maratony
Dystans całkowity: | 813.13 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 34:23 |
Średnia prędkość: | 20.18 km/h |
Maksymalna prędkość: | 42.70 km/h |
Liczba aktywności: | 8 |
Średnio na aktywność: | 101.64 km i 5h 43m |
Więcej statystyk |
Na maraton
-
DST
109.50km
-
Sprzęt KHS - czołg
-
Aktywność Jazda na rowerze
Jest już czwarty chętny do "Sztafety - Tandemem Dookoła Polski" Radek .
W ramach testu i przygotowań do startu wyszedł pomysł aby czołgiem pojechać na V szosowy maraton dookoła jeziora Miedwie.
Do Stargardu samochodem stamtąd tandemem na start ( 8 km.)
Okazało się że nie będziemy jedynym tandemem . Pojadą dziewczyny z czołówki tandemów kobiecych, na prawdziwej tandemowej rakiecie .
No to mamy szansę na II miejsce w kategorii tandemów. Jak dojedziemy.
Czołg, tak jak na sztafetę, z pełnym obciążeniem. Dwie sakwy wypełnione po brzegi. Jedynie odpuściliśmy sobie namiot i śpiwory. I tak wyglądaliśmy dziwnie w towarzystwie kolarzówek wyposażonych jedynie w bidony.
Ruszyliśmy ostro i szybko zwolnił nas dość silny w porywach wiatr.
Jedynym rowerem z którym byliśmy w stanie nawiązać walkę to handbike .
Ścigaliśmy go przez 10 km aż w końcu na długim podjeździe udało się go wyprzedzić . Ale na krótko . Na zjeździe tylko śmignął i i znowu go goniliśmy.
I tak było jeszcze trzy razy ale ostatni podjazd był tak wymagający że już do mety nie daliśmy się wyprzedzić.
Na mecie okazało się że drugi tandem nie dojechał do mety i niespodziewanie Radek zdobył pierwsze miejsce w kategorii tandemy.
Czas przejazdu to 02,50,03 i 38 miejsce w kategorii rowery inne. Dystans niecałe 60km.
Nie byliśmy ostatni.
I jeszcze tylko powrót tandemem do domu ( 42,5 km.) i dzień w którym czołg wraz załogą znalazł się na najwyższym podium dobiegł końca.
Kategoria NiewidomiNaTandemach, maratony, tandem
Do Świnoujścia zobaczyć start "kosmitów" sobota
-
DST
118.90km
-
Czas
07:20
-
VAVG
16.21km/h
-
Sprzęt KTM
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sobotnie spotkanie z kosmitami.
Poranek w Świnoujściu przywitał nas deszczem . Za oknem słychać plusk spadających kropel ale zanim sympatyczny gospodarz Zbigniew przygotował śniadanie i wyprawił mnie w drogę deszcz przestał podać.
To teraz szybko na prom oglądać i uwieczniać start następnych ludzi nie z tej Ziemi.
Ci co wyruszyli na trasę BBT w piątek są już daleko w trasie . Ci którzy startują dziś szykują się do wyjazdu.
Jako pierwsza, z grona znajomych, startuje najdłuższa rakieta tej edycji. Jedyny tandem wśród startujących .
Z przodu jako pilot jedzie Jarosław a z tyłu niewidząca Patrycja.
To są kosmici do kwadratu. O ile Jarek ma za sobą mnóstwo ukończonych ultra to z Patrycją zaczął trenować dopiero od kwietnie, maja . A mają już ukończone wspólne ultra i starują w najdłuższym w tym sezonie BBT.
No to na start.
Pierwsi zawodnicy startujący przed tandemem już na starcie . I wystartowali.
Teraz kolej na Patrycję i Jarka . Pojechali.
Ewa szykuje się do startu a ja w oczekiwaniu na jej start uwieczniam innych startujących wśród których złapałem w obiektyw członków ekipy z Gryfusa.
Część startujących jedzie w barwach swoich klubów a część w koszulkach specjalnie przygotowanych dla uczestników tego maratonu. Na rękawach tych koszulek jest cyfra która podaje liczbę ukończonych przez zawodnika maratonów BBT. Na jednym ze zdjęć widać to dokładnie . Są tacy którzy mają już po 11 zaliczonych BBT a rekordzista , jak słyszałem , ma na koncie wszystkie 12.
No i czas na start Ewy . Wyruszyła.
Wracając do Tomka, spotkałem go w towarzystwie ekipy z Maszewa . Chwilę pogadaliśmy i powoli wyruszyłem w kierunku domu. Po drodze jeszcze zajechałem do Żabki po zakupy i jeszcze chwilę porozmawiałem z sympatycznym kosmitą który też wpadł do sklepu na ostatnie zakupy przed swoim startem.
Czas wracać zwłaszcza że ja nie kosmita i nie latam 35-45 km/h a po drugie, może jeszcze uwiecznię kilku jadących jak mnie będą wyprzedzać.
Wiem że to nie do pomyślenia ale jeszcze w Świnoujściu ..............................................wyprzedziłem jednego z uczestników ( bo trzeba mieć cholernego pecha aby jeszcze przed wyjazdem ze Świnoujścia złapać kapcia).
Pogoda przyjemna nie ma już tego silnego słońca ale są zapowiedziane przelotne opady. I na samą myśl że uczestnicy nie mają czasu do stracenia na przeczekanie burzy i będą jechać w każdych warunkach robi mi się zimno.
I zaczynają mnie mijać kosmici startujący po moim wyjeździe i nie tylko, również "zwykli" rowerzyści.
Zaczyna padać . I to coraz bardziej . Zjeżdżam na parking leśny między Międzyzdrojami i Dargobądziem .
Chowam rower pod wiatę a sam idę do szosy zrobić jeszcze kilka zdjąć ostatnim startującym dziś kolarzom .
Po chwili na parking zajeżdża wóz techniczny i dostaję wiadomość ze jeszcze tylko kilku ostatnich za nami i to będzie koniec .
Mijają mnie ostatni Kosmici , wóz techniczny rusza za nimi a ja chwilę czekam bo deszcz słabnie i też ruszam w drogę.
I tak spokojnie spacerowo jadę do domu spotykając innych rowerzystów, sakwiarzy, kolarzy i zastanawiam się jak to jest .
Niby wszyscy jeżdżą rowerami ale to są zupełnie inne światy. I żeby je zrozumieć to trzeba poznać ludzi i posłuchać ich opowieści.
Życzę wszystkim aby dotarli do celu i tylko dla zobrazowania jak kosmiczne są ich osiągniecia to dodam : właśnie w tym momencie gdy piszę te słowa pierwszy uczestnik zbliża się do mety.
Kategoria maratony, NiewidomiNaTandemach, samotnie, Szczecin na rowerach, Z GRYFUSEM
Do Świnoujścia zobaczyć start "kosmitów".
-
DST
117.70km
-
Czas
05:30
-
VAVG
21.40km/h
-
Sprzęt KTM
-
Aktywność Jazda na rowerze
W piątek postanowiłem wykorzystać ostatni dzień urlopu na wypad do Świnoujścia aby zobaczyć start "kosmitów" . Wyjazd z domu 10.00 dojazd na prom 16,30 . (Pierwszy w życiu przejazd Świnoujście-Szczecin sprzed kilkudziesięciu lat na składaku czajka trwał 12 godz. Jest postęp)
Tak, tak, spora grupa znajomych startowała w ultra maratonie BBT czyli Bałtyk - Bieszczady 1008 km. non stop. Jak takich ludzi nie nazwać "kosmitami ".
Tak więc rower spakowany i czas w drogę. Dojazd do Świnoujścia bezproblemowy , stosunkowo mały ruch samochodów , dość gorąco ale większość trasy bezwietrznie . Po dotarciu na prom kilka telefonów do znajomych kosmitów żeby umówić się na spotkanie jeszcze przed startem . Dalej do zaprzyjaźnionego kolegi, mieszkańca Świnoujścia, na kawę i obgadać sprawę noclegu który obiecał załatwić .
Część kosmitów startuje w piątek późnym wieczorem ( limit czasu na przejazd całej trasy 70 godz.) a część od 7,00 rano w sobotę ( limit 60 godz.) wiec trzeba jakoś tą noc spędzić .
Ja nie kosmita żeby jeździć dwa ,trzy dni na okrągło, albo z krótką przerwą na drzemkę, ja spać muszę . Nocleg załatwiony ( wielkie podziękowania dla Zbyszka bo załatwił dużo więcej niż mogłem się spodziewać ) i dalej na spotkanie z pierwszą grupą kosmicznych, rowerowych " szaleńców".
Po zapoznaniu z nowymi kosmitami i krótkiej rozmowie , moi znajomi kosmici Patrycja i Jarek wyciągnęli mnie nad morze.
Po krótkim spacerze wsiadamy na rowery i jedziemy na miejsce startu gdzie spotkamy się z następnymi zawodnikami tego szalonego maratonu. Na promie gęsto od kosmitów.
Po zjechaniu z promu wszyscy witają się ze wszystkimi bo ta kilkuset osobowa grupa ludzi nie z tej ziemi ciągle spotykająca się na ultra maratonach to jak wielka rodzina.
I nie trzeba dużo szukać i już natykam się na następnych kosmitów których start przyjechałem obejrzeć. Roman z Wielgowa i grupa z klubu Gryfus.
A za chwilę wpadam na Ewę i Tomka.
Miejscem startu BBT jest prom który na co dzień przewozi mieszkańców Świnoujścia .
Pierwsi zawodnicy już szykują się do startu. I ruszyła pierwsza ekipa kosmitów na swych rakietach . W szczególności wzrok przyciąga jedna z rakiet na pierwszym planie która jest marki Romet. Składakiem 1010 km non stop. I niech ktoś powie że najważniejszy jest sprzęt. Rower nie ważny, ważne kto na nim jedzie.
I następni ruszyli w drogę.
Co chwilę spotykają się i pozdrawiają następni uczestnicy.
Jest kogo fotografować. Powoli do startu szykuje się Roman który ma w tym roku znaleźć to co zostawił dwa lata temu na BBT . I spotyka na starcie Tomasza który kilka razy był pilotem tandemu w ramach akcji Niewidomi Na Tandemach i jest uczestnikiem wielu ultra.
No i Roman na start.
Jest już coraz ciemniej coraz mniej zawodników i widzów na starcie. Ci co mają startować jutro pojechali na kwatery odpocząć i nabrać sił na jutrzejszy start. Ja też czekam żeby zrobić fotkę Paulinie i też zmykam na prom żeby dotrzeć na nocleg bo od rana trzeba być na starcie aby uwiecznić resztę znajomych i nieznajomych startujących w tej edycji BBT.
To był niezapomniany dzień a szykuje się następny. Czas się wyspać i przygotować do dalszych wrażeń.
Kategoria maratony, NiewidomiNaTandemach, samotnie, Szczecin na rowerach, Z GRYFUSEM
Ultra mini maraton imienia nieświętych Krzysztofów
-
DST
217.17km
-
Czas
09:16
-
VAVG
2:33min/km
-
Sprzęt tandem Radka
Dzień 25 lipca to ważny dzień .
I ten dzień został specjalnie uhonorowany.
Od dłuższego czasu razem z Radkiem (osobą z dysfunkcją wzroku) trenujemy tandemem przed wspólnym udziałem w rajdzie wzdłuż Wisły.
Sprawdzamy nasze możliwości , trenujemy kondycję , sprawdzamy różne wersje technik jazdy , nowe stroje oraz testujemy swoje ograniczenia.
I dziś w szczególności przerobiliśmy ostatni wymieniony punkt.
W ostatnim tygodniu udało nam się zbliżyć do życiowego rekordu Radka . Tylko zbliżyć.
Więc na ten świąteczny dzień postanowiłem udowodnić Radkowi że wiele rzeczy jest możliwych .
W ramach zwariowanych pomysłów utworzyłem wycieczkę ( nadal w ramach treningów) która miała udowodnić Radkowi że nie ma rzeczy niemożliwych
Do projektu zaprosiliśmy Mietka i Mariana.
Wyjazd 7.00 rano z Pilchowa.
7.25 nie ma Mariana, nie ma Mietka.
Cholera , do tego "super maratonu" "zakwalifikowało się czterech uczestników" a dwóch brakuje .
I okazało się że Mietek myśląc że już pojechaliśmy ( bo się kilka minut spóźnił ) pogonił szukać nas na trasie i był bardzo zdziwiony że my nadal na niego czekamy na starcie a Maniek jeszcze jadł śniadanie i zapomniał Nas o tym poinformować .
Dobra , Mietek zawrócił na miejsce startu i razem w trójkę ruszyliśmy w trasę . Maniek obiecał że nas spotka na trasie i dołączy.
Ok . na czterech uczestników trzech rusza w drogę .
Pogoda idealna , samochodów i rowerzystów niewielu to " lecimy" .
Police , Trzebież , Nowe Warpno , i wtedy dał znać Maniek że jedzie nam na spotkanie.
Spotkaliśmy się w drodze przed Dobieszczynem , i tu dwóch uczestników zrezygnowało z udziału w naszym "maratonie ".
Marian powiedział że jesteśmy dla niego za szybcy a Mietek że jesteśmy za wolni . I tu ,hit , obaj panowie powiedzieli że Nas opuszczają i dalej jadą razem . Temu za szybko , temu za wolno i jak tu takim Typom dogodzić. Nie, to nie , jedziemy razem z Radkiem dalej i mamy już gwarancję że dwa pierwsze miejsca są nasze.
Pod koniec pierwszego okrążenia robimy przerwę w Bartoszewie na pierwszy solidny posiłek . Kotlety mamy Radka wraz z dodatkami nas stymulują i prawie jesteśmy gotowi do dalszej jazdy . Tylko zaczynają się problemy z pilotem. Po przejechaniu 2/3 pierwszego okrążenia zaczyna się skarżyć na coraz większy ból pleców . Po dogłębnej analizie wychodzi na to że powodem może być kwestia ubrania i po zmianie stroju ból powoli maleje .
W trakcje drugiego okrążenia spotykamy naszych niedoszłych uczestników maratonu jak wracają do domu. Przy okazji spotykamy znajomych Janusza , Jaszka i Montera . Po krótkiej przerwie na pogaduszki lecimy dalej w trasę . Jedziemy obok plaży w Nowym Warpnie gdzie wpadamy na obiad . Po kotlecie wielkości talerza , frytkach i lodach moc wzrasta i ruszamy dalej .
W okolicy Myśliborza Wielkiego Radek przekroczył swój dotychczasowy rekord życiowy .
A , tylko bez głupich skojarzeń , 150-ty kilometr wykręcił w Stolcu.
Dalej już byle do mety.
Na mecie uplasowałem się pierwszy mimo iż Radek dawał z siebie wszystko żeby mnie dogonić.
I tak nasz tandem osiągnął 200 km i mając we wszystkich kategoriach pierwsze miejsce zakończyliśmy ten świąteczny maraton.
200 km. czas jazdy 8,26 ogólny czas przejazdu 10godz.
Życiówka Radka , Mój najlepszy wynik w tym roku i drugi w życiu.
Mimo że nie jesteśmy kolarzami i nie będziemy ścigać się w zawodach to mieliśmy okazję choć w drobnej części poczuć uczucia jakie przeżywają kolarze na maratonach.
Acha , jeszcze trzeba wrócić solówką do swojego domu. ( stąd rozbieżność między wynikiem maratonu a podsumowaniem mojej jazdy w tym dniu)
Kategoria maratony, NNT, śWIĄTECZNIE
I szosowy rajd wokół jeziora Miedwie.
-
DST
65.00km
-
Czas
03:30
-
VAVG
18.57km/h
-
VMAX
42.70km/h
-
Sprzęt KTM
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wszystko na ten temat do poczytania u Wojtka.
http://trendix.bikestats.pl/1463110,I-Maraton-Szos...
Kategoria maratony, NiewidomiNaTandemach
Żuławy - czyli tam i z powrotem . Część druga - maraton.
-
DST
100.01km
-
Czas
05:14
-
VAVG
19.11km/h
-
Sprzęt KTM
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dla niecierpliwych powiem tylko że i tak staram się ograniczyć z opisem i ilością zdjęć a mimo to lepiej przed rozpoczęciem czytania przygotować sobie kanapki i herbatę.
No to zaczynamy.
Jest sobotni poranek. Słoneczko wschodzi . Widok z pokoju na most na Wiśle cudowny.
Noc przespałem rewelacyjnie i pełni animuszu szykujemy się do wyjazdu.
Ubrani już do wyjazdu schodzimy na śniadanie i wśród pozostałych uczestników naszej ekipy oczekujemy na posiłek.
No może nie wszyscy bo kilka osób jest już po śniadaniu i właśnie wyruszają na miejsce startu ( część to te osoby co jadą na dłuższy dystans).
Śniadanie się trochę przedłużyło z powodu kłopotów z kuchnią która nie wyrabiała się z zamówieniami ale szczęśliwie zdążyliśmy się posilić i trzymając harmonogramu szykować do wyjazdu na start.Żuławy Wkoło . Dzień drugi - MARATON 4
© siwobrodyŻuławy Wkoło . Dzień drugi - MARATON 7
© siwobrody
W pewnym momencie zauważyliśmy tajnego agenta któregoś z teamów którzy chcieli zdobyć wiedzę na temat naszej wspaniałej ekipy.
Nic dziwnego w końcu takiej ekipy to ze świeca szukać.
Wiedząc że i tak żaden agent nam nie zaszkodzi pozwoliliśmy mu podglądać do woli.
Ruszamy na start.
Ci którzy byli na trekkingach i góralach musieli poczekać na szosowców
którzy w terenie zostali daleko w tyle.
Dalej ruszyliśmy wszyscy razem. Dojeżdżamy na miejsce startu.
Sprawdzanie rowerów, ostatnie zabiegi kosmetyczne,
sprawdzenie czy wszyscy dotarli,
wspólna fotka,
radość z pięknego słoneczka ,
pozowanie do zdjęć ,
ostatnia kawka ,( na tym zdjęciu poniżej , obok naszych wspaniałych pań popijających kawkę , po lewej , stronie widać pana z którym wspólnie przejechałem kilkanaście kilometrów)
i ruszyliśmy jak burza.
To znaczy niektórzy ruszyli jak burza a inni widzieli tylko burzę w oddali
Myślałem że Trendix jedzie za mną i że jak zwolnię to na niego poczekam .
Okazało się ze dostał takiego szwungu że poszedł do przodu z koksami i cyborgami.
Oj niedobrze . zostawił mnie samego . Cóż , włączam najszybszy bieg i go gonię.
tak goniłem że aż mi w oczach pociemniało.( stad taki dziwny odcień zdjęć).
W końcu doszedłem do siebie , wzrok powrócił do normy i już spokojniejszym tempem ruszyłem za uciekająca ekipą.
W tym miejscu muszę przyznać że trasa była świetnie przygotowana . Większość dróg była bezpieczna i mało uczęszczana przez samochody a nawet w miejscach gdzie był większy ruch kierowcy samochodów bardzo bezpiecznie i kulturalnie wyprzedzali rowerzystów.
Tak że pochwała nie tylko dla organizatorów ale i dla mieszkańców i użytkowników dróg w tym zakątku Polski.
Mimo że cała ekipa uciekła do przodu wcale nie jechałem samotnie.
Mijający się rowerzyści pozdrawiali się , prowadzili rozmowy i zatrzymywali się gdy widzieli stojących na poboczu innych uczestników maratonu.
Sam kilka razy zatrzymywałem się chcąc pomóc pechowcom którzy łapali gumy ale albo nie miałem tego rozmiaru dętki albo nie ten typ. W jednym przypadku okazało się że młodzi ludzie nawet mieli swój zapas , tylko kupili 28 cali jak potrzeba ale nie z tym zaworkiem co trzeba i musieli czekać na pomoc serwisu.
W tym mniej więcej miejscu dołączył do mnie ten pan o którym wspomniałem prezentując zdjęcie naszych pań z kawą.
Był on mieszkańcem jednej z miejscowości które mijaliśmy na pierwszym etapie maratonu i opowiadał po drodze trochę o sobie i okolicy. Dowiedziałem się że bierze on pierwszy raz udział w tej imprezie ale na co dzień dość często jeździ rowerem i trasę do Gdańska i z powrotem robił już wielokrotnie.
Był na tyle uprzejmy ze mimo iż mógł szybciej jechać dotrzymywał mi towarzystwa przez wiele kilometrów. Wiatr się zaczął wzmagać . Nie był to ten wiatr co pod koniec ale trochę przeszkadzał. Gdy mój towarzysz podróży powiedział " dobrze że dziś nie wieje" zacząłem się zastanawiać jaka musi być prędkość wiatru , dla tubylców, żeby powiedzieć " dziś jest wiatr".
I tak gawędząc jechaliśmy dalej.
Nagle mym oczom ukazał się widok
Jakie to szczęście że Trendix lubi pomagać ludziom ( w szczególności tej piękniejszej części ludzkości). Zatrzymaliśmy się i wspólnie dokończyliśmy reanimacji tylnego koła rowerzystki.
Jeszcze tylko wspólne zdjęcie
i już w czwórkę jedziemy dalej.
Mijają nas następni zawodnicy.
teraz już jedziemy spokojnie .
To nie kapeć to tylko mała przerwa.
Jako że wiele osób robi sobie takie fotki to ja też.
Nadal jedziemy w czwórkę.
Drogowskazy kuszą inna trasą
ratownicy czuwają nad naszym bezpieczeństwem
do Gdańska chyba nie pojedziemy
jedziemy prosto.
Nadal w czwórkę.
Raz ktoś nas wyprzedza
a innym razem ....znika nam z daleka
cały czas sznur rowerzystów
W końcu zostaliśmy we dwójkę bo nasi towarzysze podróży zniecierpliwieni naszym tempem poszli do przodu.
Ale i tak nie byliśmy sami bo cały czas ciągnął się sznur kolarzy.
większość trasy wiodła wzdłuż Wisły.
powoli zbliżamy się do pierwszego etapu.
Już widać z oddali przeprawę promową i pierwszy bufet.
jeszcze tylko kawałeczek
I pierwszy etap zakończony.
No to czas na popas.
Jedzenie picie i rozmowy.
I robienie zdjęć.
I nagle znienacka dowiadujemy się że jesteśmy w Gdańsku.
I pomyśleć że jeszcze kilka kilometrów wcześniej żartowałem sobie że "do Gdańska to nie jedziemy".
Nie do końca zrozumiałem skąd jest ten Gdańsk skoro do niego jest jeszcze wiele kilometrów ale naprawdę to była dzielnica Gdańska .
Nie ma co nadmiernie się trudzić zrozumieniem tej anomalii . Lepiej korzystać z przerwy zanim dobije prom.
Wjeżdżamy na prom.Ponownie się spotykam z wcześniejszym współtowarzyszem podróży.
I robię sobie fotkę z obsługą promu.
Odpływamy. Gdańsk zostawiamy za sobą.
Po drugiej stronie spotykamy (najprawdopodobniej) najmłodszego uczestnika maratonu.
I ruszamy pełni animuszu dalej.
Dojeżdżamy do drugiego postoju i bufetu.
Teraz czas na dożynki.
W kolejce do picia i jedzenia.
Piękne panie dbające o nasz posiłek i dobry nastrój chętnie pozują do zdjęć.
Nie tylko one.
Wokół pełno fotoreporterów
i fotoreporterek
Tak powiem że wielokrotnie po drodze pytano nas skąd jesteśmy.
Herb Szczecina nie za bardzo jest znany i nawet słyszałem raz " oni to chyba ze Słupska".
Po uzupełnieniu płynów i kalorii ruszamy dalej.
Po drodze mijamy charakterystyczne dla regionu budynki.
Jedziemy dalej.Trendixowi powoli zaczyna dolegać ból " przedłużenia pleców".
Niedawno kupił nowe siodełko. Przetestował je na kilku wycieczkach ale nie za długich. Wygląda jednak na to że jego tyłek nie przystosował się do nowego siodełka. Robimy przerwę .
On daje odpocząć czterem literom a ja robię zdjęcia przejeżdżającym cyklistom.
Koniec przerwy czas ruszać w drogę.
To jazda.
A tu możecie obejrzeć sytuację w której
to nie nas wyprzedzają tyko my wyprzedzamy.
Dumni z siebie wjeżdżamy na ostatni punkt bufetowy.
No stąd już do mety jest bliżej niż dalej.
I tu podano nam świetny żurek o którym usłyszałem od pewnego już niemłodego człowieka " takiego żurku to w życiu nie jadłem."
Po wspaniałym posiłku ( nie mówię że w innych miejscach nie było wspaniałości bo po pierwsze nie wszystkiego próbowałem a po drugie nie wszystkim smakuje to samo) ruszyliśmy na zwiedzanie miasteczka.
W pewnej chwili awansowałem na " pana redaktora".
Tak się zwrócił do mnie pewien tubylec przesiadujący na ławeczce.
" Może mi pan zrobić zdjęcie"
No to zrobiłem.
Po chwili zostałem uraczony opowieścią jak ciężkie jest życie .
Że obywatel mówiący do mnie "panie redaktorze" jest bezdomny i miał ciężkie i burzliwe życie. No dobra ale skąd pomysł na ten tytuł redaktora? No po chwili się wyjaśniło. Jak nie wiadomo o co chodzi to wiadomo że chodzi o ....kasę.
No tak. Ale po prawdzie to skoro ja nie jestem redaktorem a rozmowa jest bardzo sympatyczna i w ogóle to życie jest piękne to czemu tym szczęściem się nie podzielić. Za marne 10 złoty zostałem mianowany na " królu złoty" i dostałem obietnicę że cały datek pójdzie na opijanie szczęśliwego powrotu wszystkich maratończyków na metę.
Prawdę powiedziawszy to na taką intencję nie ma co żałować.
Po zakończeniu "wywiadu" ruszyliśmy dalej.
Nie ujechaliśmy daleko gdy naszym oczom pojawił się " dawnych wspomnień czar"
Kto jeszcze pamięta "EB". No cóż zabytków po drodze widzieliśmy kilka ale ten obiekt przypomniał dawne czasy gdy piwo z EB zdobywało polski rynek.
Koniec wspomnień czas dojechać na metę.
Wiatr się wzmaga. Siły opadają. Trendix coraz bardziej odczuwa nowe siodełko a mi wysiada kolano. Myślę że to zarówno brak treningów przed wyjazdem jak i silny wiatr w twarz.( zapewne mieszkańcy okolic powiedzą " jaki wiatr ledwo wieje")
Nie tylko my odczuwamy trudy maratonu.
Coraz częściej spotykamy po drodze zmęczonych rowerzystów i rowerzystki. Niektórym też dokuczają siodełka i próbują jechać na stojąco albo wręcz na pytanie " co tyłek boli?" odpowiadają " nie tylko tyłek , wszystko boli".
Jadę z przodu , za mną Trendix a z czasem za nim pojawia się rowerzysta który wsiada mu na koło i korzysta z osłony przed wiatrem.
Prędkość drastycznie spada.
Zjeżdżamy na piękną asfaltową ścieżkę dla rowerów .
Przy tej prędkości to i bezpieczniejsze dla nas i dla kierowców.
Robimy częstsze przerwy.
Wojtek daje odpocząć "siedzisku" a ja masuję coraz bardziej bolące kolano.
Już nie ma znaczenia kiedy dojedziemy , ważne aby dojechać.
W końcu widać słynny most w Tczewie.
To już koniec .
Damy radę.
Razem obok siebie mijamy metę.
Hura , hura ,hura
Licznik pokazuje przejechaną trasę wraz z dojazdem na metę.
Kolano boli coraz bardziej a Wojtek dostaje takiej adrenaliny z okazji ukończenia wyścigu ze zapomina o bolącej części ciała.
Ruszamy przez most na drugą stronę.
Jejku jaki ten most długi.
W końcu jesteśmy na miejscu oficjalnego zakończenia wyścigu.
Odbieramy medale i gratulacje oraz żetony na poczęstunek.
Jeść nam się nie chce ale pić trochę.
Jeszcze rozmowy z innymi uczestnikami maratonu , wywiad którego udziela Trendix i możemy wracać do motelu.
Wracamy w trójkę bo dołączył do nas nasz kolega z teamu który jechał na dłuższej trasie.No może nie do końca wracamy razem bo Wojtek wyrwał do przodu a ja wlokłem się z tyłu jadąc praktycznie na jednej nodze.
Gdy dojeżdżaliśmy do motelu usłyszeliśmy głośne wiwaty.
Do dziś nie jestem pewny czy to był aplauz na naszą cześć że dojechaliśmy czy też okrzyk radości że nie będą musieli szukać naszych " zwłok" na trasie wyścigu.
Wskazania licznika po dojechaniu do motelu.
Teraz już tylko pozostało pożegnać tych którzy wcześniej wrócili , wykapali się i wyruszają już spakowani do domu.
Chwila pożegnania , i oni ruszają do domu a my pod natryski.
Jedyna korzyść ze spóźnionego przyjazdu , że nie musimy czekać w kolejce do łazienek.
Po kąpieli , przebraniu się i spakowaniu my też ruszamy w drogę.
Żegnamy tych co zostają do niedzieli ( w tym Janusza który wraca do Szczecina już nie rowerem a pociągiem - bo żadnych manewrów po drodze już nie ma szansy zaliczyć )i ruszamy. Po drodze jeszcze zakupy bo nie wracamy do domu tylko na następną wyprawę . I tak po drodze wyprzedzamy po kolei wszystkich tych którzy nas wyprzedzali na maratonie. ( wbrew temu co mówił Jewti wcale nie łamaliśmy przepisów ). W Wałczu odbiliśmy na Gorzów i pojechaliśmy w rejon Dobiegniewa gdzie mieliśmy nocleg.
Tam jeszcze kolacja
i powiem prawdę , nawet nie mieliśmy sił na degustację zakupów zrobionych na wzór słynnego Benaska z Berlina który zaszczepił w nas chęć próbowania trunków z mniej znanych browarów.
I wreszcie spać.
Kategoria maratony, Szczecin na rowerach
Kaszeberunda 26.05.2012 - dzień drugi
-
DST
75.20km
-
Czas
03:33
-
VAVG
21.18km/h
-
Sprzęt Czarny RALEIGH - czarna perła
-
Aktywność Jazda na rowerze
W skrócie.
Kto nie był , niech żałuje.
Kto żałuje , niech zapisze sie za rok.
Zdjecia bedą póżniej , opis , może też.
Kategoria maratony
Kaszeberunda 26.05.2012 - dzień pierwszy
-
DST
9.65km
-
Sprzęt Czarny RALEIGH - czarna perła
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dojechaliśmy z Wojtkiem Trendixem i jego synem jako pierwsi.
Po powitaniu przez gospodynię ośrodka i pokazaniu nam obiektu i atrakcji jakie oferował poszlismy do pokoju aby się rozpakować .
Pierwszą czynnością jaką zrobiłem było sprawdzenie czy ........ zmieszczę sie łóżku .
Ośrodek specjalizuje sie w koloniach i " zielonych szkołach " a wiec nastawiony jest na dzieci i młodzież a ja ze swoimi 182 cm. wzrostu bałem się czy zmieszczę się w łóżku.
Zmieściłem się ( choć gdy próbowałem się wyciągnąć to poczułem poczatek i koniec łóżka).
Gdy dojechała ekipa Jewtiego wypakowalismy rowery i pojechaliśmy do Kościerzyny na punkt startowy aby pobrać numery startowe , czipy do rowerów i odebrac koszulki .
Okazało się że Jewti jest już znaną osobą w tej miejscowosci , zwłaszcza wśród organizatorów imprez rowerowych.
Po załatwieniu formalnosci i pobraniu niezbędnych akcesoriów do startu ruszyliśmy "na miasto".
Zakupy zrobilismy ( głównie produkty na wieczorne ognisko ) i wrócilismy na kwaterę.
W miedzy czasie zjechali sie nastepni uczestnicy imprezy.
Było nas coraz wiecej i było coraz weselej.
Ekipa w pełni zorganizowana . Zaraz po kolacji specjaliści "techniczni" zajęli się przygotowaniem rowerów na start . Kazdy rower został sprawdzony i " zaczipowany". Okazało sie że jeden z rowerów - konkretnie rower mamy Ani ma kapcia - "dział techniczny " dokonał wiec wymiany dętki.
I tak , pierwsze koty za płoty , czyli pierwszy "kapeć " zrobiony.
W miedzy czasie powiadomilismy tych którzy dopiero wyjeżdżali ze Szczecina żeby kupili dodatkowe dętki .
A dalej to już ognisko , rozmowy i oczekiwanie na pozostałych uczestników imprezy.
Na koniec dodam że ognisko skończyło sie po północy .
I tak zakończył sie pierwszy dzień naszego pobytu na Kaszubach.
(Zdjęcia będa jak znajdę chwilę czasu).
Kategoria maratony