z taką siłą jaka jest potrzebna do warunków pogodowych).
Swoją drogą to będę musiał sprawdzić co blokuje ten prawy na mrozie ( ten sam efekt już miałem w tym roku)
Taki śliczny ślad pozostawiałem za sobą.
Udało mi się przeciąć inne ślady ale to były ślady sanek.
Ruszyłem w rejon dziewiczy gdzie nie było żadnych oznak bytności ludzi.
Śnieg sypał coraz bardziej a ja jechałem nie do końca sprawdzoną drogą.
Prędkość dostosowana do warunków czyli tak w porywach do 8 km/godz .
Wokół biało i coraz bardziej sypie.
Powoli zaczęła mnie boleć głowa. Jakiś ciężar przygniatał ją .
Nie wiedziałem o co chodzi i jeszcze to coraz bardziej dziwne uczucie że trudno mi obracać głowę na boki.
Sypiący cały czas śnieg powoli zamrażał mi ..... brodę.
No to już wiem coś na temat jazdy w takich warunkach :
zwykłe dżinsowe spodnie przemakają po 20 minutach ,
prawy hamulec zamarza po 5 minutach ,
jazda bez okularów powoduje mrużenie oczu a w okularach powoduje zamarzanie okularów ,
trzymanie brody na wierzchu powyżej 20 minut daje efekt kilograma gipsu na szyi ( broda musi być schowana pod kominiarką , kurtką , czymkolwiek)
i można próbować jechać dalej.
Najlepiej najkrótszą drogą do domu.
I nagle zobaczyłem ślady innego roweru.
Na widok wąwozu do którego prowadził ślad ..... zrezygnowałem z dalszego śledzenia śladu.
Na widok coraz większej ilości tego białego puchu postanowiłem wracać do domu najkrótszą drogą.
I ja już miałem dosyć i rowerek też.
I tu wpadłem w sidła słynnych skrótów propagowanych przez wielu lokalnych rowerzystów. Pojechałem skrótem - tak mi się wydawało.
Jadę i jadę i .................................................................
...............................................................................
................... nie wiem gdzie jestem.
I nagle tuż przed sobą widzę ślady.
Ślady roweru .
I tu na wzór znanego w Szczecińskich kręgach rowerzysty jarrek uklęknąłem i postanowiłem ucałować ten ślad .
To był ślad mojego roweru i droga powrotna do domu.
Co prawda był on już dość mocno przysypany śniegiem ale po bliższym przyjrzeniu się stwierdziłem że "mój ci on jest" .
I nie ważne ile przejechałem i ile czasu byłem na rowerze . Ważne że czułem się jak bym przejechał biegun wzdłuż i w poprzek i nie jeden ale oba bieguny.
A przy okazji. To tak myślę że popełniłem najdłuższą relację z najkrótszej wycieczki i ........ jestem z siebie dumny.
I mam w nosie to że inni zrobili po 300 km i czy też objechali świat dookoła.
I tak jestem bohaterem.
Kategoria KRÓTKO WOKÓŁ DOMU, samotnie
Więcej pisania niż jeżdżenia - czyli o tym że weekend jest za krótki .
-
DST
16.68km
-
Czas
00:54
-
VAVG
18.53km/h
-
VMAX
33.00km/h
-
Temperatura
0.0°C
-
Sprzęt Czarny RALEIGH - czarna perła
-
Aktywność Jazda na rowerze
Po kolei .
Piątek .
Mimo szczerych chęci nie udało się dojechać na masę i przejechać na rowerze w towarzystwie znajomych i przyjaciół . Moja "kochana" firma zorganizowała "konkurencyjną atrakcję " i wysłał mnie na szkolenie do Poznania. Powrót po godz. 18,00 zniweczył moje plany. Roweru nawet nie dotknąłem.
Sobota .
Już lepiej . Dotknąłem rower bo pojechałem samochodem do madbike po odbiór następnego roweru z przeglądu i na spotkanie SzczecinNaRowerach .
Spotkałem rowerzystów z którymi ustalaliśmy plan imprez na przyszły rok.
Przy okazji spotkania wręczyliśmy głównemu współtwórcy " Szczecina Na Rowerach" mały prezent :
W wielu kręgach posiadał już ten tytuł więc my tylko potwierdziliśmy fakt.
Po wręczeniu prezentu zabraliśmy się za ustalanie harmonogramu imprez rowerowych na przyszły rok.
W trakcie tych planów wpadł do MadBike znany wszem i wobec przedstawiciel Rowerowego Szczecina który podał nam kalendarium największych imprez organizowanych przez RS abyśmy przypadkiem nie zdublowali terminów największych rowerowych wydarzeń w okolicy.
Po zakończeniu obrad rozjechaliśmy się do domów i dzień się zakończył znowu bez jeżdżenia rowerem.(przed spotkaniem nie było czasu a po spotkaniu były ...... Andrzejki).
Niedziela.
Zgodnie ze staropolskim powiedzeniem " do trzech razy sztuka" wreszcie siadłem na rower i ruszyłem w drogę( co prawda dystans trasy był mniejszy niż dystans jaki muszą pokonać czytelnicy tego bloga w trakcie czytania ale .... nie o tym miałem pisać).
Umówiłem się z właścicielami firmy MadBike na wycieczkę do Sławoszewa (słynnego już w niektórych kręgach z zupy dyniowej ) w celu pokazania trasy dojazdowej i samej restauracji ZJAWA . Założeniem wycieczki było sprawdzenie czy dyniowa zupa jeszcze jest dostępna i omówienie przyszłorocznego zorganizowania w tym miejscu jednej z planowanych imprez.
Ok. 12,00 spotkanie przed moim domem
I ruszamy w trasę.
Pogoda sympatyczna : temp.ok. 0,0 stopni , brak wiatru i brak nadmiernej wilgotności.
Dość szybko osiągamy cel , ustawiamy rowery jak najbliżej ulicy ( aby pokazać przejeżdżającym rowerzystom że warto ty zaglądać) wchodzimy do środka i zamawiamy zupę dyniową. I niespodzianka - zupy dyniowej nie ma. To znaczy jeszcze nie ma bo na nasze zamówienie idzie w ruch jedna z ostatnich dyń i za 20 minut będziemy mogli się rozkoszować tym daniem. W oczekiwaniu na ten specjał prosimy o smalec i chleb z własnej produkcji i popijając herbatę prowadzimy rozmowy i ... dostajemy do degustacji próbkę bigosu który na czas zimowy będzie miał być atrakcją lokalu.. W międzyczasie widzimy pędząca szosą obok lokalu Anię.
Szybki telefon ( no nie taki do końca szybki bo w tym rejonie jest słaby zasięg i chwilę to trwało) i Ania zawraca z trasy aby się do Nas dołączyć. Czekając na dyniową i popijając herbatkę obserwujemy ulicę. Co jakiś czas ktoś na rowerze śmiga obok lokalu. W pewnej chwili obserwujemy grupę kilku rowerzystów którzy przejeżdżają drogą a po chwili - na widok stojących przed knajpą rowerów .... zawracają i zajeżdżają pod lokal. A zupa dyniowa zajeżdża na nasz stół . Atrakcja goni atrakcję .Zajadamy się dyniową zupką , żegnamy Anię która rusza w dalsza drogę i ............... witamy następnych znajomych. To sam słynny bloger z bikestats wraz z małżonką czyli Misiacz wraz z Misiaczowądołączają do naszej ekipy. Też zamawiają zupę dyniową .Po zjedzeniu zupy wszyscy ulegamy jeszcze namowom właścicieli lokalu i próbujemy jeszcze kilku innych atrakcji i po uzgodnieniu z właścicielami lokalu planów na przyszłość uciekamy na rowery bo ....................................inaczej byśmy zostali do wieczora a mamy i inne obowiązki i plany.
Powrót do domu , pożegnanie z współtowarzyszkami i współtowarzyszami wycieczki i szybkie przygotowanie na wieczorne wyjście do kina . I tu już bez roweru .
Ale jestem pod takim wrażeniem filmu że muszę to powiedzieć. Polecam :
atlas-chmur
I jak to zwykle ostatnio u mnie bywa więcej czasu na pisanie niż rowerem pedałowanie.
Kategoria KRÓTKO WOKÓŁ DOMU, Z Rowerowym Szczecinem