siwobrody prowadzi tutaj blog rowerowy

Wpisy archiwalne w miesiącu

Listopad, 2012

Dystans całkowity:128.15 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:07:37
Średnia prędkość:16.82 km/h
Maksymalna prędkość:34.55 km/h
Liczba aktywności:6
Średnio na aktywność:21.36 km i 1h 16m
Więcej statystyk

Wreszczie krótki wypad i coś jeszcze.

  • DST 47.08km
  • Czas 02:26
  • VAVG 19.35km/h
  • VMAX 34.55km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Sprzęt KTM
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 24 listopada 2012 | dodano: 24.11.2012

Najwyższa pora trochę się przejechać. Pogoda całkiem całkiem , chęć jest , jeszcze tylko przydało by się towarzystwo do obstawy.
Jako że na forum cisza , telefon też nie dzwoni trzeba samemu sobie towarzystwa poszukać .
Tradycyjnie : jak nie wiadomo z kim jechać to trzeba dzwonić do .... Ani.
I również tradycyjnie szybko ustaliliśmy czas i miejsce spotkania .
W oczekiwaniu na przyjazd mojej "osobistej opiekunki dbającej abym nie padł na zawał po drodze" zszedłem do garażu aby wyprowadzić rower.
I to wielu zaskoczę . Wcale nie rower na wycieczkę ( bo wszystkie rowery w garażu są zawsze gotowe do wyjazdu ) ale po mój najnowszy nabytek który dojechał do mnie w czwartek w nocy i dopiero dziś mam okazję wyciągnąć go na światło dzienne i dokładnie obejrzeć.
Jak myślicie co to może być za nowy egzemplarz do kolekcji?
Ci którzy mnie znają wiedzą że moją ulubioną marką jest Raleigh.
I tak , to jest Raleigh ale nie do końca.
Najbliżsi znajomi wiedzieli również że w swej cyklozie marzyłem o szosie .
To na pewno nie jest szosa.
Więc co to jest?
Dawno temu czytałem na blogu benasek o pewnej wycieczce w której uczestniczył opis wycieczki.
Od tego czasu myślałem o zorganizowaniu podobnej w Szczecinie i do tego potrzebowałbym :

Tak wiem , niejedna osoba puknie się w czoło i powie "po co mu taki rower skoro mieszka samotnie". No cóż cykloza ma wiele odmian a moja jest dość rzadką odmianą.
Tak więc skoro zagadka już się wyjaśniła przystępuje do pokazu mojego ślicznego nowego roweru ( podany przez sprzedawcę rok produkcji 1978).











Wydawałoby się że to jest Raleigh ale tak naprawdę to jest to Gazelle która zrobiła swój rower oklejając emblematami Raleigh.

Tylne pedały mają regulację aby można je było dostosować do np. dzieci.
Powoli kończyłem sesję zdjęciową gdy do głowy przyszedł mi pewien pomysł .
Wszem i wobec wiadomo że piękne pojazdy zyskują gdy w sesji zdjęciowej towarzyszom im piękne modelki. No to już wiem . Zaraz przyjedzie Ania i ......

czyż rower od razu nie zyskał na wyglądzie?
Aż nie wiadomo gdzie oczy zwrócić.

Ale koniec sesji , tandem do garażu a my w drogę.
Pilchowo , Tanowo , Dobieszczyn , Stolec


Po drodze wielu rowerzystów i rowerzystek.

Widoki typowo jesienne


Powoli dojeżdżamy do ścieżki rowerowej przed Bukiem i skręcamy w nią.
Piękna droga , mijamy następnych miłośników rowerów i nagle Ania krzyczy STÓJ.
O co chodzi ? Przestraszona Ania pokazuje spacerującą sobie po naszej rowerowej trasie ............. krowę. I przerażona się pyta " a to nie jest aby byk?"
Nie był to byk a krowa z jednym ułamanym rogiem dla której ogrodzenie pastwiska nie stanowiło żadnej przeszkody . Zanim Ania ochłonęła , zanim wyciągnąłem aparat z sakwy , krowa ( chyba przestraszona widokiem przestraszonej Ani) z powrotem , przez ogrodzenie , wlazła na pastwisko.


A tu widok przerażonej Ani - popatrzcie jak się jej trzęsą kolana.

Po tym krowim incydencie ruszyliśmy dalej do Dobrej i na Wołczkowo.

Jadąc zaliczyliśmy jeszcze skok w bok i sprawdziliśmy co też jest na ulicy

To jest taka nowa droga z płyt drogowych po wyjeździe z Dobrej ( o ile dobrze pamiętam).
W tym miejscy urządziliśmy postój i : ja zabrałem się za wyrównanie poziomu tlenu w płucach a Ania zaczęła telekonferencję w sprawie wieczornego wyjścia na "balety".

Następne doszło do konsumpcji.
Nie , to nie tak jak niektóre umysły zaczęły sobie wyobrażać - po prostu zjedliśmy po paczce sezamków.
Dalej już prosto na Głębokie.
Tu nastąpiło pożegnanie i każdy pojechał do swojego domku.
Aniu dziękuje za wycieczkę i ........ opiekę.


Kategoria KRÓTKO WOKÓŁ DOMU, żubrówka

Do madbike - odebrać rower z przegladu.

Piątek, 16 listopada 2012 | dodano: 16.11.2012

Jestem po odbiór roweru.
Herbatka na stole wiec i trochę trzeba pogadać . A to o interesach , a to o pogodzie a to o ......... rowerach.
No dobrze ale czas dokonać odbioru technicznego. Szprychy wszystkie! wymienione i jeszcze ktoś wypolerował obręcz na połysk. No ładnie , dobra robota.
Mam nadzieję że na najbliższe kilka lat zapomnę o wymianie szprych.
Dalej , nowy uchwyt na który został zamontowany nowiutki licznik i stara lampka.


I tu jest pewna doza szaleństwa jaką popełniłem.
Licznik.
Tak zupełnie nie wiem skąd mi się wzięło na takie szaleństwo aby kupić i zamontować tak " wypasiony " sprzęt. Gdy wybierałem to warunkiem było oprócz , standardowych funkcji , było aby pokazywał temperaturę i w nocy podświetlał wskazania. ( Nie za bardzo wiem po co mi to było bo przecież w nocy i tak ledwo widzę a temperaturę i tak czuję ). Ale handlowcy w firmie madbike wychodzą z założenia "klient nasz pan". Jak chce to dostanie. I tylko widok marudnego i wymagającego klienta gdy przychodzi do zapłaty za fanaberie - bezcenny.
Tak więc jestem posiadaczem super licznika o którym wiem na pewno - ma więcej funkcji niż potrafię obsługiwać.
No to jeszcze tylko zamontujemy na nowy uchwyt stara lampkę i mogę jechać do domu.
No może nie tak od razu .
Serwisant każe mi wsiąść na rower i pojeździć aby sprawdzić czy wszystko jest w porządku i w razie potrzeby zrobić poprawki.
Chcąc nie chcąc musiałem to zrobić bo inaczej by mi ........roweru nie oddał.
No więc rower jeździ jak się należy tylko coś nie tak z hamulcem ręcznym.
Gdy oddawałem do serwisu to działał tak jak powinien a jak odebrałem to mi rower ............ w miejscu stawał. Po chwili sprawa się wyjaśniła - " wymieniłem starą postrzępioną linkę i wyregulowałem" .
Powoli zacząłem być pełen obaw co jeszcze mnie czeka . A może jak zacznę jechać to zacznie sam się rozpędzać , bo znając moja kondycję , dołożyli jeszcze silnik abym nie padł po drodze z wysiłku?
A poza tym jak wszystko będzie w idealnym stanie i nie będę miał powodów do narzekań to , skoro wszem i wobec jestem znany jako malkontent i maruda i wichrzyciel , to stracę reputację.
Ale jest udało się .
Wspornik który został zamontowany nie wytrzymuje ciężaru licznika i latarki i w czasie jazdy po wybojach powoli opada .
No mam powód do narzekania. I nie ważne że to nie sprzedawca jest producentem , nie ważne że producent ( niestety) nie zakładał że ktoś powiesi na wsporniku tak ciężką latarkę , ważne że honor uratowany i mam powód do narzekań.
I zupełnie bez znaczenia jest to że " wypasiona" latarka ledwo świeci , i że winę za to też zrzuciłem na serwis i sklep , choć nie u nich ją kupiłem.
I do szewskiej pasji doprowadziło mnie to że nawet na tą uwagę , ich nie dotyczącą , udzielili mi pełnej informacji.
Bo ta latarka powinna mieć baterie albo specjalne akumulatorki.
A ja kupiłem zwykłe akumulatorki.
Nie to już przesada , nie dosyć że rower zrobili zgodnie z zamówieniem i jeszcze go podrasowali to jeszcze są tacy mądrzy że pouczają mnie jak z niego i zamontowanym w nim osprzęcie korzystać .
To jest niedopuszczalne.
Jak mam wyrazić swoje ( słynne w pewnych kręgach) niezadowolenie.
Już wiem . Jak im się uda , z tym rowerem co im podsunąłem , radę i zrobią go porządnie to dam im taki zabytek i egzemplarz że im ręce opadną .
Nooooooooooooooooo zobaczymy kto jest lepszy.
A to co trzymam w zanadrzu nie jest takie łatwe do przełknięcia.
I z tym optymistycznym akcentem wróciłem do domu.


Kategoria KRÓTKO WOKÓŁ DOMU, samotnie

Do madbike - odddac rower do przegladu.

  • DST 9.32km
  • Czas 00:45
  • VAVG 12.43km/h
  • Sprzęt ACTIVE RUNNER
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 16 listopada 2012 | dodano: 16.11.2012

Dostałem informację że "czarna perła" z mojej stajni jest po naprawie i mogę ją odebrać.Trzeba więc pojechać po odbiór. Najprościej rowerem. Zwłaszcza że i tak następny rower był w kolejce do serwisu. Tak więc wziąłem kolejny egzemplarz z garażu i ruszyłem w drogę . Tym razem pojechałem rzadko używanym rowerem córki. Rower co prawda ma oświetlenie na dynamo (klasyczne)ale daje ono takie opory że podczepiłem dodatkowe oświetlenie na baterie . Trochę mglisto , wilgoć taka że z drzew pada woda robiąc wrażenie jakby padał deszcz. I zimno. I rower jak dla mnie za mały.
Jako że wyjazd krótki wziąłem zimowe ubranie do przetestowania. Rękawiczki jak zwykle testu nie przeszły ( chyba bardziej ze względu na słabe krążenie niż słabą jakość - a może wszystko razem).
Szczęśliwie dojechałem , i oddałem rower do przeglądu.
Oj jazda tym rowerem nie była zbytnią przyjemnością . Coby nie mówić dużo przyjemniej i lżej jeździ się starymi klasykami niż współczesnymi " marketowcami".
Trochę się zmachałem.
I tradycyjnie wprosiłem się na herbatkę.
I koniec tego wpisu.


Kategoria KRÓTKO WOKÓŁ DOMU, samotnie

Nie wiem , nie pamiętam.

  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 10 listopada 2012 | dodano: 10.11.2012

Jestem niewinny , nic nie pamiętam ale było naprawdę wesoło .
A wszystko przez to że nie wziąłem bilobil-u.


Kategoria żubrówka, śWIĄTECZNIE, samotnie, bez roweru

Do madbike

Wtorek, 6 listopada 2012 | dodano: 06.11.2012

Najwyższy już czas aby wymienić pęknięte szprychy.
Na ostatniej wycieczce już mi zwracano uwagę że " koło ci lata".
No i musiałem zamontować nowy licznik bo stary się w drodze " zagubił".
No jestem ciekaw jak sobie poradzą z perłą mojej "stajni".


Kategoria KRÓTKO WOKÓŁ DOMU, samotnie

41 kilometrów i 10 litrów zup.

  • DST 41.31km
  • Czas 02:28
  • VAVG 16.75km/h
  • Sprzęt KTM
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 4 listopada 2012 | dodano: 04.11.2012

Jak mniemam wpisów o tej wycieczce będzie sporo .
Zdjęć też.
Więc nie ma co się powtarzać.
Wszystkiemu winny jest Jewti.
Mogliśmy grzecznie siedzieć w domach , popijać coś tam albo tłuc kilometry po świecie.
A tu jakaś zabawa w ściganie biednych stworzeń i wyrywanie im kity.
Ale cóż , jak się wejdzie między wrony to się kreci jak i one.
No to zakręciłem.
I jeszcze namówiłem Stargardzki oddział Szczecina Na Rowerach.

Co prawda to nie trzeba było namawiać zbyt intensywnie bo na hasło " łapać Baśkę" i "zupa dyniowa" chętnych nie trzeba było szukać.
Sami się zgłaszali i to tłumnie.

Niektórzy tak pędzili aż im się dętki podarły.

Placyk pod wejściem na kąpielisko Głębokie powoli się zapełniał.

Srebrno-rudy lisek już jest.

I nie była to jedyna ruda lisiczka w tym towarzystwie.

Bronik spoglądał na obie z błyskiem w oku.

No , nie tylko on. Ale nie o tym miałem pisać.
Wracam do spotkania na Głębokim.
Pojawia się coraz więcej osób .
Niektóre osoby się zapowiedziały , inne nie.
Jednych się spodziewałem a na innych obecność liczyłem.
Aż tu nagle pojawiła się Basia Misiaczowa.

Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to , że w pobliżu nie widać Misiacza.
Zdziwiony pytam się jak to możliwe.
I słyszę dość niespodziewaną odpowiedź.
Też będzie , ale za chwilę . Nie mógł za Mną nadążyć.
Oj ta depresja Misiaczowa jest dość intensywna.
Rozglądam się i widzę : Misiacza tak zmachanego że nawet nie ma sił aby przejechać skrzyżowanie i to na zielonym świetle.

Co ta jesień robi z ludźmi . I Misiaczami.
Powoli zaczyna brakować miejsca na placu.

Prawie wszyscy dotarli na miejsce zbiórki więc organizator imprezy wygłasza przemówienie , wita przybyłych , podaje szczegóły biegu , przedstawia lisicę na która będziemy polować i coś jeszcze ale nie dosłyszałem.

Jedni słuchali z uwagą a inni robili zakłady kto pierwszy złapie lisicę.

Teraz czas na zbiorową fotkę.

I tu jakiś uczestnik wycieczki wlazł mi w kadr i koniecznie chciał być na pierwszym planie. No może nawet nie chciał być w kadrze a jedynie uwiecznić w kadrze swoją część .

I szybki konkurs - kto był tym " elementem" i jaką część swego ciała chciał umieścić w kadrze?
Jak widać na tym ujęciu jest nas 28 osób a jeszcze zanim ruszyliśmy dojechały następne.

Dobrze , dobrze będę się już streszczał.
( I tak w Sławoszewie pod wpływem zupy dyniowej wiele osób przyznało się że nie czytają moich przydługich i nudnych relacji a ci bardziej przychylni powiedzieli ze czytają co drugą literę.)
Już , ruszamy.

I stoimy na czerwonym świetle.

Zaliczamy wiraże.

I proste odcinki.

A tak po drodze , gubimy środki łączności ( nie będę wymieniał kto zgubił - Jewti wstydziłbyś się - a kto znalazł - dzięki Misiacz)
Dojeżdżamy do Bartoszewa.

Udowadniamy że znaki drogowe mówią prawdę.

Wbijamy się w las.

Trzęsącą się ręką robimy zdjęcia godne obrazów Tuni lub fotomontaży Misiacza.

Gubimy drogę i część skręca w poszukiwaniu lisa idąc za tropem a część gubi trop i jedzie w siną dal.

A Tunia i tak robi to co lubi , czyli foci co się da i ... to co się nie da.
Ona to potrafi.

Nagle wszyscy stają w miejscu.

No tak , podziwiają myśliwego który złapał lisicę.

Kto żyw upamiętnia tą wiekopomną chwilę.

Bo ta chwila jest bezcenna . Można zakończyć bezkrwawe łowy i zacząć pędzić na zupę dyniową.
I dopiero zaczął się wyścig.


I jak zwykle , tylko widziałem znikające plecy innych uczestników wyścigu.

Wreszcie zupa dyniowa , tfu , chciałem powiedzieć meta.

Widok radości na twarzach miłośników zupy - bezcenny .

Za zupę możesz zapłacić gotówką.
Teraz szybko zostawić rower i gonić do bufetu.

Na ognisko nawet nikt nie spojrzał.
A takiego pełnego parkingu przed gospodą to nawet najstarsi górale nie widzieli.

Jedni stali w kolejce inni poszli ogrzać się przy ognisku.

Król polowania rozsiadł się jak basza , zapalił lulkę i krzyknął " jedz, pij i popuszczaj pasa."

A Monter jak to Monter spojrzał z rozbawieniem i pomyślał " a co wy wiecie o zabawach , co wy wiecie o skrótach , co wy wiecie o polowaniach"

Jedni mówią , inni myślą a jeszcze inni ......... zabrali się za zupę dyniową.

I tu powiem szczerze , ta Misiaczowa depresja musi być niezwykle silna .
Nawet nie był w stanie posmakować izotonika i oddał go Bronikowi.

Chyba sam sobie nie da rady z tym przesileniem jesiennym.
Misicz mówi się trudno , czas na poważniejsze leczenie.
Ale się nie martw . Nie tylko Ty masz problemy.
Ja sam nie wiem , czy to pod wpływem piwa , czy tez zupy grzybowej na grzybkach halucynogennych ale zacząłem gadać dziwne rzeczy i mieć jakieś wizje.
Nieważne.
Po skończeniu kiełbasek , chleba ze smalcem , kilku rodzajów zup ( wg. oficjalnych danych właścicieli gospody dokonaliśmy rekordu 10 litrów zjedzonych zup) zrobieniu setek zdjęć i spaleniu dwóch pni porąbanych drzew oraz (cenzura - zakaz reklamy wyrobów tytoniowych) ruszyliśmy w drogę powrotną.
Tym razem każdy ruszył wg. własnego uznania.
Podzieliliśmy się na kilka grup.
A zapomniałem , wrrrrruć .Jeszcze zanim wyruszyliśmy obyło się wręczenie nagród dla uczestników wycieczki.
Jewti przygotował osobiście nagrody dla uczestników. Za złapanie lisa , za montowanie skrótów , za ucieknie przed nagonką , za robienie zadymy ( tu chodzi o mnie i mój nałóg), za brojenie i mandaty ( a właściwie za nie brojenie), i za bycie najmłodszą uczestniczką wycieczki i za ...... mam sklerozę i nie wszystko zapamiętałem.
Wracając do relacji - po zakończeniu konsumpcji i wycieczki i odbiorze nagród , ruszyliśmy do domu.
Ekipa w której się znalazłem liczyła siedem osób.
Można by powiedzieć "siedmiu wspaniałych " ale tak naprawdę to było siedmioro wspaniałych .

Pojechaliśmy do Dobrej , nową ścieżką rowerową do Buku .
Na końcu tej ścieżki zrobiliśmy sesję zdjęciową.
W każdym razie próbowaliśmy zrobić.
Tunia ustawiała aparat na samowyzwalacz.

Nie zdążyła dobiec a Piotr się poruszył.

Po trzeciej nieudanej próbie zrobienia zdjęcia Ania dostała napadu śmiechu.

Ernir niby zachowywał spokój ale przecierał oczy ze zdziwienia i poprawiał nerwowo okulary.

Piotr chciał poczęstować Anię aby się uspokoiła .

Ale to nie działało . W końcu doszło do tego że powstała tak nerwowa atmosfera że wszyscy ( z wyjątkiem Ani i syna Trendixa - jako nieletniego nikt nie częstował) wspólnie zasiedliśmy i zapaliliśmy.
Tą scenę można podziwiać u Tuni na jej sesji zdjęciowej.
Po uspokojeniu całego towarzystwa ruszyliśmy do Buku a dalej do Dobrej.
Tu rozdzieliliśmy się .
Tunia , Ania i Piotr do Szczecina przez Wołczkowo a ja , Trendix z synem i Ernir przez Sławoszewo , Bartoszewo do Pilchowa.
I tu koniec wycieczki.
A nie mówiłem że będzie krótki opis i mało zdjęć.
No , może trochę skłamałem.


Kategoria czerwone wino, Szczecin na rowerach, Z Rowerowym Szczecinem

Wietrzenie stadniny , lis i zupa dyniowa w jednym.

Sobota, 3 listopada 2012 | dodano: 03.11.2012

Od rana nosiło mnie żeby gdzieś wyskoczyć na rowerze.
Już miałem chwytać za telefon by poszukać towarzystwa do wycieczki gdy zadzwoniła Basia " Rudzielec" . Nie mam ochoty na wielkie jeżdżenie ale może się kawałek przejedziemy.
No to w to mi graj . Umawiamy się na godz. 12,00 .
Po chwili drugi telefon. Jedziemy na objazd jutrzejszej "pogoni za lisem" wspólnie z Jewtim ale samochodem.
No nie , to mnie nie bawi.
Albo rower albo nie jadę.
I tak uzgodniliśmy że samochodem przyjadą do mnie a z Pilchowa ruszamy moimi rowerami. Będzie okazja do przewietrzenia całej stadniny. ( co prawda w skład stadniny wchodzi jeszcze jeden rower ale on nie jest do końca mój.)
Szykujemy się do wyjazdu.
Stado w postaci dwóch kobył czystej krwi angielskiej Raleigh oraz jedyny ogier ze stajni wprost z Austrii czyli KTM.

Basia wybrała starą kobyłę szlachetnej krwi.

"Rasowy cyklista" przyzwyczajony do szybkich maszyn czyli Jewti dostał KTM a ja ruszyłem na karej kobyle czyli najwspanialszym egzemplarzu z mojej stajni.
I ruszyliśmy.

Po drodze lis zostawiał swoje ślady ( czerwone tasiemki symbolizujące lisią sierść) których będą poszukiwać jutrzejsi uczestnicy imprezy.

Lis trochę wyliniały więc sierści ma trochę mało , tak więc trzeba się dobrze wpatrywać aby znaleźć ślady lisa.

Jedziemy dalej. Lisica przodem.

Następny ślad.

I dalsza trasa.

I pozostawiamy następne ślady lisa.

Czyż kara kobyła nie jest piękna?

Organizatorzy biegu podziwiając swoje dzieło.

Trzy gracje : zielona , kara i ruda.

I srebrno-czerwony lis w krzakach.

Lisica próbuje zostawić swój ślad.

Szczwany lis uczy młodą lisicę jak to się robi.

Na widok rudych i srebrnych drapieżników biedne kaczki uciekają na środek jeziorka.

No nawet " stary lis " dojrzał piękno mej stadniny i zamiast "focić" młodą lisicę to obiektyw skierował na rowery.

Z Bartoszewa ruszamy do Sławoszewa.
Po drodze Jewti zaczyna opowiadać o tym co możemy zastać u celu naszej wycieczki.

Coś mówi o jedzeniu i jakichś przysmakach .
I zaczął się wyścig.
Jewti spiął ostrogi na KTM-ie.

Baśka zaczęła okładać kobyłę szpicrutą.

A ja z wywieszonym językiem goniłem za nimi.
W końcu widać zapowiedź mety.


Jesteśmy na miejscu.

Wchodzimy do środka.
O widzę że muzyka będzie i to na klasycznym sprzęcie.

Sala duża , pomieści naszych uczestników biegu ( mam nadzieję).

Na ścianach i wiszą obrazy i są " freski".
Jest kolorowo.

Jewti prowadzi rozmowy na temat jutrzejszego naszego pobytu w tym miejscu.

Ja rozglądam się po okolicy. Zwiedzam lokal.


A Baśka , jak to Baśka , tuli się do każdego kota.

Rozmowy z właścicielami lokalu są naprawdę przyjemne.
Dowiadujemy się różnych ciekawostek o osobach które zarządzają tym przybytkiem.
A to że obrazy i freski na ścianach są autorstwa rodziny , a to że są specyjały specjalnie przygotowane dla podróżnych którzy tu zajadą.
I wiele innych ciekawostek o których nie ma co opowiadać bo ...........................trzeba tu zajechać.

W między czasie wychodzę na dwór aby sprawdzić jak się czuje i prezentuje moja stadnina.



Zadowolony z inspekcji wracam do środka i ..................
och , chlebuś ze smalcem własnej roboty.
Ej ale jeden z gatunków podanego pieczywa też jest .... własnej roboty.

A tu widać zachwyt "lisicy " degustującej chleb ze smalcem.

I srebrnego lisa pałaszującego aż mu się uszy trzęsły.

A ja sobie poszedłem oglądać obrazy i freski.
Oczywiście po spałaszowaniu dwóch kromek.


Tunia , po wstępnych rozmowach chcę Cię poinformować że masz następne miejsce na zorganizowanie wernisażu.
Dla lubiących muzykę mam informację że ta szafa grająca jest sprawna i można zorganizować tu "balety".

Zrobiło się miło i gorąco.
Baśka zdjęła kurtkę i okazało się że Ona wcale nie jest wrogiem nałogu który tak lubię ( i kilku jeszcze rowerzystów) .

Wszystko już uzgodnione . Herbata wypita , czas wracać do domu. Zwłaszcza jak ktoś jest umówiony na obiad. Już się zbieramy , już się żegnamy z miłymi gospodarzami gdy ............................ w ramach promocji podano nam zupę dyniową.

To się nazywa marketing.
Już powinniśmy być w drodze powrotnej , już jesteśmy spóźnieni a tu...
.
Ej pal licho te " lisie kłaki" , to ściganie lisa czy też lisicy , ja tu jutro wracam na zupę dyniową i drugi hit czyli grzybową.
Cokolwiek by nie mówić , spóźnieni ale zachwyceni pogoniliśmy do domu.
Myśląc tylko o jednym .
Jutro tu wrócimy , i czy z kitą czy bez ale będzie świetna zabawa.
I to przy zupie dyniowej.
I degustacja grzybowej , i kilku jeszcze specjałów.
I Razem z lisami : rudym , srebrnym i ...... wyliniałym.
A o tym jak się zemszczę na Jewtim za zdjęcie mojej łysiny na jego relacji to dowiecie się jutro.


Kategoria KRÓTKO WOKÓŁ DOMU, Szczecin na rowerach, żubrówka