Wreszczie krótki wypad i coś jeszcze.
-
DST
47.08km
-
Czas
02:26
-
VAVG
19.35km/h
-
VMAX
34.55km/h
-
Temperatura
7.0°C
-
Sprzęt KTM
-
Aktywność Jazda na rowerze
Najwyższa pora trochę się przejechać. Pogoda całkiem całkiem , chęć jest , jeszcze tylko przydało by się towarzystwo do obstawy.
Jako że na forum cisza , telefon też nie dzwoni trzeba samemu sobie towarzystwa poszukać .
Tradycyjnie : jak nie wiadomo z kim jechać to trzeba dzwonić do .... Ani.
I również tradycyjnie szybko ustaliliśmy czas i miejsce spotkania .
W oczekiwaniu na przyjazd mojej "osobistej opiekunki dbającej abym nie padł na zawał po drodze" zszedłem do garażu aby wyprowadzić rower.
I to wielu zaskoczę . Wcale nie rower na wycieczkę ( bo wszystkie rowery w garażu są zawsze gotowe do wyjazdu ) ale po mój najnowszy nabytek który dojechał do mnie w czwartek w nocy i dopiero dziś mam okazję wyciągnąć go na światło dzienne i dokładnie obejrzeć.
Jak myślicie co to może być za nowy egzemplarz do kolekcji?
Ci którzy mnie znają wiedzą że moją ulubioną marką jest Raleigh.
I tak , to jest Raleigh ale nie do końca.
Najbliżsi znajomi wiedzieli również że w swej cyklozie marzyłem o szosie .
To na pewno nie jest szosa.
Więc co to jest?
Dawno temu czytałem na blogu benasek o pewnej wycieczce w której uczestniczył opis wycieczki.
Od tego czasu myślałem o zorganizowaniu podobnej w Szczecinie i do tego potrzebowałbym :
Tak wiem , niejedna osoba puknie się w czoło i powie "po co mu taki rower skoro mieszka samotnie". No cóż cykloza ma wiele odmian a moja jest dość rzadką odmianą.
Tak więc skoro zagadka już się wyjaśniła przystępuje do pokazu mojego ślicznego nowego roweru ( podany przez sprzedawcę rok produkcji 1978).
Wydawałoby się że to jest Raleigh ale tak naprawdę to jest to Gazelle która zrobiła swój rower oklejając emblematami Raleigh.
Tylne pedały mają regulację aby można je było dostosować do np. dzieci.
Powoli kończyłem sesję zdjęciową gdy do głowy przyszedł mi pewien pomysł .
Wszem i wobec wiadomo że piękne pojazdy zyskują gdy w sesji zdjęciowej towarzyszom im piękne modelki. No to już wiem . Zaraz przyjedzie Ania i ......
czyż rower od razu nie zyskał na wyglądzie?
Aż nie wiadomo gdzie oczy zwrócić.
Ale koniec sesji , tandem do garażu a my w drogę.
Pilchowo , Tanowo , Dobieszczyn , Stolec
Po drodze wielu rowerzystów i rowerzystek.
Widoki typowo jesienne
Powoli dojeżdżamy do ścieżki rowerowej przed Bukiem i skręcamy w nią.
Piękna droga , mijamy następnych miłośników rowerów i nagle Ania krzyczy STÓJ.
O co chodzi ? Przestraszona Ania pokazuje spacerującą sobie po naszej rowerowej trasie ............. krowę. I przerażona się pyta " a to nie jest aby byk?"
Nie był to byk a krowa z jednym ułamanym rogiem dla której ogrodzenie pastwiska nie stanowiło żadnej przeszkody . Zanim Ania ochłonęła , zanim wyciągnąłem aparat z sakwy , krowa ( chyba przestraszona widokiem przestraszonej Ani) z powrotem , przez ogrodzenie , wlazła na pastwisko.
A tu widok przerażonej Ani - popatrzcie jak się jej trzęsą kolana.
Po tym krowim incydencie ruszyliśmy dalej do Dobrej i na Wołczkowo.
Jadąc zaliczyliśmy jeszcze skok w bok i sprawdziliśmy co też jest na ulicy
To jest taka nowa droga z płyt drogowych po wyjeździe z Dobrej ( o ile dobrze pamiętam).
W tym miejscy urządziliśmy postój i : ja zabrałem się za wyrównanie poziomu tlenu w płucach a Ania zaczęła telekonferencję w sprawie wieczornego wyjścia na "balety".
Następne doszło do konsumpcji.
Nie , to nie tak jak niektóre umysły zaczęły sobie wyobrażać - po prostu zjedliśmy po paczce sezamków.
Dalej już prosto na Głębokie.
Tu nastąpiło pożegnanie i każdy pojechał do swojego domku.
Aniu dziękuje za wycieczkę i ........ opiekę.
Kategoria KRÓTKO WOKÓŁ DOMU, żubrówka
Do madbike - odebrać rower z przegladu.
-
DST
9.32km
-
Czas
00:39
-
VAVG
14.34km/h
-
VMAX
26.90km/h
-
Temperatura
2.0°C
-
Sprzęt Czarny RALEIGH - czarna perła
-
Aktywność Jazda na rowerze
Jestem po odbiór roweru.
Herbatka na stole wiec i trochę trzeba pogadać . A to o interesach , a to o pogodzie a to o ......... rowerach.
No dobrze ale czas dokonać odbioru technicznego. Szprychy wszystkie! wymienione i jeszcze ktoś wypolerował obręcz na połysk. No ładnie , dobra robota.
Mam nadzieję że na najbliższe kilka lat zapomnę o wymianie szprych.
Dalej , nowy uchwyt na który został zamontowany nowiutki licznik i stara lampka.
I tu jest pewna doza szaleństwa jaką popełniłem.
Licznik.
Tak zupełnie nie wiem skąd mi się wzięło na takie szaleństwo aby kupić i zamontować tak " wypasiony " sprzęt. Gdy wybierałem to warunkiem było oprócz , standardowych funkcji , było aby pokazywał temperaturę i w nocy podświetlał wskazania. ( Nie za bardzo wiem po co mi to było bo przecież w nocy i tak ledwo widzę a temperaturę i tak czuję ). Ale handlowcy w firmie madbike wychodzą z założenia "klient nasz pan". Jak chce to dostanie. I tylko widok marudnego i wymagającego klienta gdy przychodzi do zapłaty za fanaberie - bezcenny.
Tak więc jestem posiadaczem super licznika o którym wiem na pewno - ma więcej funkcji niż potrafię obsługiwać.
No to jeszcze tylko zamontujemy na nowy uchwyt stara lampkę i mogę jechać do domu.
No może nie tak od razu .
Serwisant każe mi wsiąść na rower i pojeździć aby sprawdzić czy wszystko jest w porządku i w razie potrzeby zrobić poprawki.
Chcąc nie chcąc musiałem to zrobić bo inaczej by mi ........roweru nie oddał.
No więc rower jeździ jak się należy tylko coś nie tak z hamulcem ręcznym.
Gdy oddawałem do serwisu to działał tak jak powinien a jak odebrałem to mi rower ............ w miejscu stawał. Po chwili sprawa się wyjaśniła - " wymieniłem starą postrzępioną linkę i wyregulowałem" .
Powoli zacząłem być pełen obaw co jeszcze mnie czeka . A może jak zacznę jechać to zacznie sam się rozpędzać , bo znając moja kondycję , dołożyli jeszcze silnik abym nie padł po drodze z wysiłku?
A poza tym jak wszystko będzie w idealnym stanie i nie będę miał powodów do narzekań to , skoro wszem i wobec jestem znany jako malkontent i maruda i wichrzyciel , to stracę reputację.
Ale jest udało się .
Wspornik który został zamontowany nie wytrzymuje ciężaru licznika i latarki i w czasie jazdy po wybojach powoli opada .
No mam powód do narzekania. I nie ważne że to nie sprzedawca jest producentem , nie ważne że producent ( niestety) nie zakładał że ktoś powiesi na wsporniku tak ciężką latarkę , ważne że honor uratowany i mam powód do narzekań.
I zupełnie bez znaczenia jest to że " wypasiona" latarka ledwo świeci , i że winę za to też zrzuciłem na serwis i sklep , choć nie u nich ją kupiłem.
I do szewskiej pasji doprowadziło mnie to że nawet na tą uwagę , ich nie dotyczącą , udzielili mi pełnej informacji.
Bo ta latarka powinna mieć baterie albo specjalne akumulatorki.
A ja kupiłem zwykłe akumulatorki.
Nie to już przesada , nie dosyć że rower zrobili zgodnie z zamówieniem i jeszcze go podrasowali to jeszcze są tacy mądrzy że pouczają mnie jak z niego i zamontowanym w nim osprzęcie korzystać .
To jest niedopuszczalne.
Jak mam wyrazić swoje ( słynne w pewnych kręgach) niezadowolenie.
Już wiem . Jak im się uda , z tym rowerem co im podsunąłem , radę i zrobią go porządnie to dam im taki zabytek i egzemplarz że im ręce opadną .
Nooooooooooooooooo zobaczymy kto jest lepszy.
A to co trzymam w zanadrzu nie jest takie łatwe do przełknięcia.
I z tym optymistycznym akcentem wróciłem do domu.
Kategoria KRÓTKO WOKÓŁ DOMU, samotnie
Do madbike - odddac rower do przegladu.
-
DST
9.32km
-
Czas
00:45
-
VAVG
12.43km/h
-
Sprzęt ACTIVE RUNNER
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dostałem informację że "czarna perła" z mojej stajni jest po naprawie i mogę ją odebrać.Trzeba więc pojechać po odbiór. Najprościej rowerem. Zwłaszcza że i tak następny rower był w kolejce do serwisu. Tak więc wziąłem kolejny egzemplarz z garażu i ruszyłem w drogę . Tym razem pojechałem rzadko używanym rowerem córki. Rower co prawda ma oświetlenie na dynamo (klasyczne)ale daje ono takie opory że podczepiłem dodatkowe oświetlenie na baterie . Trochę mglisto , wilgoć taka że z drzew pada woda robiąc wrażenie jakby padał deszcz. I zimno. I rower jak dla mnie za mały.
Jako że wyjazd krótki wziąłem zimowe ubranie do przetestowania. Rękawiczki jak zwykle testu nie przeszły ( chyba bardziej ze względu na słabe krążenie niż słabą jakość - a może wszystko razem).
Szczęśliwie dojechałem , i oddałem rower do przeglądu.
Oj jazda tym rowerem nie była zbytnią przyjemnością . Coby nie mówić dużo przyjemniej i lżej jeździ się starymi klasykami niż współczesnymi " marketowcami".
Trochę się zmachałem.
I tradycyjnie wprosiłem się na herbatkę.
I koniec tego wpisu.
Kategoria KRÓTKO WOKÓŁ DOMU, samotnie
Nie wiem , nie pamiętam.
-
Aktywność Jazda na rowerze
Jestem niewinny , nic nie pamiętam ale było naprawdę wesoło .
A wszystko przez to że nie wziąłem bilobil-u.
Kategoria żubrówka, śWIĄTECZNIE, samotnie, bez roweru
Do madbike
-
DST
7.00km
-
Czas
00:25
-
VAVG
16.80km/h
-
Sprzęt Czarny RALEIGH - czarna perła
-
Aktywność Jazda na rowerze
Najwyższy już czas aby wymienić pęknięte szprychy.
Na ostatniej wycieczce już mi zwracano uwagę że " koło ci lata".
No i musiałem zamontować nowy licznik bo stary się w drodze " zagubił".
No jestem ciekaw jak sobie poradzą z perłą mojej "stajni".
Kategoria KRÓTKO WOKÓŁ DOMU, samotnie
41 kilometrów i 10 litrów zup.
-
DST
41.31km
-
Czas
02:28
-
VAVG
16.75km/h
-
Sprzęt KTM
-
Aktywność Jazda na rowerze
Jak mniemam wpisów o tej wycieczce będzie sporo .
Zdjęć też.
Więc nie ma co się powtarzać.
Wszystkiemu winny jest Jewti.
Mogliśmy grzecznie siedzieć w domach , popijać coś tam albo tłuc kilometry po świecie.
A tu jakaś zabawa w ściganie biednych stworzeń i wyrywanie im kity.
Ale cóż , jak się wejdzie między wrony to się kreci jak i one.
No to zakręciłem.
I jeszcze namówiłem Stargardzki oddział Szczecina Na Rowerach.
Co prawda to nie trzeba było namawiać zbyt intensywnie bo na hasło " łapać Baśkę" i "zupa dyniowa" chętnych nie trzeba było szukać.
Sami się zgłaszali i to tłumnie.
Niektórzy tak pędzili aż im się dętki podarły.
Placyk pod wejściem na kąpielisko Głębokie powoli się zapełniał.
Srebrno-rudy lisek już jest.
I nie była to jedyna ruda lisiczka w tym towarzystwie.
Bronik spoglądał na obie z błyskiem w oku.
No , nie tylko on. Ale nie o tym miałem pisać.
Wracam do spotkania na Głębokim.
Pojawia się coraz więcej osób .
Niektóre osoby się zapowiedziały , inne nie.
Jednych się spodziewałem a na innych obecność liczyłem.
Aż tu nagle pojawiła się Basia Misiaczowa.
Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to , że w pobliżu nie widać Misiacza.
Zdziwiony pytam się jak to możliwe.
I słyszę dość niespodziewaną odpowiedź.
Też będzie , ale za chwilę . Nie mógł za Mną nadążyć.
Oj ta depresja Misiaczowa jest dość intensywna.
Rozglądam się i widzę : Misiacza tak zmachanego że nawet nie ma sił aby przejechać skrzyżowanie i to na zielonym świetle.
Co ta jesień robi z ludźmi . I Misiaczami.
Powoli zaczyna brakować miejsca na placu.
Prawie wszyscy dotarli na miejsce zbiórki więc organizator imprezy wygłasza przemówienie , wita przybyłych , podaje szczegóły biegu , przedstawia lisicę na która będziemy polować i coś jeszcze ale nie dosłyszałem.
Jedni słuchali z uwagą a inni robili zakłady kto pierwszy złapie lisicę.
Teraz czas na zbiorową fotkę.
I tu jakiś uczestnik wycieczki wlazł mi w kadr i koniecznie chciał być na pierwszym planie. No może nawet nie chciał być w kadrze a jedynie uwiecznić w kadrze swoją część .
I szybki konkurs - kto był tym " elementem" i jaką część swego ciała chciał umieścić w kadrze?
Jak widać na tym ujęciu jest nas 28 osób a jeszcze zanim ruszyliśmy dojechały następne.
Dobrze , dobrze będę się już streszczał.
( I tak w Sławoszewie pod wpływem zupy dyniowej wiele osób przyznało się że nie czytają moich przydługich i nudnych relacji a ci bardziej przychylni powiedzieli ze czytają co drugą literę.)
Już , ruszamy.
I stoimy na czerwonym świetle.
Zaliczamy wiraże.
I proste odcinki.
A tak po drodze , gubimy środki łączności ( nie będę wymieniał kto zgubił - Jewti wstydziłbyś się - a kto znalazł - dzięki Misiacz)
Dojeżdżamy do Bartoszewa.
Udowadniamy że znaki drogowe mówią prawdę.
Wbijamy się w las.
Trzęsącą się ręką robimy zdjęcia godne obrazów Tuni lub fotomontaży Misiacza.
Gubimy drogę i część skręca w poszukiwaniu lisa idąc za tropem a część gubi trop i jedzie w siną dal.
A Tunia i tak robi to co lubi , czyli foci co się da i ... to co się nie da.
Ona to potrafi.
Nagle wszyscy stają w miejscu.
No tak , podziwiają myśliwego który złapał lisicę.
Kto żyw upamiętnia tą wiekopomną chwilę.
Bo ta chwila jest bezcenna . Można zakończyć bezkrwawe łowy i zacząć pędzić na zupę dyniową.
I dopiero zaczął się wyścig.
I jak zwykle , tylko widziałem znikające plecy innych uczestników wyścigu.
Wreszcie zupa dyniowa , tfu , chciałem powiedzieć meta.
Widok radości na twarzach miłośników zupy - bezcenny .
Za zupę możesz zapłacić gotówką.
Teraz szybko zostawić rower i gonić do bufetu.
Na ognisko nawet nikt nie spojrzał.
A takiego pełnego parkingu przed gospodą to nawet najstarsi górale nie widzieli.
Jedni stali w kolejce inni poszli ogrzać się przy ognisku.
Król polowania rozsiadł się jak basza , zapalił lulkę i krzyknął " jedz, pij i popuszczaj pasa."
A Monter jak to Monter spojrzał z rozbawieniem i pomyślał " a co wy wiecie o zabawach , co wy wiecie o skrótach , co wy wiecie o polowaniach"
Jedni mówią , inni myślą a jeszcze inni ......... zabrali się za zupę dyniową.
I tu powiem szczerze , ta Misiaczowa depresja musi być niezwykle silna .
Nawet nie był w stanie posmakować izotonika i oddał go Bronikowi.
Chyba sam sobie nie da rady z tym przesileniem jesiennym.
Misicz mówi się trudno , czas na poważniejsze leczenie.
Ale się nie martw . Nie tylko Ty masz problemy.
Ja sam nie wiem , czy to pod wpływem piwa , czy tez zupy grzybowej na grzybkach halucynogennych ale zacząłem gadać dziwne rzeczy i mieć jakieś wizje.
Nieważne.
Po skończeniu kiełbasek , chleba ze smalcem , kilku rodzajów zup ( wg. oficjalnych danych właścicieli gospody dokonaliśmy rekordu 10 litrów zjedzonych zup) zrobieniu setek zdjęć i spaleniu dwóch pni porąbanych drzew oraz (cenzura - zakaz reklamy wyrobów tytoniowych) ruszyliśmy w drogę powrotną.
Tym razem każdy ruszył wg. własnego uznania.
Podzieliliśmy się na kilka grup.
A zapomniałem , wrrrrruć .Jeszcze zanim wyruszyliśmy obyło się wręczenie nagród dla uczestników wycieczki.
Jewti przygotował osobiście nagrody dla uczestników. Za złapanie lisa , za montowanie skrótów , za ucieknie przed nagonką , za robienie zadymy ( tu chodzi o mnie i mój nałóg), za brojenie i mandaty ( a właściwie za nie brojenie), i za bycie najmłodszą uczestniczką wycieczki i za ...... mam sklerozę i nie wszystko zapamiętałem.
Wracając do relacji - po zakończeniu konsumpcji i wycieczki i odbiorze nagród , ruszyliśmy do domu.
Ekipa w której się znalazłem liczyła siedem osób.
Można by powiedzieć "siedmiu wspaniałych " ale tak naprawdę to było siedmioro wspaniałych .
Pojechaliśmy do Dobrej , nową ścieżką rowerową do Buku .
Na końcu tej ścieżki zrobiliśmy sesję zdjęciową.
W każdym razie próbowaliśmy zrobić.
Tunia ustawiała aparat na samowyzwalacz.
Nie zdążyła dobiec a Piotr się poruszył.
Po trzeciej nieudanej próbie zrobienia zdjęcia Ania dostała napadu śmiechu.
Ernir niby zachowywał spokój ale przecierał oczy ze zdziwienia i poprawiał nerwowo okulary.
Piotr chciał poczęstować Anię aby się uspokoiła .
Ale to nie działało . W końcu doszło do tego że powstała tak nerwowa atmosfera że wszyscy ( z wyjątkiem Ani i syna Trendixa - jako nieletniego nikt nie częstował) wspólnie zasiedliśmy i zapaliliśmy.
Tą scenę można podziwiać u Tuni na jej sesji zdjęciowej.
Po uspokojeniu całego towarzystwa ruszyliśmy do Buku a dalej do Dobrej.
Tu rozdzieliliśmy się .
Tunia , Ania i Piotr do Szczecina przez Wołczkowo a ja , Trendix z synem i Ernir przez Sławoszewo , Bartoszewo do Pilchowa.
I tu koniec wycieczki.
A nie mówiłem że będzie krótki opis i mało zdjęć.
No , może trochę skłamałem.
Kategoria czerwone wino, Szczecin na rowerach, Z Rowerowym Szczecinem
Wietrzenie stadniny , lis i zupa dyniowa w jednym.
-
DST
14.12km
-
Czas
00:54
-
VAVG
15.69km/h
-
Sprzęt Czarny RALEIGH - czarna perła
-
Aktywność Jazda na rowerze
Od rana nosiło mnie żeby gdzieś wyskoczyć na rowerze.
Już miałem chwytać za telefon by poszukać towarzystwa do wycieczki gdy zadzwoniła Basia " Rudzielec" . Nie mam ochoty na wielkie jeżdżenie ale może się kawałek przejedziemy.
No to w to mi graj . Umawiamy się na godz. 12,00 .
Po chwili drugi telefon. Jedziemy na objazd jutrzejszej "pogoni za lisem" wspólnie z Jewtim ale samochodem.
No nie , to mnie nie bawi.
Albo rower albo nie jadę.
I tak uzgodniliśmy że samochodem przyjadą do mnie a z Pilchowa ruszamy moimi rowerami. Będzie okazja do przewietrzenia całej stadniny. ( co prawda w skład stadniny wchodzi jeszcze jeden rower ale on nie jest do końca mój.)
Szykujemy się do wyjazdu.
Stado w postaci dwóch kobył czystej krwi angielskiej Raleigh oraz jedyny ogier ze stajni wprost z Austrii czyli KTM.
Basia wybrała starą kobyłę szlachetnej krwi.
"Rasowy cyklista" przyzwyczajony do szybkich maszyn czyli Jewti dostał KTM a ja ruszyłem na karej kobyle czyli najwspanialszym egzemplarzu z mojej stajni.
I ruszyliśmy.
Po drodze lis zostawiał swoje ślady ( czerwone tasiemki symbolizujące lisią sierść) których będą poszukiwać jutrzejsi uczestnicy imprezy.
Lis trochę wyliniały więc sierści ma trochę mało , tak więc trzeba się dobrze wpatrywać aby znaleźć ślady lisa.
Jedziemy dalej. Lisica przodem.
Następny ślad.
I dalsza trasa.
I pozostawiamy następne ślady lisa.
Czyż kara kobyła nie jest piękna?
Organizatorzy biegu podziwiając swoje dzieło.
Trzy gracje : zielona , kara i ruda.
I srebrno-czerwony lis w krzakach.
Lisica próbuje zostawić swój ślad.
Szczwany lis uczy młodą lisicę jak to się robi.
Na widok rudych i srebrnych drapieżników biedne kaczki uciekają na środek jeziorka.
No nawet " stary lis " dojrzał piękno mej stadniny i zamiast "focić" młodą lisicę to obiektyw skierował na rowery.
Z Bartoszewa ruszamy do Sławoszewa.
Po drodze Jewti zaczyna opowiadać o tym co możemy zastać u celu naszej wycieczki.
Coś mówi o jedzeniu i jakichś przysmakach .
I zaczął się wyścig.
Jewti spiął ostrogi na KTM-ie.
Baśka zaczęła okładać kobyłę szpicrutą.
A ja z wywieszonym językiem goniłem za nimi.
W końcu widać zapowiedź mety.
Jesteśmy na miejscu.
Wchodzimy do środka.
O widzę że muzyka będzie i to na klasycznym sprzęcie.
Sala duża , pomieści naszych uczestników biegu ( mam nadzieję).
Na ścianach i wiszą obrazy i są " freski".
Jest kolorowo.
Jewti prowadzi rozmowy na temat jutrzejszego naszego pobytu w tym miejscu.
Ja rozglądam się po okolicy. Zwiedzam lokal.
A Baśka , jak to Baśka , tuli się do każdego kota.
Rozmowy z właścicielami lokalu są naprawdę przyjemne.
Dowiadujemy się różnych ciekawostek o osobach które zarządzają tym przybytkiem.
A to że obrazy i freski na ścianach są autorstwa rodziny , a to że są specyjały specjalnie przygotowane dla podróżnych którzy tu zajadą.
I wiele innych ciekawostek o których nie ma co opowiadać bo ...........................trzeba tu zajechać.
W między czasie wychodzę na dwór aby sprawdzić jak się czuje i prezentuje moja stadnina.
Zadowolony z inspekcji wracam do środka i ..................
och , chlebuś ze smalcem własnej roboty.
Ej ale jeden z gatunków podanego pieczywa też jest .... własnej roboty.
A tu widać zachwyt "lisicy " degustującej chleb ze smalcem.
I srebrnego lisa pałaszującego aż mu się uszy trzęsły.
A ja sobie poszedłem oglądać obrazy i freski.
Oczywiście po spałaszowaniu dwóch kromek.
Tunia , po wstępnych rozmowach chcę Cię poinformować że masz następne miejsce na zorganizowanie wernisażu.
Dla lubiących muzykę mam informację że ta szafa grająca jest sprawna i można zorganizować tu "balety".
Zrobiło się miło i gorąco.
Baśka zdjęła kurtkę i okazało się że Ona wcale nie jest wrogiem nałogu który tak lubię ( i kilku jeszcze rowerzystów) .
Wszystko już uzgodnione . Herbata wypita , czas wracać do domu. Zwłaszcza jak ktoś jest umówiony na obiad. Już się zbieramy , już się żegnamy z miłymi gospodarzami gdy ............................ w ramach promocji podano nam zupę dyniową.
To się nazywa marketing.
Już powinniśmy być w drodze powrotnej , już jesteśmy spóźnieni a tu....
Ej pal licho te " lisie kłaki" , to ściganie lisa czy też lisicy , ja tu jutro wracam na zupę dyniową i drugi hit czyli grzybową.
Cokolwiek by nie mówić , spóźnieni ale zachwyceni pogoniliśmy do domu.
Myśląc tylko o jednym .
Jutro tu wrócimy , i czy z kitą czy bez ale będzie świetna zabawa.
I to przy zupie dyniowej.
I degustacja grzybowej , i kilku jeszcze specjałów.
I Razem z lisami : rudym , srebrnym i ...... wyliniałym.
A o tym jak się zemszczę na Jewtim za zdjęcie mojej łysiny na jego relacji to dowiecie się jutro.
Kategoria KRÓTKO WOKÓŁ DOMU, Szczecin na rowerach, żubrówka
Nowy rekord.
-
DST
8.73km
-
Czas
00:27
-
VAVG
19.40km/h
-
Sprzęt KTM
-
Aktywność Jazda na rowerze
Co by nie mówić mam rekord - rekord najkrótszej wycieczki.
Jedni robią po 80 - 180 km a ja dziś "popełniłem " p r a w i e 9 km.
Tylko trochę więcej niż wypad po zakupy do najbliższego sklepu.
Ale są w życiu człowieka takie chwile gdy .... na więcej nie ma czasu i sił.
Pojechałem do Bartoszewa na spotkanie grupy Szczecin Na Rowerach.
Mieliśmy kilka spraw do omówienia i ustalenia.
A przy okazji spotkanie z "zakręconymi rowerowo" znajomymi.
No tak , dziś gadałem z rowerzystkami i rowerzystami dłużej niż jeździłem na rowerze.
Ale zawsze lepiej ruszyć "tyłek na rowerze" na krótko niż wcale.
A na koniec podsumowanie : zimy nie ma , śniegu nie ma , mrozu nie ma , fotek nie ma ale było miłe spotkanie przy gorącym napoju i smacznym ciachu.
Czekam na śnieg i ....... (tu zdradzam tajemnicę ) na Święto Hubertusa i planowaną pogoń za lisem.
To już za tydzień.
Więcej informacji już niedługo na forum RS.
I jeszcze tylko małe marzenie.
Jako że w trakcie tego wpisu oglądam w telewizji Harrego Pottera - chciałbym mieć różdżkę dzięki której - a nie,tu się mylicie nie chodzi o wygraną lecz - abym miał siły na dotrwanie do końca imprezy.
No może i abym miał brodę jak Dumbledore .
Ech zaczynam gadać głupoty.
Wszystkiemu winna wiśniówka.
Kategoria KRÓTKO WOKÓŁ DOMU, Szczecin na rowerach
Szczecin, kot, rowery i piękna jesień.
-
DST
37.55km
-
Czas
03:11
-
VAVG
11.80km/h
-
Sprzęt KTM
-
Aktywność Jazda na rowerze
Tak trochę przypadkiem włączyłem się w akcję poszukiwania zaginionego kota.
Chodziło o rozwieszenie komunikatów o poszukiwaniu pewnego rudego trochę spasionego kocura.
Akcja przebiegała w rejonie między ul Arkońską a Chopina .
Ale co najważniejsze , cała ekipa była na rowerach.
Pogoda piękna , rejon malowniczy
ciche spokojne uliczki
Rozwieszamy "listy gończe"
Ja upamiętniam na zdjęciach "rumaki"
Ruszamy dalej a słoneczko grzeje choć to jesień
Zjeżdżamy na ul. Arkońską aby zobaczyć jak wygląda po przebudowie.
To naprawdę przykre.Odremontowana zabytkowa wiata jest już zdemolowana.
po bazgrane ściany , powyrywane lampki w suficie , pełno potłuczonych butelek w środku.
Na zdjęciu tego nie widać.
Widok na pętlę tramwajową.
Jedziemy dalej w kierunku do centrum.
Widać nową ładną wiatę przystankową.
A to widok za wiatą.
Nie rozumiem ludzi którzy robią coś takiego.
Testujemy fragmenty nowej ścieżki rowerowej.
Szkoda że nie jest ona po obu stronach na całym odcinku Arkońskiej.
Jedziemy do góry na ul. Chopina.
Tu rozklejamy ostatnie ogłoszenia .
Praca wykonana , wracamy przez park Kasprowicza i na Jasne Błonia.
Tłumy ludzi i rowerzystów.
Zatrzymujemy się na kawę w rowerowej kawiarence.
cały czas kilkuosobowa kolejka. Interes całkiem ładnie się kręci a że właściciel jest rozmowny to mimo kolejki nikt się nie nudzi.
Wokół tłumy mieszkańców.
i różnych atrakcji.
uwaga na biedronki
i inne fruwające stworki
No dość tego jarmarku.
Rzut oka na Błonia i czas wracać.
Było miło i choć kilometrów nie za wiele ale i tak nie ma co narzekać na ilość atrakcji.
Kategoria KRÓTKO WOKÓŁ DOMU
Pół drogi do Altwarp ( a może nawet mniej)
-
DST
58.06km
-
Czas
02:49
-
VAVG
20.61km/h
-
Sprzęt KTM
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sobota wieczór . Dzwoni Baśka "Rudzielec" : "Misiacz" proponuje wycieczkę do Altwarp , pojechałabym ale nie wiem czy dam radę z Tymi koksami , pojedź ze mną.
Jako że dawno nie jeździłem to stwierdziłem że można by spróbować.
Skoro Basia chce mnie jako zabezpieczenie - liczy że ja , jako powoli jeżdżący będę jej towarzyszem powrotu gdyby koksy pognały w dal.
Jednakoż wiem jak Basia pędzi więc raczej nie liczyłem ze Ona odpadnie ze stawki.
Wiedząc że raczej to ja nie dam rady zadzwoniłem do Ani VonZan i spytałem czy nie pojechałaby na wycieczkę i nie zaopiekowała się mną w razie kłopotów.
Na Anię to zawsze można liczyć.
Tak więc ekipa "Misiacza" wyrusza z ul. Ku Słońcu a "moja" ekipa spotyka się na Głębokim .
Połączenie obu ekip odbędzie się na rondzie w Dobrej.
9,10 na Głębokim spotykamy się z Basią Anią i ..... "Monterem" czyli najsłynniejszym specjalista od skrótów , bagien i przepraw przez rzeki oraz ...takie tam.
Lekko się wystraszyłem bo nie wziąłem ze sobą ani saperki ani mostu pontonowego.
Ale nie ma co się martwić na zapas.
Ruszamy.
W 22 minuty jesteśmy w Dobrej i oczekujemy na ekipę "Misiacza".
Jak widać Krzysiek "Monter" intensywnie nad czymś myśli.
I nagle słychać :kurcze zapomniałem siekiery , młotka , drutu baterii i żarówek.
Już mi się zrobiło słabo bo to niechybny znak ze w programie ma być jakaś "atrakcja". Ale ze stoickim spokojem się spytałem : a po co te żarówki i baterie?
I dostałem odpowiedź: No bo jak zbuduję ten most w środku lasu , tam gdzie dziś planuję zrobić skrót , to ze względu na jego wąskie rozmiary planowałem zrobić sygnalizację świetlną z ruchem wahadłowym.
I już miałem nadzieję że z braku narzędzi odpuści sobie dzisiejszy skrót ale usłyszałem jak szepce pod nosem : no trudno , w takim razie zrobię prom .
Basia zaczęła wysyłać sms-y do rodziny : nie wiem czy dziś dojadę do domu.
Ja zacząłem się zastanawiać czy może nie zawrócić do domu póki jest jeszcze szansa na szczęśliwy powrót.
W między czasie nieopodal nas pewien kolarz wykonał na asfalcie piękne salto i ledwo się pozbierał.Powiem szczerze że byłem lekko przerażony widząc jak leży na ziemi i próbuje się wypiąć z spd . Zanim podbiegłem udało mu się odpiąć z pedałów i stanąć na własnych nogach. Nie skorzystał z oferty pomocy i samodzielnie po sprawdzeniu roweru ruszył w dalsza drogę.
Oj dzień zapowiada się ciekawie.
Wreszcie widzimy nadciągające "Misiaczowe" hufce.
I tu okazało się dla czego się spóźnili na spotkanie.
Najpierw "Jaszki" nie zdążyły na czas na miejsce zbiórki a następnie "Misiacz" fiknął po drodze "orła".
Co prawda twierdził ze nic poważnego się nie stało ale : drobna ryska na lakierze KTM-a i lekko obdarta kierownica i lekko obtarte paluszki.
Na paluszki plasterka nie chciał ale pieczołowicie oplastrował kierownicę.
W końcu "Misiacz" to twarda sztuka nie to co te austriackie rowery.
Jeszcze krótka pogawędka
Fotka nowego "ścigacza" Ani
i ruszamy dalej .
Następny popas to Stolec.
I możecie mi nie wierzyć ale "Monter" siadł , zasępił się , spojrzał zabójczym wzrokiem na kilka szczapek drewna , z okularów błysnął laser i po chwili ....... mieliśmy ognisko.
Tak, tak nawet sam agent 007 to przy Krzysku pikuś , mały pikuś.
Jeszcze rzut oka na jeziorko w Stolcu
Kilka portretów uczestników wyprawy -
"Jaszek"
"Bronik" zmartwiony ze nic jeszcze nie zbroił i przeliczający ile w kieszeni ma euro na ewentualne mandaty w Niemczech
Basia "Rudzielec"
Ania von Zan
A tu niespodzianka bo nie życzyła sobie zdjęć.
Ruszamy dalej .
Dobieszczyn - granica.
Dalej , tym dziwnym niemieckim asfaltem , gładki jak stół i jeszcze na dodatek bez dziur. Normalnie to to jest nie normalne.
Dojeżdżamy do Hintersee .
Tu zaczynam odczuwać strach przed zbliżającymi się skrótami i "atrakcjami" - kombinuję jak się "urwać" i bezpiecznie powrócić do domu.
Zwłaszcza jak po drodze słyszałem opowieści typu: Z "Monterem" wszyscy wracają do domu cali i zdrowi bo jak ktoś ma dość to dostaje saperkę , kopie sobie dołek , włazi do niego , sam się zakopuje i jeszcze musi oddać saperkę.
Już wiem . Głośno stękam i mówię że wysiadło mi kolano. Nie jadę dalej bo czuję że opadam z sił i nie chcę opóźniać wycieczki. Udało się . Reszta wzięła tekst za dobra monetę i łaskawie pozwalają mi zawrócić. Nawet proponują pożegnalną przerwę. Jako że jesteśmy w środku wsi to ten numer z saperką nie przejdzie więc się zgadzam.
Siedzimy , gadamy , jemy , popijamy w tym nawet piwko którego wypicie w Niemczech jest dozwolona dla rowerzystów.
Jedynie Bronik jest jakiś markotny.
Nikomu nic nie popsuł , nie dostał żadnego mandatu, po prostu się nudzi.
Ale co to . Obok trenuje drużyna piłkarska lokalnego klubu.
Bronik myk i już jest między nimi i pokazuje jak się gra w nogę nawet gdy stadion jest wypełniony wodą. Polak potrafi. ale nie minęło chwil kilka i
No i w końcu coś się dzieje.
Wszyscy udajemy ze nic się nie stało , to nie my , to nikt z nas.
My jesteśmy niewinni.
I przyjechał komisarz Rex i zaczęło się.
Powiem że wyglądał na lekko wkurzonego.
Ale na widok naszych niewinnych minek nawet nas nie pogryzł.
W celu uniknięcia przesłuchań szybko zwinęliśmy się i ja z Anią pogoniliśmy do domu a reszta ekipy pognała do Altwarp.
Powrotna droga do domu odbyła się już bez niespodzianek.
Ania udawała że nie jedzie szybko a ja udawałem że próbuję ją dogonić .
Po drodze pełno samochodów i grzybiarzy.
Krótka przerwa na granicy.
Następna na parkingu i rozmowy z grzybiarzami.
Dalej już Tanowo i Pilchowo.
Jednak dobrze wyczułem swoje siły.
Jak już dojeżdżaliśmy do Pilchowa kolano się odezwało i dało znać że czas kończyć wycieczkę.
Pożegnałem Anię i podziękowałem za opiekę .
Wreszcie w domu cały i prawie zdrowy.
I obyło się bez saperki.
UWAGA
Powyższy tekst jest całkowitą fikcją ( prawie).
Wszelka zbieżność zdarzeń , imion i pseudonimów jest całkowicie przypadkowa ( prawie)
Kategoria Szczecin na rowerach, Z Rowerowym Szczecinem, żubrówka