Szczecin na rowerach
Dystans całkowity: | 2774.44 km (w terenie 127.00 km; 4.58%) |
Czas w ruchu: | 199:24 |
Średnia prędkość: | 13.49 km/h |
Maksymalna prędkość: | 52.36 km/h |
Liczba aktywności: | 51 |
Średnio na aktywność: | 54.40 km i 3h 59m |
Więcej statystyk |
Co ma "piernik do wiatraka" , "co ma maślak do ziemniaka" i "co ma Polickie święto ziemniaka do... Trzebieży"
-
DST
60.88km
-
Teren
4.00km
-
Czas
03:04
-
VAVG
19.85km/h
-
VMAX
36.00km/h
-
Sprzęt MUŁ- Czyli pół Raleigh a pół Gazelle
-
Aktywność Jazda na rowerze
Co ma piernik do wiatraka to nie wiem.
Co ma maślak do ziemniaka to się dowiecie.
A co ma "Polickie Święto Pieczenia Ziemniaka” do Trzebieży to się dowiedziałem gdy wszedłem na stronę Samej Ramy z Polic
Skoro tak to może zobaczymy jak się bawi SamaRama ?
Rzuciłem hasło wyjazdu na Forum Rowerowego Szczecina i zadzwoniłem z propozycją do osób z ostatniej akcji NiewidomiNaTandemach
Mój tandemowy partner Aleksander niestety jest przeziębiony i nie dostanie zezwolenia od żony, Maciek i Andrzej z Polic raczej nie dojadą bo jeden ma kłopoty ze zdrowiem a drugi sprawy gospodarcze , Arek też nie pojedzie bo sprawy rodzinne , do tandemu Renat nie mam telefonu , a Monika jest za daleko.
No ale przecież jest tandem i szkoda go nie wykorzystać .
Po krótkiej analizie sytuacji ( cały czas jestem w pracy i gdzieś tam w trasie ) szybki telefon do Wojtka Trendixa pisz na FB do Moniki może się zgodzi a jak się zgodzi to........................................................................................................wrabiam Ciebie Wojciechu w zorganizowanie dojazdu Moniki do Pilchowa i jedziemy.
A Wojtek jak to Wojtek ( internetowy wyga) , nie wiele się zastanawiając pisze do Moniki : tandem masz , dojazd masz tylko się zdecyduj czy chęci i czas masz.
Odpowiedź była zaskakująca TAK
Jak tak , to mamy jeden tandem i tych chętnych którzy pojadą "solo".
No to wszystko ustalone , jedziemy.
O 10,00 rano pod moim domem pojawiają się Wojtek - "Trendix" i Monika.
Szykujemy rowery i jedziemy na Głębokie na miejsce zbiórki.
Paweł przyprowadził z Jasnych Błoni z pod pomnika Trzech Orłów ekipę uczestników wycieczki startujacych z pierwotnie planowanego miejsca startu.
Jest nas całkiem sporo.
Rzut oka na mojego "muła" w wersji turystycznej z sakwami ( sakwy nie pasują zarówno wizualnie jak i technicznie - paski mocujące nie są dopasowane do "holendra")
Ale towarzysze podróży zawsze są dopasowani.
Po krótkim oczekiwaniu na dojechanie potencjalnych uczestników wycieczki ( i tych co złapali gumę i są daleko za nami) ruszamy w drogę.
Na początku ścieżkami rowerowymi do Tanowa.
Jedzie się naprawdę szybko i wygodnie.
Bardzo szybko udało mi się zgrać z Moniką i jak by to nie zabrzmiało , tworzyliśmy świetny tandem.
Wcześniejsze jazdy z Aleksandrem wiele mnie nauczyły i dzięki nim tak szybko zgraliśmy się z Moniką.
Sunęliśmy jak torpeda i nawet nie zdążyliśmy się rozgrzać jak dojechaliśmy do Tanowa.
Tu była przerwa na zakupy w sklepie i dołączenie do naszej ekipy znanego mi znajomego z Bikestats ale nie do końca kojarzonego z realu Mirka
Teraz mam nadzieję , mimo mojej sklerozy , zapamiętam .
Fotki z przystanku w Tanowie.
Koniec zakupów , jedziemy dalej , teraz następna przerwa w Jasienicy.
Monika na tle miniatury w Jasienicy.
W czasie gdy Monika poznawała miniaturowy obiekt , przy okazji zdejmując z niego pajęczyny , reszta uczestników opowiadała swoje swoje przeżycia z tegorocznych wycieczek.
Jeszcze wspólna fotka na tle ruin Klasztoru Augustiańskiego ,
I ruszamy do Trzebieży.
Wcześniejsze doświadczenia z jazdy z Aleksandrem , perfekcyjna obstawa dzisiejszych uczestników wycieczki i niesamowita energia Moniki powodują że bijemy wszelkie rekordy dotychczasowej jazdy na tandemie.
Przekroczyliśmy prędkość na tandemie - mamy na liczniku 36 km/godz.
No takich osiągów nie miałem nawet solo ( no , poza jednym przypadkiem gdy zjeżdżałem z wielkiej góry jadąc ze Szczecina do Polic) .
Zgodnie z teorią " trening czyni mistrza" im więcej wycieczek na tandemie tym lepsze wyniki.
Już w duszy widzę jak po tym tekście na najbliższej wycieczce z Aleksandrem przekroczymy 40km/godz. abo i 50 km/godz.( może załapiemy się na pamiątkowe zdjęcie z jakiegoś fotoradaru?)
Ale wracajmy do dzisiejszej wyprawy.
Dojechaliśmy do Trzebieży.
Zwiedzamy port rybacki , Centralny Ośrodek Żeglarstwa w Trzebieży , jedziemy wzdłuż promenady na której powstaje kompleks rekreacyjno sportowy i w końcu dojeżdżamy na miejsce docelowe ,czyli Gminne Centrum Edukacji i Rekreacji w Trzebieży (pole namiotowe) ul. Leśna 15, 72-020 Trzebież
Mimo że nie byliśmy zapisani na tą imprezę mamy możliwość skorzystania z pełnej oferty i po wpisaniu się na listę uczestników możemy pobrać zestaw "startowy " czyli tackę z keczupem , chlebkiem i kiełbaską.
Janusz próbuje namówić Monikę na zmianę przewodnika na tandemie ale Monika woli i tak wracać ze mną.
Może to wynik zasłyszanych opowieści o wyczynach Janusza na ostatniej wyprawie po Gruzji gdzie jego problemem były nie góry i złe drogi a niezwykła gościnność Gruzinów i olbrzymie ilości win i innych napitków serwowanych przez tubylców.
Impreza jest świetna tylko jest problem z dotarciem do ogniska .
Bo chętnych są dziesiątki a ognisko jedno.
Ale nasi koledzy poradzili sobie z tym w sposób niekonwencjonalny.
A zabawy i konkursy toczą się dalej.
Konkurs na największego ziemniaka
Fotoreporterzy uwieczniają uczestników konkursu w obiektywach
i zdjęcie samego szefa dzisiejszej imprezy którym jest Wiesław Gaweł szef Samej Ramy z Polic.
Nasza ekipa powoli zwija się do dalszej jazdy.
Monter z Jaszkiem i Januszem planują wypad przez Niemcy do Rieth i powrót do Szczecina przez Niemcy
a my jeszcze korzystamy z ogniska i gościnności Samej Ramy i zostajemy w Trzebieży.
Monika wreszcie doczekała się pieczonej kiełbaski w bułce
( kiełbaska od Jaro a bułka przypadkowo zwędzona Marcinowi - ot tak sobie leżała samotna bułeczka to ją przygarnąłem). Podziękowania dla Jarosława za kiełbaskę i bułkę a dla niczego nie świadomego Marcina za pieczywko.
Widok na Nasze rumaki w Trzebieży.
oraz Marcina i Pawła konsumujących kiełbaski z ogniska.
Widok Marcina przy trzeciej kiełbasce
przy piątej kiełbasce
przy ósmej
A wokół konkursy
aż w końcu udało się wyrwać Wiesława z amoku konkursów i zaprosić do pamiątkowego zdjęcia.
Szczecin i Police na wspólnej fotce
Wiesław wraca do wręczania nagród a my zbieramy się do powrotu do domu.
Wracamy lasami do Tanowa. Trzymamy się czarnego szlaku.
I w pewnym momencie skręcamy za wcześnie i wjeżdżamy w las taką drogą której nasz tandem nie da rady pokonać.
Nie to nie droga dla holendra , tą drogą to mogą śmigać tandemy w wersji mtb.
Zawracamy i jedziemy asfaltem .
Pogoda nam cały czas sprzyja . Są momenty gdy słoneczko się chowa za chmurami ale jest całkiem ciepło i ani kropli deszczu.
Wjeżdżamy na drogę pożarową 27 i suniemy wśród lasu.
Po drodze odwiedzamy leśny bar.
Bar dla leśnych zwierząt , jest paśnik i są lizawki .
Sami nie korzystamy z oferty ale dokładnie się z tą ofertą zapoznajemy.
Ruszamy dalej . Dojeżdżamy do drogi Bartoszewo Tanowo i suniemy żwawo po asfalcie.
Monikę rozpiera energia więc .... wyprzedzamy wszystkich i zasuwamy jako pierwsi.
Dojeżdżamy do Tanowa i w środku tej miejscowości zarządzamy postów w zajeździe.
Zamawiamy gorące napoje i regenerujemy nasze siły na ostatni etap wycieczki.
I przy okazji dajemy szansę na dojechanie do naszej ekipy Pawłowi którego zgubiliśmy po drodze.
Kiedy wszyscy siedzą w knajpie ja upamiętniam nasze rowery ozdobione pamiątkowymi chorągiewkami z imprezy.
I zdjęcie uczestników siedzących w środku robione z zewnątrz.
I wewnątrz
I nagle widzę Jacka który od samego rana próbuje nas dogonić ale nie mógł tego wcześniej zrobić bo miał kłopot z "kapciem" w kole .
Ja wiem że za tą serię zdjęć które teraz opublikuję to mam u niego "przechlapane " ale .... jeszcze nie widziałem kogoś kto tak się szykował do wejścia do lokalu i poświęcił tyle czasu na "makijaż" .
I wejście Jacka
Tylko błagam , nie obraź się na mnie ale ... Ty nie wiedziałeś że ja mam włączony aparat a ja nie wiedziałem że tyle zdjęć zrobię.
Wybacz.
Siedzimy w środku popijamy herbatkę i kawę ale jedna osoba wy indywidualizowała się z naszego rozentuzjazmowanego tłumu.
To był Paweł którego " zgubiliśmy " niechcący po drodze z Trzebieży i który ścigał nas rozpytując po drodze tubylców " nie widzieli państwo grupy rowerzystów z tandemem?".
A wystarczyło zapytać " czy tędy nie jechał taki dziwak z wielką siwą brodą?" .
W końcu , kto bardziej zapadłby w pamięci ; ja czy Monika?
Powoli kończymy posiedzenie w zajeździe i czas ruszać do domu.
Na wyjeździe z Tanowa żegnamy się z Mirkiem który wraca do domu do Polic a cała reszta rusza do Szczecina . No może nie cała bo w Pilchowie my kończymy wycieczkę .
Po pożegnaniu reszty uczestników ja , Monika i Wojtek parkujemy przed moim domem .
Wojtek pakuje swój rower do samochodu , ja swój do garażu a Monika czeka w moim domu na nas.
Jeszcze wspólna herbata i kawa oraz sesja zdjęciowa Moniki z maślakami rosnącymi pod moim domem w pobliżu modrzewia
Tak , ja nie muszę chodzić po grzyby do lasu .
Oraz wspólna fotka Moniki i Wojtaka z moim " potworem" czyli Sarą.
I to już koniec tej przydługiej relacji.
Monika pewnie już śpi , Wojtek pewnie "regeneruje " siły przy pomocy szkockich destylatów , inni uczestnicy też odpoczywają a tylko ja "biedny" ślęczę nad tą relacją i myślę " ALE BYŁA REWELACYJNA IMPREZA"
Przekroczona max. prędkość na tandemie - 36 km/godz.
niesamowita śr. prędkość,
rekord Moniki w dziennym dystansie - przekroczone 60 km.
A wszystko to przez tego popularnego ziemniaka zwanego pyrą albo kartoflem.
A zapomniałem dodać , jakoś tak dziwnie nikt nie miał okazji spróbować kartofla z ogniska a mimo to było super.
Kategoria NiewidomiNaTandemach, Szczecin na rowerach, wycieczka z BS, żubrówka
Tytuł bez sensu i nie adekwatny do tematu- " czy rowerzyści mogą pić piwo ?' albo "O wyższosci Pilchowa nad Policami"
-
DST
57.71km
-
Teren
4.00km
-
Czas
03:39
-
VAVG
15.81km/h
-
VMAX
30.00km/h
-
Sprzęt MUŁ- Czyli pół Raleigh a pół Gazelle
-
Aktywność Jazda na rowerze
Aby zrozumieć co mają te tytuły wspólnego z dzisiejszą jazdą należy dotrwać ... do końca wpisu.
To co ?
Zaczynamy.
W ramach akcji NiewidomiNaTandemach Rowerowy Szczecin zorganizował wycieczkę .
Zbiórka o 10,00 na Placu Lotników.
Ja z Aleksandrem umówiliśmy się na 9.00 na Głębokim.
Jadąc na Głębokie mijałem ekipę rowerzystów jadących zapewne na imprezę Opis linka ale dziś nie było mi z nimi po drodze.
Jestem na Głębokim . Pakujemy się z Aleksandrem na tandem i ruszamy przez Las Arkoński , Jasne Błonia na miejsce zbiórki.
I powiem że im częściej jeździmy tym nam jest łatwiej i przyjemniej.
Miasto rankiem w niedzielę puste więc bez przeszkód i zatrzymywania się przy pokonywaniu ulic dojeżdżamy na miejsce spotkania uczestników wycieczki ( kierowcy samochodów puszczali nas bez problemów na przejazdach przez ulice).
Dojechaliśmy więc mogę odstawić tandem i wziąć aparat fotograficzny w ręce.
i dojeżdżają następne
Każdy może spróbować jazdy na tandemie
Główny organizator dzisiejszej imprezy czyli Yogi , przedstawiciel Rowerowego Szczecina , wygłasza przemówienie i informuje o planowanej trasie.
Cały czas dołączają następne tandemy
Ten jest ze Stargardu.
Nie tylko tandemy się dołączają do akcji
Jest również znany tandem , składak , ze stałym pasażerem z tyłu
jeszcze tylko sesja zdjęciowa tandemów
I ruszamy w trasę.
Przez miasto w kierunku na Głębokie.
Przejazdy przez ulice zabezpieczają rowerzyści jadący "solo" .
W okolicy Arkonki organizujemy przerwę.
Kilka ciekawych fotek.
Np. nasza obstawa :
I kluby dyskusyjne :
Ruszamy dalej .
Objeżdżamy jezioro Głębokie gdzie na jego końcu następna przerwa.Panie rozmawiają - pewnie o rowerach
© siwobrodyObstawa sprawdza doniesienia o ruchu na drogach
© siwobrodyA panowie - pewnie o ...strojach na jesień
© siwobrodyA młodzi rowerzyści ....... podrywają żony innych rowerzystów
© siwobrody
Dalej ruszamy w kierunku na Polanę Sportową gdzie mamy urządzić ognisko.
ochotnicy wyruszają na zbiór chrustu i gałęzi
a leniwi czekają na ognisko
A teraz nadszedł punkt kulminacyjny.
Yogi przy pomocy 30 cm. papieru toaletowego i dwóch chusteczek higienicznych oraz paru gałązek obiecał zrobić ognisko.
Wszyscy ( ach , zapomniałem nie wszyscy mogą zobaczyć ) patrzą na te cuda z podziwem.
Chrust jest cały czas donoszony.
i szykowany na dorzucenie do ogniska
Jedni dbają o ognisko a inni uczestnicy próbują dosiadać tandemów i sprawdzać się jako kierowcy i pasażerowie.
i znikają z tandemem za krzakami
Na szczęście to nie mój tandem .
No może i nie mój tandem ale mój tandemowy partner Aleksander.
Na szczęście po chwili się pojawili z powrotem.
Ognisko rozpalone więc czas na pieczenie kiełbasek.
Jedni pieką a inni wędzą
zresztą nie tylko kiełbaski się wędzą w dymie , uczestnicy wycieczki też.
Kiedy jedni smażą kiełbaski na ognisku
inni uczestnicy testują jazdy na tandemach.
zarówno jako kierowcy jak i jako pasażerowie
Powiem uczciwie , jadąc z tyłu byłem przerażony.
Ani ruszyć kierownicą , ani nie mam pod ręką hamulców , w całości jestem uzależniony od tego z przodu .... o nie , to nie dla mnie.
Ja wiem że to kwestia wprawy , nabrania zaufania i dostosowania się do partnera .
Ale , no właśnie takie ale , podziwiam Aleksandra i inne osoby które potrafiły zaufać swoim partnerom. Bo jam wątpliwości czy byłbym w stanie zaufać komuś siedzącemu z przodu , nawet jakby to był ....... mój własny klon.
Przetestowałem jazdę na różnych tandemach i poznałem różnice w jeździe na różnych konstrukcjach.
I czuć różnice.
Łatwość prowadzenia , pokonywania wyboi , skrętu , startu , hamowania.
I tu muszę przyznać że pomysł na oddanie tandemów do dyspozycji wszystkim chętnym i możliwość przetestowania różnych wersji rowerów oraz okazji jechania z przodu i z tyłu dał niesamowitą frajdę i swego rodzaju szkołę poznania .
I ta część imprezy chyba miała największą wartość dla jej uczestników , no oczywiście poza okazją do poznania wspaniałych ludzi którzy się zjechali.
Ognisko dogasa , kiełbaski zjedzone ( no może nie wszystkie) , jedni wracają do domu bo :
mają daleko ( pozdrawiamy Monikę ze Stargardu ) ,
Arka z Monterem ( Arek chciał jechać dalej ale Monter miał dość wycieczek bez skrótów) ,
damski tandem którego nawet jak ktoś nie widział to było słychać ( ja w każdym razie namierzałem gdzie są , na słuch - cały czas plotkowały)
i na koniec tandem z Polic który rzucił tandemowi z Pilchowa wyzwanie i zaproponował wspólne wyścigi.
Po pożegnaniu się z uczestnikami dzisiejszej imprezy , dodam fantastycznej i niezwykle miłej ( specjalne podziękowania dla Rowerowego Szczecina ) ruszyliśmy w dwa tandemy na dalszą trasę.
Policki tandem reprezentował Michał i Andrzej a Pilchowski ja i Aleksander.
Ledwo wystartowaliśmy z Głębokiego i wyprzedziliśmy Police gdy usłyszeliśmy " mamy awarię napędu".
No tak albo za wąskie ścieżki albo awaria.
Za Głębokim zjechaliśmy na pobocze i obejrzeliśmy awarię .
Faktycznie , przerzutka działa wadliwie ale .... co to za wytłumaczenie .
Chcieliście się ścigać to nie narzekajcie na rower.
Ruszamy do Wołczkowa , dalej do Dobrej , ( tu się tak Aleksander rozpędził że nie zauważyłem skrętu na Buk i gdyby nie krzyki tych dwóch z tyłu , to byśmy wylądowali w Lubieszynie ) i do ścieżki rowerowej koło Buku.
Po dojechaniu do końca ścieżki rowerowej skręciliśmy na Buk , z powrotem do Dobrej i dalej do Sławoszewa w kierunku na Bartoszewo.
Koniec równiutkiego asfaltu i koniec płaskiego terenu.
Nie dosyć że górki ( a to jest największe wyzwanie dla tandemu ) to jeszcze dziurawy asfalt .
Ja dyszę , Aleksander też ciężej oddycha , mam obawy czy dojedziemy na szczyt rowerem , czy nie staniemy i nie zaczniemy pchać tandemu , ale daliśmy radę .
I jeszcze ta dzika satysfakcja że Police są ..... daleko , daleko za nami.
No dobra , nie do końca mają sprawny rower , ale czy to jest powód byśmy nie czuli się zwycięzcami?
Wpadamy do Dobrej , skręcamy na Bartoszewo i suniemy znowu pod górkę.
Jesteśmy na szczycie i suniemy do Rzędzian w dół.
A Polickiego tandemu ani widu ani słychu.
No i kto jest najlepszy?
Skręcamy na Sławoszewo i powolutku się snujemy czekając na Andrzeja i Maćka.
A za nami pusto.
Właściwie to zacząłem się zastanawiać czy nie zawrócić i ich nie szukać.
Dojechaliśmy do Sławoszewa do Zjawy i postanowiliśmy chwilę na nich poczekać a w razie czego wyruszyć z powrotem z akcja ratunkową.
Ale nie było takiej potrzeby.
Pojawili się w oddali.
widok Maćka , szczęśliwego że nas dogonił - bezcenny
Zasłużony odpoczynek i posiłek.
I zdjęcie na potwierdzenie że tam dotarliśmy
I tu jest wytłumaczenie na jedną z wersji tytułu wpisu.
Chyba nikt teraz nie wątpi w wyższość Pilchowa nad Policami.
PILCHOWO GÓRĄ .
W oczekiwaniu na zamówione dania ( namówiłem chłopaków na słynną zupę dyniową a sam poprosiłem o śledzia - oni byli usatysfakcjonowani , a ja nie ) wdaliśmy się w rozmowę z lokalnym specjalistą od zbierania grzybów i połowów ryb.
Pochwalił się dzisiejszym zbiorem pięknych okazów prawdziwków które można podziwiać na barze w Zjawie . Poszedłem sprawdzić.
Nie ma co mówić , takich jeszcze nie widziałem .
Wróciłem do kolegów i po posiłku rozpoczęliśmy odpoczynek przy napojach.
I tu jest odpowiedź na pytanie umieszczone w pierwszym tytule .
"pasażerowie " tandemów mogą sobie pozwolić na wiele
© siwobrodyA prowadzący tandemy .... jedynie na herbatkę
© siwobrody
Choć to tak nie do końca jasne i zrozumiałe , bo choć to Aleksander pił piwo to podczas przejazdu przez Bartoszewo powiedziałem skręcamy w prawo a ... skręciłem w lewo ( albo tak zadziałały opary z jego kufla albo ten śledź nie był w oleju)
Czas na zakończenie wycieczki.
Ruszamy przez Bartoszewo do ścieżki rowerowej Szczecin-Police , tam się żegnamy i ruszamy :Policki tandem do Polic a Pilchowski do Pilchowa.
Było super.
To była trzecia wspólna wycieczka z Aleksandrem , ale tak naprawdę pierwsza w której nie miałem strachu i cieszyłem się jazdą a nie trząsłem z wrażenia o nasze bezpieczeństwo.
A jeszcze dodam , przekroczyliśmy prędkość 30 km. na tandemie.
I pozdrawiamy Police.
Kategoria Z Rowerowym Szczecinem, NiewidomiNaTandemach, żubrówka, Szczecin na rowerach
Pociąg do roweru czyli rowerem do pociągu
-
DST
38.32km
-
Czas
02:45
-
VAVG
13.93km/h
-
VMAX
32.29km/h
-
Sprzęt KTM
-
Aktywność Jazda na rowerze
Tak sobie wymyśliłem wycieczkę po Szczecinie w celu pokazania miasta i pewnego pociągu o którym dowiedziałem się od pana Romana Szymańskiego.
Głównym celem wycieczki był Ganz
Ale samo dotarcie do miejsca stacjonowania Ganza to za mało , więc zaproponowałem wycieczkę trasą która pokaże również uroki naszego miasta.
Na miesiąc przed wstępnie planowanym terminem skontaktowałem się z Joanną z MadBike aby wybrać taki termin który będzie w miarę wolny od imprez rowerowych .
Wszystko zapowiadało że takim terminem będzie 07. 09.2013 .
Decyzja zapadła i pan Roman Szymański , który jest kopalnią wiedzy o szczecińskim Ganzu i jego "opiekunem" , załatwił z PKP zgodę na jego zwiedzanie.
Skoro tak to wrzuciłem informacje o planowanej wycieczce na : forum stowarzyszenia Rowerowy Szczecin , Szczecin Na Rowerach , bikestats , i wysłałem informację do znajomych osób i zaprzyjaźnionych rowerzystów.
Joanna podała też informację do stron lokalnych miłośników Szczecina.
Teraz już tylko wystarczyła dobra pogoda aby wycieczka w gronie kilku , no kilkunastu osób , doszła do skutku.
No i jest już przeddzień planowanej wycieczki.
Pogoda jest zapewniona tylko ..... okazuje się że na ten dzień Szczecin jest pełen imprez rowerowych i to o niezłym rozmachu.
Dni Warszewa , Impreza rowerowa Fala i inne.
Ale co mi tam , znajomi nie zawiodą i kilka osób będzie.
Jadę na miejsce zbiórki.
Po drodze mijam tabuny rowerzystów.
Jak dobrze pójdzie to Szczecin będzie najbardziej rowerowym miastem w Polsce.
Jestem na miejscu zbiórki .
Spotykam Jaro który jako ratownik udziela pierwszej pomocy młodemu rowerzyście który "szlifował" kolanami podłoże.
Młode dziecię podążało z mamą na imprezę do Fali i miało mały kontakt z podłożem .
Po udzieleniu pierwszej pomocy podążyli dalej a my razem rozpoczęliśmy oczekiwanie na uczestników naszej wycieczki.
I czekamy tocząc rozmowy i podziwiając ilość rowerzystów którzy nas mijają.
Z tym że nie wszyscy nas mijają , część się zatrzymuje wokół nas.
Co prawda , spodziewałem się że kilka osób przyjedzie ale nie aż tyle .
I nie takim "wypasionym" sprzętem.
A oto najmłodsi uczestnicy wycieczki
Jestem zaskoczony frekwencją.
Przy takiej konkurencji ( nawet biorąc pod uwagę że część osób to zaproszeni znajomi) to aż dziwne że tyle osób się zjawiło.
Co prawda dzień wcześniej dzwoniłem do Jaszka i Jewtiego czy nie mogliby pomóc w zabezpieczeniu przejazdu gdyby ilość uczestników przekroczyła 15-osób i trzeba by było jechać dwoma kolumnami ale nie wierzyłem że do tego dojdzie.
Ale doszło. Na miejscu zbiórki pojawiło się ok. 25 osób.
Po ulicach będziemy jechać w dwóch kolumnach.
Ruszamy .
Najpierw Jasne Błonia , kierunek na Arkonkę , skręt na ul. Arkońską , dalej ścieżkami rowerowymi i do muzeum techniki i komunikacji
Tu niestety musiałem chwilę ponudzić o muzeum ale mam nadzieję że kilka osób skusi się do odwiedzenia tego miejsca , bo warto.
Dla dzieci są atrakcje jak choćby " małpa w muzeum" czy też symulator jazdy tramwajem , dla panów super maszyny na dwóch i czterech kołach , a dla pań kreacje szczecińskich zakładów odzieżowych w których nie jedna pani odczuje że " panowie poczują większy pociąg do pań , niż do wszelkich wystawionych tam technicznych rewelacji".
Koniec nudów muzealnych ruszamy dalej w trasę.
Następny przystanek . Brama kolejowa Stoczni Szczecińskiej.
Miejsce gdzie dawniej łączyły się tory kolejowe i .... tramwajowe.
Tak , tak rozstaw trakcji kolejowej i tramwajowej w Szczecinie jest ten sam.
Dawniej tramwaje były dostarczane przez PKP i ustawiane na torach kolejowych a następnie zjeżdżały na tory tramwajowe.
I to był następny punkt wycieczki.
Po przerwie na picie , przekąskę i pokazanie zdjęć ruszamy dalej.
Jedziemy wzdłuż nabrzeża Odry .
Kolega Monter słynący w Szczecińskim światku rowerowym jako specjalista od skrótów ( co prawda to wszyscy myśleli że od skrótów w terenie ) okazał się niezły jako specjalista od skrótów w miejskiej "dżungli" . I dzięki niemu ominęliśmy kilka ruchliwych ulic co prawda przekładając gładki asfalt nad bezpieczniejsze "bezdroża" .
A teraz podążamy nowym pięknym nabrzeżem.
Następny przystanek Szczeciński Browar.
Nie ważne że własność wielkich korporacji , ważne że istnieje i działa.
Wreszcie , zgodnie z planem , docieramy do głównego punktu dzisiejszej wycieczki.
Oto Ganz w pełnej krasie .
Rozpoczynamy zwiedzanie
Na wstępie pan Roman Szymański opowiada historię Ganzów w PKP i losów egzemplarza którego będziemy zwiedzać.
Jak się okazuje nie jest On jedynym miłośnikiem tego wagonu bo od początku wycieczki mamy jeszcze jednego wielbiciela i uczestnika wypraw Ganza po Polsce.
Po wysłuchaniu informacji od pana Szymańskiego zaczynamy penetrację Ganza.
Zwiedzamy wnętrze.
Panie wspominają wycieczki z PKP
Panowie dyskutują o sprawach technicznych czyli ile da się "wyciągnąć na trasie"
Widok na kabinę maszynisty.
Znając tych "koksów" co to spoglądają na zegary to wiem że prędkości koło setki wcale nie są dla nich wyzwaniem.
No chyba że pogubią się w rozkładach jazdy .
]Trasy Ganza.[/url]
Nawet palić ni pozwalali.
Każdy znajduje coś ciekawego
Niektórzy postanowili odpocząć
Dla chętnych były przygotowane albumy ze zdjęciami Ganza i wycieczek w których uczestniczył.
Na koniec imprezy postanowiliśmy zrobić zdjęcia rowerów i rowerzystów na tle pociągu
I to koniec imprezy.
Każdy rozjechał się w swoją stronę .
Jedni prosto do domu a inni dookoła przez obce landy bo przecież "dzień bez stówki na liczniku to dzień stracony ".
W tym miejscu chciałbym podziękować wszystkim uczestnikom wycieczki za miłą atmosferę i wyrozumiałość za przydługie przerwy i mowy ale taki był plan wycieczki. Szczególne podziękowania dla Joanny za pomoc w rozpropagowaniu imprezy , dla Jaszka za zabezpieczanie przejazdu , dla Jaro za zabezpieczanie przejazdu ,zabezpieczenie medyczne i świetne zdjęcia , dla Montera za zabezpieczanie przejazdu i pokazanie kilku skrótów oraz dla Jewtiego za pomoc w przejeździe.
Na sam koniec dodam że dostałem propozycję .............. do zorganizowania następnej wycieczki o temacie kolejowym.
Kategoria Ciekawostki miasta Szczecin, Szczecin na rowerach, wycieczka z BS, Z Rowerowym Szczecinem, żubrówka, KRÓTKO WOKÓŁ DOMU
Wreszczie odrabianie strat i nie tylko
-
DST
64.25km
-
Teren
16.00km
-
Czas
04:00
-
VAVG
16.06km/h
-
VMAX
52.36km/h
-
Temperatura
21.0°C
-
Sprzęt KTM
-
Aktywność Jazda na rowerze
Na tą sobotę planowałem udział w wycieczce którą zaproponowała Jana na forum Rowerowego Szczecina
I to z kilku powodów.
Po pierwsze chciałem poznać autora książki "Tajemnice Szczecina" pana Andrzeja Kraśnickiego jr .
Po drugie poprosić o autograf do tej książki.
Po trzecie poznać kilka nowych miejsc w Puszczy Wkrzańskiej .
Po czwarte poznać nowych ludzi którzy jeżdżą rowerami .
I po piąte , ale to już wszyscy wiedzą , natłuc kilometrów aby gonić Trendixa.
Rano zadzwonił Jewti i poinformował że też jedzie na wycieczkę i się umówiliśmy na ul. Arkońskiej.
Swoją drogą dobrze że zadzwonił bo bym zaspał.
No to w drogę .
Z Pilchowa przez Lasek Arkoński na miejsce spotkania.
Dalej już razem , cały czas pod górkę na Warszewo.
Jesteśmy na miejscu zbiórki.
Uczestnicy się zjeżdżają.
Informacje organizacyjne , pieczątki do książeczek dla uczestników konkursów, i wstępne określenie przebiegu trasy i atrakcji.
Jak się Jewti dowiedział że nie będzie asfaltu , średnia prędkość poniżej 20 km/godz. a dystans poniżej 150 km. , to się załamał.
Przewodnik naszej dzisiejszej wycieczki , jak zobaczył do jakiego stanu doprowadził mojego kolegę też się przejął i próbował powstrzymać dalsze niekorzystne informacje za wszelką cenę
Ale było za późno.
Jedyne co pozostało do zrobienia to wspólna fotka
i ruszenie w drogę.
Pierwszy postój i garść informacji o dalszej drodze.
No to w drogę.
Bruk nam nie straszny
A najmłodsze uczestniczki wycieczki aż rozsadza energia.
Następny punkt wycieczki .
Swego czasu to jeziorko już zwiedzałem ale zimą i w innym towarzystwie.
Tym razem oprócz widoków , dostaję również sporo wiedzy na temat otaczających nas terenów.
Ruszamy dalej.
Tu też już kiedyś byłem z wycieczką którą znalazłem na forum RS i którą prowadził Monter
Ale to było zimą i tak dawno temu że zdążyłem zapomnieć ( ach ta skleroza).
Podziwiam wszystko jakbym był pierwszy raz.
Przewodnik opowiada o dębach
Dzieciaki pozują do zdjęć
a "karawana" rusza dalej
i poznajemy uroki puszczy
i podążamy za przewodnikiem dalej
Następny punkt programu.
Dość ciekawe miejsce i dość urokliwe ale szlag człowieka trafia na ludzką głupotę i wandalizm.
a widoki naprawdę piękneDziewczynki jeszcze pełne wigoru , pozują do zdjęć
© siwobrody
jedziemy dalej.
I to miejsce jest dość ważne w dzisiejszej trasie.
W tym miejscu przewodnik straszy nas jakąś górką z którą trzeba będzie się zmierzyć.
Oj tam , strachy na Lachy , co to może być za atrakcja dla takich rowerzystów jak my.
I tu się myliliśmy.Droga pod górkę
© siwobrody
To nie droga , to piaskownica Droga piaszczysta
© siwobrody
Jak nawet rowerzyści wytrzymywali to rowery padały.
Ale , dla chcącego nic trudnego , więc przy pomocy scyzoryka awaria została osunięta.
Jedni jechali poboczem
inni pchali rowery przez piach
Tak przy okazji Jewti udowodnił mi że jego słabsze wyniki na "piaskowym podjeździe" nie są wynikiem słabszej kondycji a jedynie węższym oponom w jego rowerze.
Wreszcie koniec piaskowego podjazdu , bardziej przystosowanego dla miłośników MTB niż turystów .
Po odczekaniu chwili , aby wszyscy dotarli na szczyt , ruszyliśmy dalej .
Tak , tak , jak już ostatnie osoby dotarły , to zgodnie ze starą dewizą " są już wszyscy ? to czas zakończyć odpoczynek - ruszamy dalej"
Jesteśmy w Przęsocinie .
Stacja paliw której największą atrakcją jest wyeksponowany stary MIG.
Przewodnik opowiada o czasach , wcale nie tak odległych , gdy można było sobie zakupić różne egzemplarze wyposażenia armii za niewielkie pieniądze a dziś są to swego rodzaju rarytasy o całkiem konkretnej wartości .
Niektórzy łapali się za głowę że przegapili takie okazje.
Po wysłuchaniu informacji na temat miłośników militariów i związanych z tym tematem atrakcji dostępnych w różnych zakątkach kraju ruszamy w poszukiwaniu następnych ciekawych miejsc w Przęsocinie.
No ja jedno znalazłem.
I to obiekt który cały czas krążył w okolicy.
Jedna z najmłodszych uczestniczek wycieczki cały czas jechała na rowerze mojej ulubionej marki.
No tej atrakcji , to nawet przewodnik wycieczki nie przewidział.
Ale wracajmy do atrakcji jakie miał w zanadrzu przewodnik.
A to pomnik ku czci ( i tu nie wiadomo do końca czyjej bo dokumentnie zatarto wszelkie ślady w czasach PRL-u)
Ale nawet jak nie do końca było wiadomo o co chodzi to i tak wszyscy słuchali w skupieniu
Przy okazji oglądamy takie dawne obiekty których na szczęście nikt nie zniszczył.
i to pochodzące z czasów gdy Kolumb odkrył Amerykę.
Podziwiamy
A przewodnik palcami wskazuje " no i kto w to nie wierzy?"
Nikt się nie przeciwstawił.
Wracamy z powrotem do Puszczy Wkrzańskiej.
Niektórzy mają tych piachów trochę dość
inni całkiem dość.Najmłodsze uczestniczki opusciły siły
© siwobrody
W tym miejscu najmłodsi uczestnicy wycieczki opadli z sił i jako że byli już nie daleko od znanych im dróg podziękowali za dalszą wycieczkę.
I tak wszyscy byli pełni podziwu dla ich zdolności i hartu ducha i wytrzymałości.
Ci których siły nie opuściły ruszyli do Wodozbiorów.
A tam wieża i widoki.
A ja tradycyjnie zrobiłem sesję zdjęciową niektórym rowerom.
I jeszcze rzut obiektywu na wieżę widokową
I w tym miejscu miałem już zrealizowane trzy z pięciu powodów dla których wyruszyłem na wycieczkę .
Pierwszy , trzeci i czwarty.
Teraz przyszedł czas na realizację drugiego .
I się udało .
W moim egzemplarzu książki "Tajemnice Szczecina" mam osobisty wpis autora książki z dedykacją.
Właściwie to już niewiele do szczęścia potrzeba.
Został już tylko ostatni piąty powód.
Serdecznie dziękując przewodnikowi i organizatorom ruszamy w celu spełnienia ostatniego powodu.
I w związku z nim , pożegnaliśmy pozostałych uczestników wyprawy i ruszyliśmy w przeciwnym kierunku.
Przewodnictwo objął Jewti.
W końcu doświadczony rowerzysta z grupy "koksów" .
Ruszyliśmy.
Podał nam azymut.
Jedziemy w wyznaczonym kierunku.
Trasa nie do końca była przejezdna.
Jako że nie do końca byliśmy przygotowani do trasy jak uczestnicy wycieczek Montera , to zawróciliśmy i pojechaliśmy bardziej cywilizowanymi drogami.
To znaczy tak się man wydawało bo nie o taką cywilizację nam chodziło :
Po ominięciu tego śmietnika ruszyliśmy dalej z powrotem do Przęsocina aby dojechać do szosy Szczecin - Police.
Jewti jak poczuł szosę to dostał takiego kopa że nikt nie mógł nadążyć.
I tak w trójkę : ja , Paweł , Jewti ruszyliśmy do Polic.
Najpierw Jewti , ja za nim , a za mną Paweł.
Jewti wiedząc o mojej rywalizacji z Trendixem przejął rolę trenera .
Opracował trasę i strategię.
Trasa była do Polic a strategia " zapieprzać tak szybko aby nikt nas nie wyprzedził" .
I niewielu się udało.
Z Przesącina do Polic co prawda z górki ale ............ pobiłem życiowy rekord szybkości na rowerze.
52.36 km/godz.
Kosmos.
Ale nie o szybkość a o dystans w wyścigu chodzi więc Jewti poprowadził trasą która była treściwa w kilometry.
Z Polic mieliśmy pojechać skrótami do Tatyni.
I pojechaliśmy .
Przez Jasienicę.
Właściwie to nie powinienem narzekać bo mogło być przez Berlin czy też w wersji maxi przez Paryż.
W Tatyni złapał nas przelotny deszczyk co zresztą można rozpoznać po minie mojego trenera
Zwiedziliśmy kościółek
i spiętrzenie wody w pobliskim miejscu.
Przy okazji zaliczając pierwsze opady deszczu.
Lekko zmoknięci ruszyliśmy do Tanowa gdzie przy herbatce i kawałku potężnego ciacha odpoczęliśmy , podeschliśmy i .......... ruszyliśmy dalej.
W Pilchowie pożegnałem współtowarzyszy podróży w tym swojego trenera i udałem się do domku.
Piąty powód wycieczki też został zaliczony.
I teraz boję się zasnąć bo trener zapowiedział na jutro " trasa Szczecin - Berlin " bez przystanków i tempo powyżej 30 km/godz.
To ja chyba wolę się poddać.
Kategoria Ciekawostki miasta Szczecin, piwko, Szczecin na rowerach, żubrówka
41 kilometrów i 10 litrów zup.
-
DST
41.31km
-
Czas
02:28
-
VAVG
16.75km/h
-
Sprzęt KTM
-
Aktywność Jazda na rowerze
Jak mniemam wpisów o tej wycieczce będzie sporo .
Zdjęć też.
Więc nie ma co się powtarzać.
Wszystkiemu winny jest Jewti.
Mogliśmy grzecznie siedzieć w domach , popijać coś tam albo tłuc kilometry po świecie.
A tu jakaś zabawa w ściganie biednych stworzeń i wyrywanie im kity.
Ale cóż , jak się wejdzie między wrony to się kreci jak i one.
No to zakręciłem.
I jeszcze namówiłem Stargardzki oddział Szczecina Na Rowerach.
Co prawda to nie trzeba było namawiać zbyt intensywnie bo na hasło " łapać Baśkę" i "zupa dyniowa" chętnych nie trzeba było szukać.
Sami się zgłaszali i to tłumnie.
Niektórzy tak pędzili aż im się dętki podarły.
Placyk pod wejściem na kąpielisko Głębokie powoli się zapełniał.
Srebrno-rudy lisek już jest.
I nie była to jedyna ruda lisiczka w tym towarzystwie.
Bronik spoglądał na obie z błyskiem w oku.
No , nie tylko on. Ale nie o tym miałem pisać.
Wracam do spotkania na Głębokim.
Pojawia się coraz więcej osób .
Niektóre osoby się zapowiedziały , inne nie.
Jednych się spodziewałem a na innych obecność liczyłem.
Aż tu nagle pojawiła się Basia Misiaczowa.
Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to , że w pobliżu nie widać Misiacza.
Zdziwiony pytam się jak to możliwe.
I słyszę dość niespodziewaną odpowiedź.
Też będzie , ale za chwilę . Nie mógł za Mną nadążyć.
Oj ta depresja Misiaczowa jest dość intensywna.
Rozglądam się i widzę : Misiacza tak zmachanego że nawet nie ma sił aby przejechać skrzyżowanie i to na zielonym świetle.
Co ta jesień robi z ludźmi . I Misiaczami.
Powoli zaczyna brakować miejsca na placu.
Prawie wszyscy dotarli na miejsce zbiórki więc organizator imprezy wygłasza przemówienie , wita przybyłych , podaje szczegóły biegu , przedstawia lisicę na która będziemy polować i coś jeszcze ale nie dosłyszałem.
Jedni słuchali z uwagą a inni robili zakłady kto pierwszy złapie lisicę.
Teraz czas na zbiorową fotkę.
I tu jakiś uczestnik wycieczki wlazł mi w kadr i koniecznie chciał być na pierwszym planie. No może nawet nie chciał być w kadrze a jedynie uwiecznić w kadrze swoją część .
I szybki konkurs - kto był tym " elementem" i jaką część swego ciała chciał umieścić w kadrze?
Jak widać na tym ujęciu jest nas 28 osób a jeszcze zanim ruszyliśmy dojechały następne.
Dobrze , dobrze będę się już streszczał.
( I tak w Sławoszewie pod wpływem zupy dyniowej wiele osób przyznało się że nie czytają moich przydługich i nudnych relacji a ci bardziej przychylni powiedzieli ze czytają co drugą literę.)
Już , ruszamy.
I stoimy na czerwonym świetle.
Zaliczamy wiraże.
I proste odcinki.
A tak po drodze , gubimy środki łączności ( nie będę wymieniał kto zgubił - Jewti wstydziłbyś się - a kto znalazł - dzięki Misiacz)
Dojeżdżamy do Bartoszewa.
Udowadniamy że znaki drogowe mówią prawdę.
Wbijamy się w las.
Trzęsącą się ręką robimy zdjęcia godne obrazów Tuni lub fotomontaży Misiacza.
Gubimy drogę i część skręca w poszukiwaniu lisa idąc za tropem a część gubi trop i jedzie w siną dal.
A Tunia i tak robi to co lubi , czyli foci co się da i ... to co się nie da.
Ona to potrafi.
Nagle wszyscy stają w miejscu.
No tak , podziwiają myśliwego który złapał lisicę.
Kto żyw upamiętnia tą wiekopomną chwilę.
Bo ta chwila jest bezcenna . Można zakończyć bezkrwawe łowy i zacząć pędzić na zupę dyniową.
I dopiero zaczął się wyścig.
I jak zwykle , tylko widziałem znikające plecy innych uczestników wyścigu.
Wreszcie zupa dyniowa , tfu , chciałem powiedzieć meta.
Widok radości na twarzach miłośników zupy - bezcenny .
Za zupę możesz zapłacić gotówką.
Teraz szybko zostawić rower i gonić do bufetu.
Na ognisko nawet nikt nie spojrzał.
A takiego pełnego parkingu przed gospodą to nawet najstarsi górale nie widzieli.
Jedni stali w kolejce inni poszli ogrzać się przy ognisku.
Król polowania rozsiadł się jak basza , zapalił lulkę i krzyknął " jedz, pij i popuszczaj pasa."
A Monter jak to Monter spojrzał z rozbawieniem i pomyślał " a co wy wiecie o zabawach , co wy wiecie o skrótach , co wy wiecie o polowaniach"
Jedni mówią , inni myślą a jeszcze inni ......... zabrali się za zupę dyniową.
I tu powiem szczerze , ta Misiaczowa depresja musi być niezwykle silna .
Nawet nie był w stanie posmakować izotonika i oddał go Bronikowi.
Chyba sam sobie nie da rady z tym przesileniem jesiennym.
Misicz mówi się trudno , czas na poważniejsze leczenie.
Ale się nie martw . Nie tylko Ty masz problemy.
Ja sam nie wiem , czy to pod wpływem piwa , czy tez zupy grzybowej na grzybkach halucynogennych ale zacząłem gadać dziwne rzeczy i mieć jakieś wizje.
Nieważne.
Po skończeniu kiełbasek , chleba ze smalcem , kilku rodzajów zup ( wg. oficjalnych danych właścicieli gospody dokonaliśmy rekordu 10 litrów zjedzonych zup) zrobieniu setek zdjęć i spaleniu dwóch pni porąbanych drzew oraz (cenzura - zakaz reklamy wyrobów tytoniowych) ruszyliśmy w drogę powrotną.
Tym razem każdy ruszył wg. własnego uznania.
Podzieliliśmy się na kilka grup.
A zapomniałem , wrrrrruć .Jeszcze zanim wyruszyliśmy obyło się wręczenie nagród dla uczestników wycieczki.
Jewti przygotował osobiście nagrody dla uczestników. Za złapanie lisa , za montowanie skrótów , za ucieknie przed nagonką , za robienie zadymy ( tu chodzi o mnie i mój nałóg), za brojenie i mandaty ( a właściwie za nie brojenie), i za bycie najmłodszą uczestniczką wycieczki i za ...... mam sklerozę i nie wszystko zapamiętałem.
Wracając do relacji - po zakończeniu konsumpcji i wycieczki i odbiorze nagród , ruszyliśmy do domu.
Ekipa w której się znalazłem liczyła siedem osób.
Można by powiedzieć "siedmiu wspaniałych " ale tak naprawdę to było siedmioro wspaniałych .
Pojechaliśmy do Dobrej , nową ścieżką rowerową do Buku .
Na końcu tej ścieżki zrobiliśmy sesję zdjęciową.
W każdym razie próbowaliśmy zrobić.
Tunia ustawiała aparat na samowyzwalacz.
Nie zdążyła dobiec a Piotr się poruszył.
Po trzeciej nieudanej próbie zrobienia zdjęcia Ania dostała napadu śmiechu.
Ernir niby zachowywał spokój ale przecierał oczy ze zdziwienia i poprawiał nerwowo okulary.
Piotr chciał poczęstować Anię aby się uspokoiła .
Ale to nie działało . W końcu doszło do tego że powstała tak nerwowa atmosfera że wszyscy ( z wyjątkiem Ani i syna Trendixa - jako nieletniego nikt nie częstował) wspólnie zasiedliśmy i zapaliliśmy.
Tą scenę można podziwiać u Tuni na jej sesji zdjęciowej.
Po uspokojeniu całego towarzystwa ruszyliśmy do Buku a dalej do Dobrej.
Tu rozdzieliliśmy się .
Tunia , Ania i Piotr do Szczecina przez Wołczkowo a ja , Trendix z synem i Ernir przez Sławoszewo , Bartoszewo do Pilchowa.
I tu koniec wycieczki.
A nie mówiłem że będzie krótki opis i mało zdjęć.
No , może trochę skłamałem.
Kategoria czerwone wino, Szczecin na rowerach, Z Rowerowym Szczecinem
Wietrzenie stadniny , lis i zupa dyniowa w jednym.
-
DST
14.12km
-
Czas
00:54
-
VAVG
15.69km/h
-
Sprzęt Czarny RALEIGH - czarna perła
-
Aktywność Jazda na rowerze
Od rana nosiło mnie żeby gdzieś wyskoczyć na rowerze.
Już miałem chwytać za telefon by poszukać towarzystwa do wycieczki gdy zadzwoniła Basia " Rudzielec" . Nie mam ochoty na wielkie jeżdżenie ale może się kawałek przejedziemy.
No to w to mi graj . Umawiamy się na godz. 12,00 .
Po chwili drugi telefon. Jedziemy na objazd jutrzejszej "pogoni za lisem" wspólnie z Jewtim ale samochodem.
No nie , to mnie nie bawi.
Albo rower albo nie jadę.
I tak uzgodniliśmy że samochodem przyjadą do mnie a z Pilchowa ruszamy moimi rowerami. Będzie okazja do przewietrzenia całej stadniny. ( co prawda w skład stadniny wchodzi jeszcze jeden rower ale on nie jest do końca mój.)
Szykujemy się do wyjazdu.
Stado w postaci dwóch kobył czystej krwi angielskiej Raleigh oraz jedyny ogier ze stajni wprost z Austrii czyli KTM.
Basia wybrała starą kobyłę szlachetnej krwi.
"Rasowy cyklista" przyzwyczajony do szybkich maszyn czyli Jewti dostał KTM a ja ruszyłem na karej kobyle czyli najwspanialszym egzemplarzu z mojej stajni.
I ruszyliśmy.
Po drodze lis zostawiał swoje ślady ( czerwone tasiemki symbolizujące lisią sierść) których będą poszukiwać jutrzejsi uczestnicy imprezy.
Lis trochę wyliniały więc sierści ma trochę mało , tak więc trzeba się dobrze wpatrywać aby znaleźć ślady lisa.
Jedziemy dalej. Lisica przodem.
Następny ślad.
I dalsza trasa.
I pozostawiamy następne ślady lisa.
Czyż kara kobyła nie jest piękna?
Organizatorzy biegu podziwiając swoje dzieło.
Trzy gracje : zielona , kara i ruda.
I srebrno-czerwony lis w krzakach.
Lisica próbuje zostawić swój ślad.
Szczwany lis uczy młodą lisicę jak to się robi.
Na widok rudych i srebrnych drapieżników biedne kaczki uciekają na środek jeziorka.
No nawet " stary lis " dojrzał piękno mej stadniny i zamiast "focić" młodą lisicę to obiektyw skierował na rowery.
Z Bartoszewa ruszamy do Sławoszewa.
Po drodze Jewti zaczyna opowiadać o tym co możemy zastać u celu naszej wycieczki.
Coś mówi o jedzeniu i jakichś przysmakach .
I zaczął się wyścig.
Jewti spiął ostrogi na KTM-ie.
Baśka zaczęła okładać kobyłę szpicrutą.
A ja z wywieszonym językiem goniłem za nimi.
W końcu widać zapowiedź mety.
Jesteśmy na miejscu.
Wchodzimy do środka.
O widzę że muzyka będzie i to na klasycznym sprzęcie.
Sala duża , pomieści naszych uczestników biegu ( mam nadzieję).
Na ścianach i wiszą obrazy i są " freski".
Jest kolorowo.
Jewti prowadzi rozmowy na temat jutrzejszego naszego pobytu w tym miejscu.
Ja rozglądam się po okolicy. Zwiedzam lokal.
A Baśka , jak to Baśka , tuli się do każdego kota.
Rozmowy z właścicielami lokalu są naprawdę przyjemne.
Dowiadujemy się różnych ciekawostek o osobach które zarządzają tym przybytkiem.
A to że obrazy i freski na ścianach są autorstwa rodziny , a to że są specyjały specjalnie przygotowane dla podróżnych którzy tu zajadą.
I wiele innych ciekawostek o których nie ma co opowiadać bo ...........................trzeba tu zajechać.
W między czasie wychodzę na dwór aby sprawdzić jak się czuje i prezentuje moja stadnina.
Zadowolony z inspekcji wracam do środka i ..................
och , chlebuś ze smalcem własnej roboty.
Ej ale jeden z gatunków podanego pieczywa też jest .... własnej roboty.
A tu widać zachwyt "lisicy " degustującej chleb ze smalcem.
I srebrnego lisa pałaszującego aż mu się uszy trzęsły.
A ja sobie poszedłem oglądać obrazy i freski.
Oczywiście po spałaszowaniu dwóch kromek.
Tunia , po wstępnych rozmowach chcę Cię poinformować że masz następne miejsce na zorganizowanie wernisażu.
Dla lubiących muzykę mam informację że ta szafa grająca jest sprawna i można zorganizować tu "balety".
Zrobiło się miło i gorąco.
Baśka zdjęła kurtkę i okazało się że Ona wcale nie jest wrogiem nałogu który tak lubię ( i kilku jeszcze rowerzystów) .
Wszystko już uzgodnione . Herbata wypita , czas wracać do domu. Zwłaszcza jak ktoś jest umówiony na obiad. Już się zbieramy , już się żegnamy z miłymi gospodarzami gdy ............................ w ramach promocji podano nam zupę dyniową.
To się nazywa marketing.
Już powinniśmy być w drodze powrotnej , już jesteśmy spóźnieni a tu...
.
Ej pal licho te " lisie kłaki" , to ściganie lisa czy też lisicy , ja tu jutro wracam na zupę dyniową i drugi hit czyli grzybową.
Cokolwiek by nie mówić , spóźnieni ale zachwyceni pogoniliśmy do domu.
Myśląc tylko o jednym .
Jutro tu wrócimy , i czy z kitą czy bez ale będzie świetna zabawa.
I to przy zupie dyniowej.
I degustacja grzybowej , i kilku jeszcze specjałów.
I Razem z lisami : rudym , srebrnym i ...... wyliniałym.
A o tym jak się zemszczę na Jewtim za zdjęcie mojej łysiny na jego relacji to dowiecie się jutro.
Kategoria KRÓTKO WOKÓŁ DOMU, Szczecin na rowerach, żubrówka
Nowy rekord.
-
DST
8.73km
-
Czas
00:27
-
VAVG
19.40km/h
-
Sprzęt KTM
-
Aktywność Jazda na rowerze
Co by nie mówić mam rekord - rekord najkrótszej wycieczki.
Jedni robią po 80 - 180 km a ja dziś "popełniłem " p r a w i e 9 km.
Tylko trochę więcej niż wypad po zakupy do najbliższego sklepu.
Ale są w życiu człowieka takie chwile gdy .... na więcej nie ma czasu i sił.
Pojechałem do Bartoszewa na spotkanie grupy Szczecin Na Rowerach.
Mieliśmy kilka spraw do omówienia i ustalenia.
A przy okazji spotkanie z "zakręconymi rowerowo" znajomymi.
No tak , dziś gadałem z rowerzystkami i rowerzystami dłużej niż jeździłem na rowerze.
Ale zawsze lepiej ruszyć "tyłek na rowerze" na krótko niż wcale.
A na koniec podsumowanie : zimy nie ma , śniegu nie ma , mrozu nie ma , fotek nie ma ale było miłe spotkanie przy gorącym napoju i smacznym ciachu.
Czekam na śnieg i ....... (tu zdradzam tajemnicę ) na Święto Hubertusa i planowaną pogoń za lisem.
To już za tydzień.
Więcej informacji już niedługo na forum RS.
I jeszcze tylko małe marzenie.
Jako że w trakcie tego wpisu oglądam w telewizji Harrego Pottera - chciałbym mieć różdżkę dzięki której - a nie,tu się mylicie nie chodzi o wygraną lecz - abym miał siły na dotrwanie do końca imprezy.
No może i abym miał brodę jak Dumbledore .
Ech zaczynam gadać głupoty.
Wszystkiemu winna wiśniówka.
Kategoria KRÓTKO WOKÓŁ DOMU, Szczecin na rowerach
Pół drogi do Altwarp ( a może nawet mniej)
-
DST
58.06km
-
Czas
02:49
-
VAVG
20.61km/h
-
Sprzęt KTM
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sobota wieczór . Dzwoni Baśka "Rudzielec" : "Misiacz" proponuje wycieczkę do Altwarp , pojechałabym ale nie wiem czy dam radę z Tymi koksami , pojedź ze mną.
Jako że dawno nie jeździłem to stwierdziłem że można by spróbować.
Skoro Basia chce mnie jako zabezpieczenie - liczy że ja , jako powoli jeżdżący będę jej towarzyszem powrotu gdyby koksy pognały w dal.
Jednakoż wiem jak Basia pędzi więc raczej nie liczyłem ze Ona odpadnie ze stawki.
Wiedząc że raczej to ja nie dam rady zadzwoniłem do Ani VonZan i spytałem czy nie pojechałaby na wycieczkę i nie zaopiekowała się mną w razie kłopotów.
Na Anię to zawsze można liczyć.
Tak więc ekipa "Misiacza" wyrusza z ul. Ku Słońcu a "moja" ekipa spotyka się na Głębokim .
Połączenie obu ekip odbędzie się na rondzie w Dobrej.
9,10 na Głębokim spotykamy się z Basią Anią i ..... "Monterem" czyli najsłynniejszym specjalista od skrótów , bagien i przepraw przez rzeki oraz ...takie tam.
Lekko się wystraszyłem bo nie wziąłem ze sobą ani saperki ani mostu pontonowego.
Ale nie ma co się martwić na zapas.
Ruszamy.
W 22 minuty jesteśmy w Dobrej i oczekujemy na ekipę "Misiacza".
Jak widać Krzysiek "Monter" intensywnie nad czymś myśli.
I nagle słychać :kurcze zapomniałem siekiery , młotka , drutu baterii i żarówek.
Już mi się zrobiło słabo bo to niechybny znak ze w programie ma być jakaś "atrakcja". Ale ze stoickim spokojem się spytałem : a po co te żarówki i baterie?
I dostałem odpowiedź: No bo jak zbuduję ten most w środku lasu , tam gdzie dziś planuję zrobić skrót , to ze względu na jego wąskie rozmiary planowałem zrobić sygnalizację świetlną z ruchem wahadłowym.
I już miałem nadzieję że z braku narzędzi odpuści sobie dzisiejszy skrót ale usłyszałem jak szepce pod nosem : no trudno , w takim razie zrobię prom .
Basia zaczęła wysyłać sms-y do rodziny : nie wiem czy dziś dojadę do domu.
Ja zacząłem się zastanawiać czy może nie zawrócić do domu póki jest jeszcze szansa na szczęśliwy powrót.
W między czasie nieopodal nas pewien kolarz wykonał na asfalcie piękne salto i ledwo się pozbierał.Powiem szczerze że byłem lekko przerażony widząc jak leży na ziemi i próbuje się wypiąć z spd . Zanim podbiegłem udało mu się odpiąć z pedałów i stanąć na własnych nogach. Nie skorzystał z oferty pomocy i samodzielnie po sprawdzeniu roweru ruszył w dalsza drogę.
Oj dzień zapowiada się ciekawie.
Wreszcie widzimy nadciągające "Misiaczowe" hufce.
I tu okazało się dla czego się spóźnili na spotkanie.
Najpierw "Jaszki" nie zdążyły na czas na miejsce zbiórki a następnie "Misiacz" fiknął po drodze "orła".
Co prawda twierdził ze nic poważnego się nie stało ale : drobna ryska na lakierze KTM-a i lekko obdarta kierownica i lekko obtarte paluszki.
Na paluszki plasterka nie chciał ale pieczołowicie oplastrował kierownicę.
W końcu "Misiacz" to twarda sztuka nie to co te austriackie rowery.
Jeszcze krótka pogawędka
Fotka nowego "ścigacza" Ani
i ruszamy dalej .
Następny popas to Stolec.
I możecie mi nie wierzyć ale "Monter" siadł , zasępił się , spojrzał zabójczym wzrokiem na kilka szczapek drewna , z okularów błysnął laser i po chwili ....... mieliśmy ognisko.
Tak, tak nawet sam agent 007 to przy Krzysku pikuś , mały pikuś.
Jeszcze rzut oka na jeziorko w Stolcu
Kilka portretów uczestników wyprawy -
"Jaszek"
"Bronik" zmartwiony ze nic jeszcze nie zbroił i przeliczający ile w kieszeni ma euro na ewentualne mandaty w Niemczech
Basia "Rudzielec"
Ania von Zan
A tu niespodzianka bo nie życzyła sobie zdjęć.
Ruszamy dalej .
Dobieszczyn - granica.
Dalej , tym dziwnym niemieckim asfaltem , gładki jak stół i jeszcze na dodatek bez dziur. Normalnie to to jest nie normalne.
Dojeżdżamy do Hintersee .
Tu zaczynam odczuwać strach przed zbliżającymi się skrótami i "atrakcjami" - kombinuję jak się "urwać" i bezpiecznie powrócić do domu.
Zwłaszcza jak po drodze słyszałem opowieści typu: Z "Monterem" wszyscy wracają do domu cali i zdrowi bo jak ktoś ma dość to dostaje saperkę , kopie sobie dołek , włazi do niego , sam się zakopuje i jeszcze musi oddać saperkę.
Już wiem . Głośno stękam i mówię że wysiadło mi kolano. Nie jadę dalej bo czuję że opadam z sił i nie chcę opóźniać wycieczki. Udało się . Reszta wzięła tekst za dobra monetę i łaskawie pozwalają mi zawrócić. Nawet proponują pożegnalną przerwę. Jako że jesteśmy w środku wsi to ten numer z saperką nie przejdzie więc się zgadzam.
Siedzimy , gadamy , jemy , popijamy w tym nawet piwko którego wypicie w Niemczech jest dozwolona dla rowerzystów.
Jedynie Bronik jest jakiś markotny.
Nikomu nic nie popsuł , nie dostał żadnego mandatu, po prostu się nudzi.
Ale co to . Obok trenuje drużyna piłkarska lokalnego klubu.
Bronik myk i już jest między nimi i pokazuje jak się gra w nogę nawet gdy stadion jest wypełniony wodą. Polak potrafi. ale nie minęło chwil kilka i
No i w końcu coś się dzieje.
Wszyscy udajemy ze nic się nie stało , to nie my , to nikt z nas.
My jesteśmy niewinni.
I przyjechał komisarz Rex i zaczęło się.
Powiem że wyglądał na lekko wkurzonego.
Ale na widok naszych niewinnych minek nawet nas nie pogryzł.
W celu uniknięcia przesłuchań szybko zwinęliśmy się i ja z Anią pogoniliśmy do domu a reszta ekipy pognała do Altwarp.
Powrotna droga do domu odbyła się już bez niespodzianek.
Ania udawała że nie jedzie szybko a ja udawałem że próbuję ją dogonić .
Po drodze pełno samochodów i grzybiarzy.
Krótka przerwa na granicy.
Następna na parkingu i rozmowy z grzybiarzami.
Dalej już Tanowo i Pilchowo.
Jednak dobrze wyczułem swoje siły.
Jak już dojeżdżaliśmy do Pilchowa kolano się odezwało i dało znać że czas kończyć wycieczkę.
Pożegnałem Anię i podziękowałem za opiekę .
Wreszcie w domu cały i prawie zdrowy.
I obyło się bez saperki.
UWAGA
Powyższy tekst jest całkowitą fikcją ( prawie).
Wszelka zbieżność zdarzeń , imion i pseudonimów jest całkowicie przypadkowa ( prawie)
Kategoria Szczecin na rowerach, Z Rowerowym Szczecinem, żubrówka
Żuławy - czyli tam i z powrotem . Część druga - maraton.
-
DST
100.01km
-
Czas
05:14
-
VAVG
19.11km/h
-
Sprzęt KTM
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dla niecierpliwych powiem tylko że i tak staram się ograniczyć z opisem i ilością zdjęć a mimo to lepiej przed rozpoczęciem czytania przygotować sobie kanapki i herbatę.
No to zaczynamy.
Jest sobotni poranek. Słoneczko wschodzi . Widok z pokoju na most na Wiśle cudowny.
Noc przespałem rewelacyjnie i pełni animuszu szykujemy się do wyjazdu.
Ubrani już do wyjazdu schodzimy na śniadanie i wśród pozostałych uczestników naszej ekipy oczekujemy na posiłek.
No może nie wszyscy bo kilka osób jest już po śniadaniu i właśnie wyruszają na miejsce startu ( część to te osoby co jadą na dłuższy dystans).
Śniadanie się trochę przedłużyło z powodu kłopotów z kuchnią która nie wyrabiała się z zamówieniami ale szczęśliwie zdążyliśmy się posilić i trzymając harmonogramu szykować do wyjazdu na start.Żuławy Wkoło . Dzień drugi - MARATON 4
© siwobrodyŻuławy Wkoło . Dzień drugi - MARATON 7
© siwobrody
W pewnym momencie zauważyliśmy tajnego agenta któregoś z teamów którzy chcieli zdobyć wiedzę na temat naszej wspaniałej ekipy.
Nic dziwnego w końcu takiej ekipy to ze świeca szukać.
Wiedząc że i tak żaden agent nam nie zaszkodzi pozwoliliśmy mu podglądać do woli.
Ruszamy na start.
Ci którzy byli na trekkingach i góralach musieli poczekać na szosowców
którzy w terenie zostali daleko w tyle.
Dalej ruszyliśmy wszyscy razem. Dojeżdżamy na miejsce startu.
Sprawdzanie rowerów, ostatnie zabiegi kosmetyczne,
sprawdzenie czy wszyscy dotarli,
wspólna fotka,
radość z pięknego słoneczka ,
pozowanie do zdjęć ,
ostatnia kawka ,( na tym zdjęciu poniżej , obok naszych wspaniałych pań popijających kawkę , po lewej , stronie widać pana z którym wspólnie przejechałem kilkanaście kilometrów)
i ruszyliśmy jak burza.
To znaczy niektórzy ruszyli jak burza a inni widzieli tylko burzę w oddali
Myślałem że Trendix jedzie za mną i że jak zwolnię to na niego poczekam .
Okazało się ze dostał takiego szwungu że poszedł do przodu z koksami i cyborgami.
Oj niedobrze . zostawił mnie samego . Cóż , włączam najszybszy bieg i go gonię.
tak goniłem że aż mi w oczach pociemniało.( stad taki dziwny odcień zdjęć).
W końcu doszedłem do siebie , wzrok powrócił do normy i już spokojniejszym tempem ruszyłem za uciekająca ekipą.
W tym miejscu muszę przyznać że trasa była świetnie przygotowana . Większość dróg była bezpieczna i mało uczęszczana przez samochody a nawet w miejscach gdzie był większy ruch kierowcy samochodów bardzo bezpiecznie i kulturalnie wyprzedzali rowerzystów.
Tak że pochwała nie tylko dla organizatorów ale i dla mieszkańców i użytkowników dróg w tym zakątku Polski.
Mimo że cała ekipa uciekła do przodu wcale nie jechałem samotnie.
Mijający się rowerzyści pozdrawiali się , prowadzili rozmowy i zatrzymywali się gdy widzieli stojących na poboczu innych uczestników maratonu.
Sam kilka razy zatrzymywałem się chcąc pomóc pechowcom którzy łapali gumy ale albo nie miałem tego rozmiaru dętki albo nie ten typ. W jednym przypadku okazało się że młodzi ludzie nawet mieli swój zapas , tylko kupili 28 cali jak potrzeba ale nie z tym zaworkiem co trzeba i musieli czekać na pomoc serwisu.
W tym mniej więcej miejscu dołączył do mnie ten pan o którym wspomniałem prezentując zdjęcie naszych pań z kawą.
Był on mieszkańcem jednej z miejscowości które mijaliśmy na pierwszym etapie maratonu i opowiadał po drodze trochę o sobie i okolicy. Dowiedziałem się że bierze on pierwszy raz udział w tej imprezie ale na co dzień dość często jeździ rowerem i trasę do Gdańska i z powrotem robił już wielokrotnie.
Był na tyle uprzejmy ze mimo iż mógł szybciej jechać dotrzymywał mi towarzystwa przez wiele kilometrów. Wiatr się zaczął wzmagać . Nie był to ten wiatr co pod koniec ale trochę przeszkadzał. Gdy mój towarzysz podróży powiedział " dobrze że dziś nie wieje" zacząłem się zastanawiać jaka musi być prędkość wiatru , dla tubylców, żeby powiedzieć " dziś jest wiatr".
I tak gawędząc jechaliśmy dalej.
Nagle mym oczom ukazał się widok
Jakie to szczęście że Trendix lubi pomagać ludziom ( w szczególności tej piękniejszej części ludzkości). Zatrzymaliśmy się i wspólnie dokończyliśmy reanimacji tylnego koła rowerzystki.
Jeszcze tylko wspólne zdjęcie
i już w czwórkę jedziemy dalej.
Mijają nas następni zawodnicy.
teraz już jedziemy spokojnie .
To nie kapeć to tylko mała przerwa.
Jako że wiele osób robi sobie takie fotki to ja też.
Nadal jedziemy w czwórkę.
Drogowskazy kuszą inna trasą
ratownicy czuwają nad naszym bezpieczeństwem
do Gdańska chyba nie pojedziemy
jedziemy prosto.
Nadal w czwórkę.
Raz ktoś nas wyprzedza
a innym razem ....znika nam z daleka
cały czas sznur rowerzystów
W końcu zostaliśmy we dwójkę bo nasi towarzysze podróży zniecierpliwieni naszym tempem poszli do przodu.
Ale i tak nie byliśmy sami bo cały czas ciągnął się sznur kolarzy.
większość trasy wiodła wzdłuż Wisły.
powoli zbliżamy się do pierwszego etapu.
Już widać z oddali przeprawę promową i pierwszy bufet.
jeszcze tylko kawałeczek
I pierwszy etap zakończony.
No to czas na popas.
Jedzenie picie i rozmowy.
I robienie zdjęć.
I nagle znienacka dowiadujemy się że jesteśmy w Gdańsku.
I pomyśleć że jeszcze kilka kilometrów wcześniej żartowałem sobie że "do Gdańska to nie jedziemy".
Nie do końca zrozumiałem skąd jest ten Gdańsk skoro do niego jest jeszcze wiele kilometrów ale naprawdę to była dzielnica Gdańska .
Nie ma co nadmiernie się trudzić zrozumieniem tej anomalii . Lepiej korzystać z przerwy zanim dobije prom.
Wjeżdżamy na prom.Ponownie się spotykam z wcześniejszym współtowarzyszem podróży.
I robię sobie fotkę z obsługą promu.
Odpływamy. Gdańsk zostawiamy za sobą.
Po drugiej stronie spotykamy (najprawdopodobniej) najmłodszego uczestnika maratonu.
I ruszamy pełni animuszu dalej.
Dojeżdżamy do drugiego postoju i bufetu.
Teraz czas na dożynki.
W kolejce do picia i jedzenia.
Piękne panie dbające o nasz posiłek i dobry nastrój chętnie pozują do zdjęć.
Nie tylko one.
Wokół pełno fotoreporterów
i fotoreporterek
Tak powiem że wielokrotnie po drodze pytano nas skąd jesteśmy.
Herb Szczecina nie za bardzo jest znany i nawet słyszałem raz " oni to chyba ze Słupska".
Po uzupełnieniu płynów i kalorii ruszamy dalej.
Po drodze mijamy charakterystyczne dla regionu budynki.
Jedziemy dalej.Trendixowi powoli zaczyna dolegać ból " przedłużenia pleców".
Niedawno kupił nowe siodełko. Przetestował je na kilku wycieczkach ale nie za długich. Wygląda jednak na to że jego tyłek nie przystosował się do nowego siodełka. Robimy przerwę .
On daje odpocząć czterem literom a ja robię zdjęcia przejeżdżającym cyklistom.
Koniec przerwy czas ruszać w drogę.
To jazda.
A tu możecie obejrzeć sytuację w której
to nie nas wyprzedzają tyko my wyprzedzamy.
Dumni z siebie wjeżdżamy na ostatni punkt bufetowy.
No stąd już do mety jest bliżej niż dalej.
I tu podano nam świetny żurek o którym usłyszałem od pewnego już niemłodego człowieka " takiego żurku to w życiu nie jadłem."
Po wspaniałym posiłku ( nie mówię że w innych miejscach nie było wspaniałości bo po pierwsze nie wszystkiego próbowałem a po drugie nie wszystkim smakuje to samo) ruszyliśmy na zwiedzanie miasteczka.
W pewnej chwili awansowałem na " pana redaktora".
Tak się zwrócił do mnie pewien tubylec przesiadujący na ławeczce.
" Może mi pan zrobić zdjęcie"
No to zrobiłem.
Po chwili zostałem uraczony opowieścią jak ciężkie jest życie .
Że obywatel mówiący do mnie "panie redaktorze" jest bezdomny i miał ciężkie i burzliwe życie. No dobra ale skąd pomysł na ten tytuł redaktora? No po chwili się wyjaśniło. Jak nie wiadomo o co chodzi to wiadomo że chodzi o ....kasę.
No tak. Ale po prawdzie to skoro ja nie jestem redaktorem a rozmowa jest bardzo sympatyczna i w ogóle to życie jest piękne to czemu tym szczęściem się nie podzielić. Za marne 10 złoty zostałem mianowany na " królu złoty" i dostałem obietnicę że cały datek pójdzie na opijanie szczęśliwego powrotu wszystkich maratończyków na metę.
Prawdę powiedziawszy to na taką intencję nie ma co żałować.
Po zakończeniu "wywiadu" ruszyliśmy dalej.
Nie ujechaliśmy daleko gdy naszym oczom pojawił się " dawnych wspomnień czar"
Kto jeszcze pamięta "EB". No cóż zabytków po drodze widzieliśmy kilka ale ten obiekt przypomniał dawne czasy gdy piwo z EB zdobywało polski rynek.
Koniec wspomnień czas dojechać na metę.
Wiatr się wzmaga. Siły opadają. Trendix coraz bardziej odczuwa nowe siodełko a mi wysiada kolano. Myślę że to zarówno brak treningów przed wyjazdem jak i silny wiatr w twarz.( zapewne mieszkańcy okolic powiedzą " jaki wiatr ledwo wieje")
Nie tylko my odczuwamy trudy maratonu.
Coraz częściej spotykamy po drodze zmęczonych rowerzystów i rowerzystki. Niektórym też dokuczają siodełka i próbują jechać na stojąco albo wręcz na pytanie " co tyłek boli?" odpowiadają " nie tylko tyłek , wszystko boli".
Jadę z przodu , za mną Trendix a z czasem za nim pojawia się rowerzysta który wsiada mu na koło i korzysta z osłony przed wiatrem.
Prędkość drastycznie spada.
Zjeżdżamy na piękną asfaltową ścieżkę dla rowerów .
Przy tej prędkości to i bezpieczniejsze dla nas i dla kierowców.
Robimy częstsze przerwy.
Wojtek daje odpocząć "siedzisku" a ja masuję coraz bardziej bolące kolano.
Już nie ma znaczenia kiedy dojedziemy , ważne aby dojechać.
W końcu widać słynny most w Tczewie.
To już koniec .
Damy radę.
Razem obok siebie mijamy metę.
Hura , hura ,hura
Licznik pokazuje przejechaną trasę wraz z dojazdem na metę.
Kolano boli coraz bardziej a Wojtek dostaje takiej adrenaliny z okazji ukończenia wyścigu ze zapomina o bolącej części ciała.
Ruszamy przez most na drugą stronę.
Jejku jaki ten most długi.
W końcu jesteśmy na miejscu oficjalnego zakończenia wyścigu.
Odbieramy medale i gratulacje oraz żetony na poczęstunek.
Jeść nam się nie chce ale pić trochę.
Jeszcze rozmowy z innymi uczestnikami maratonu , wywiad którego udziela Trendix i możemy wracać do motelu.
Wracamy w trójkę bo dołączył do nas nasz kolega z teamu który jechał na dłuższej trasie.No może nie do końca wracamy razem bo Wojtek wyrwał do przodu a ja wlokłem się z tyłu jadąc praktycznie na jednej nodze.
Gdy dojeżdżaliśmy do motelu usłyszeliśmy głośne wiwaty.
Do dziś nie jestem pewny czy to był aplauz na naszą cześć że dojechaliśmy czy też okrzyk radości że nie będą musieli szukać naszych " zwłok" na trasie wyścigu.
Wskazania licznika po dojechaniu do motelu.
Teraz już tylko pozostało pożegnać tych którzy wcześniej wrócili , wykapali się i wyruszają już spakowani do domu.
Chwila pożegnania , i oni ruszają do domu a my pod natryski.
Jedyna korzyść ze spóźnionego przyjazdu , że nie musimy czekać w kolejce do łazienek.
Po kąpieli , przebraniu się i spakowaniu my też ruszamy w drogę.
Żegnamy tych co zostają do niedzieli ( w tym Janusza który wraca do Szczecina już nie rowerem a pociągiem - bo żadnych manewrów po drodze już nie ma szansy zaliczyć )i ruszamy. Po drodze jeszcze zakupy bo nie wracamy do domu tylko na następną wyprawę . I tak po drodze wyprzedzamy po kolei wszystkich tych którzy nas wyprzedzali na maratonie. ( wbrew temu co mówił Jewti wcale nie łamaliśmy przepisów ). W Wałczu odbiliśmy na Gorzów i pojechaliśmy w rejon Dobiegniewa gdzie mieliśmy nocleg.
Tam jeszcze kolacja
i powiem prawdę , nawet nie mieliśmy sił na degustację zakupów zrobionych na wzór słynnego Benaska z Berlina który zaszczepił w nas chęć próbowania trunków z mniej znanych browarów.
I wreszcie spać.
Kategoria maratony, Szczecin na rowerach
Żuławy - czyli tam i z powrotem . Część pierwsza - TAM
-
Aktywność Jazda na rowerze
Tu będzie opis jak dojechaliśmy do Tczewa i pierwszy dzień pobytu czyli piątek.
Zdjęcia też będą .
Tylko jeszcze nie wiem kiedy to zrobię.
Tak więc zgodnie z obietnicą zarywam noc i robię relację.
A zaczęło się to tak.
Dawno dawno temu , za górami , za lasami ........ oj chyba znowu przesadziłem.
Naprawdę to obyło się bez gór i nie było tak dawno temu.
Kilka miesięcy temu wstecz Jewti rzucił hasło - jedziemy na maraton "Żuławy Wkoło".
Tradycyjnie reklama imprezy odbyła się na forum Rowerowego Szczecina.
Na forum już nie raz były organizowane tego typu imprezy tak więc zainteresowanie wzrastało w miarę zbliżania się terminu maratonu.
On już na tej imprezie był a my już byliśmy za jego namową na "Kaszube runda" i dzięki temu wiedzieliśmy czego się spodziewać.
Tak więc odzew był duży i chętnych wielu na wyjazd.
Dość szybko lista chętnych się powiększała i Jewti zaczął organizować całą imprezę. Najpierw nastąpiły poszukiwania noclegu . Nie tylko On się w tym temacie udzielał ale ostatecznie to jego propozycja została przyjęta i tradycyjnie , kosztem własnego czasu , sprawę doprowadził do końca.
Ale i inni nie "zasypiali gruszek w popiele" i swoimi kanałami organizowali inne atrakcje na ten wyjazd.
Ja osobiście też się na tą imprezę nastawiłem i jeszcze "tradycyjnie" namówiłem na nią swojego przyjaciela Wojtka "Trendixa " ze Stargardu.
No więc piątek godz. 10,00 Wojtek zajeżdża do Pilchowa , pakuje mnie i mój rower do samochodu i w trójkę z jego synem ruszamy na Żuławy.Żuławy Wkoło - dzień pierwszy .Dojazd do Tczewa.
© siwobrodyŻuławy Wkoło .Dzień pierwszy - dojazd do Tczewa 1
© siwobrody
Na początku droga była w miarę prostaŻuławy Wkoło .Dzień pierwszy - dojazd do Tczewa 2
© siwobrody
później zrobiła się kręta Żuławy Wkoło .Dzień pierwszy - dojazd do Tczewa 3
© siwobrody
W końcu , na przejeździe kolejowym się skończyła i czekaliśmy w kolejce na przejazd Żuławy Wkoło .Dzień pierwszy - dojazd do Tczewa 4
© siwobrody
Okazało się że przetaczają wagony na których będą wracać do jednostek wojska które brały udział w manewrach "Anakonda 2012". Żuławy Wkoło .Dzień pierwszy - dojazd do Tczewa 5
© siwobrody
I to jest dość ważna informacja nawiązująca do dalszych wydarzeń dzisiejszego dnia.
Ruszyliśmy dalej w drogę.
W międzyczasie doszły nas słuchy że tuż za nami podąża Jewti ze swoja silna załogą i lada moment nas dogonią.
I tak się stało.
Gdy my zatrzymaliśmy się na postój dogoniła nas ekipa Jewtiego.Żuławy Wkoło .Dzień pierwszy - dojazd do Tczewa 6
© siwobrody
My zostaliśmy na krótki posiłek oni ruszyli w dalszą drogę.
Po posiłku pojechaliśmy ich szlakiem.
Pogoda na chwile nas postraszyła deszczemŻuławy Wkoło .Dzień pierwszy - dojazd do Tczewa 7
© siwobrody
A następnie Walcz przywitał nas ........... wielokilometrowym korkiemŻuławy Wkoło .Dzień pierwszy - dojazd do Tczewa 7
© siwobrodyŻuławy Wkoło .Dzień pierwszy - dojazd do Tczewa 8
© siwobrody
O tym co kierowcy mówili o włodarzach Wałcza a w szczególności o lokalnej policji (która wcale nie miała zamiaru ułatwić kierowcom przejazdu) nie wspomnę bo większość tekstów była nie cenzuralna.
Po prawie dwóch godzinach minęliśmy Wałcz i ruszyliśmy dalej.
W pamięci pozostał mi chwila gdy wyjechaliśmy z Wałcza i na poboczy pojawiła się konstrukcja z napisem" Wałcz żegna i zaprasza ponownie".
Po przeczytaniu moje ręce zgięły się w gest Kozakiewicza i me usta wypowiedziały tekst którego nie przytoczę ze względu na cenzurę.
Jechaliśmy dalej.
I tu doznałem szoku bo Żuławy Wkoło .Dzień pierwszy - dojazd do Tczewa 9
© siwobrody
Ostatni i jedyny raz w Szwecji byłem w ubiegłym stuleciu i na dodatek płynąłem tam promem , a tu pojawiłem się po raz drugi i to lądem Żuławy Wkoło .Dzień pierwszy - dojazd do Tczewa 10
© siwobrody
no to zwiedziliśmy Szwecję Żuławy Wkoło .Dzień pierwszy - dojazd do Tczewa 11
© siwobrody
i jedziemy dalej.
Widać jesień i zmieniająca się barwę drzewŻuławy Wkoło .Dzień pierwszy - dojazd do Tczewa 12
© siwobrody
Wg. informacji od ekipy Jewtiego zaraz ponowie się spotkamy albowiem tuż przed nami jest zajazd z wieloma atrakcjami na którym się zatrzymali.
I my też tam zaglądamy.
Było warto.Żuławy Wkoło .Dzień pierwszy - dojazd do Tczewa 13
© siwobrodyŻuławy Wkoło .Dzień pierwszy - dojazd do Tczewa 14
© siwobrody
Piękny wystój lokalu , małe ZOO wokół parkingu , dobre jedzenie .
To miejsce trzeba zapamiętać na przyszłość.
Ale czas ruszać do celu.
Dalej jedziemy już razem , z przodu "jednostka specjalna" czyli ekipa Jewtiego Żuławy Wkoło .Dzień pierwszy - dojazd do Tczewa 15
© siwobrodyŻuławy Wkoło .Dzień pierwszy - dojazd do Tczewa 16
© siwobrody
i z tyłu "specjalna jednostka specjalna "czyli my.
Tak z głupia frant zrobiłem dość dziwne zdjęcie na którym występuje znana gwiazda Szczecińskiego rowerowego światka czyli Baśka "Rudzielec" ale nie do końca rozumiem o co chodzi w tym "spocie" .
Czyżby obawiała się o swoją siedzibę w toku walki miedzy jej wielbicielamiŻuławy Wkoło .Dzień pierwszy - dojazd do Tczewa 17
© siwobrody
Jedziemy dalej . Już wiadomo że dzień chyli się ku końcowi i nasze plany zwiedzania ciekawych miejsc po drodze , dzięki " zwiedzaniu Wałcza" , spaliły na panewce. Żuławy Wkoło .Dzień pierwszy - dojazd do Tczewa 18
© siwobrody
Nie będzie zwiedzania zamku Gniew.
Gniew jest w nas a my jedziemy prosto do Tczewa.
I dojechaliśmy.
Ciemno wszędzie , głucho wszędzie , co to będzieŻuławy Wkoło .Dzień pierwszy - dojazd do Tczewa 19
© siwobrody
jak to , "co to będzie".
Będzie impreza.
Po pobraniu " ekwipunku uczestników maratonu" ruszamy do miejsca noclegu i zaczynamy imprezę.
W motelu.
Mój przyjaciel Trendix.Żuławy Wkoło .Dzień pierwszy - dojazd do Tczewa 20
© siwobrody
Jego syn " "Młody"Żuławy Wkoło .Dzień pierwszy - dojazd do Tczewa 21
© siwobrody
I ja.Żuławy Wkoło .Dzień pierwszy - dojazd do Tczewa 22
© siwobrody
A na dole wśród pań i rowerów - balanga.Żuławy Wkoło .Dzień pierwszy - dojazd do Tczewa 23
© siwobrody
Jewti zaprasza panie do tańcaŻuławy Wkoło .Dzień pierwszy - dojazd do Tczewa 24
© siwobrody
Widok na charakterystyczną stadninę Foxów Żuławy Wkoło .Dzień pierwszy - dojazd do Tczewa 25
© siwobrody
I rozpoczynamy imprezę przy kolacji.Żuławy Wkoło .Dzień pierwszy - dojazd do Tczewa 26
© siwobrody
W tym miejscu Janusz opowiada swoją historię.Żuławy Wkoło .Dzień pierwszy - dojazd do Tczewa 27
© siwobrody
Jako jedyny , w swoim rodzaju , nie tylko ze przyjechał na maraton ze Szczecina rowerem to jeszcze zrobił najwięcej kilometrów - ponad 500- bo musiał po drodze " załatwić sprawy służbowe".
Jakby tego było mało to jeszcze pobłądził po drodze.
Pamiętacie jak zwracałem uwagę na największe w tym roku w Polsce manewry wojskowe " Anakonda"? No więc ten człowiek jadąc rowerem wziął w nich udział.
Ni mniej ni więcej pobłądził i jadąc terenami leśnymi " na skróty" wyjechał wprost na lotnisko na którym stacjonowały jednostki lotnicze biorące udział w tych manewrach. Dość szybko został otoczony żołnierzami z bronią i potraktowany jako potencjalny szpieg i ... zaaresztowany.
Po pertraktacjach i wyjaśnieniach został puszczony wolno ( po sprawdzeniu czy nie zrobił szpiegowskich zdjęć ) i rowerem wyjechał z lotniska pomiędzy stacjonującymi tam przeróżnymi samolotami i śmigłowcami do bramy głównej i dalej do Tczewa.
I to jest dopiero "bajka".
Po zakończeniu tej trzymającej w napięciu opowieści ruszyłem w głąb motelu w poszukiwaniu innych uczestników tej imprezy.
I co zobaczyłem?
Oj się mylicie.
To wcale nie scena podrywania w wykonaniu Jewtiego.To żmudne negocjacje co do ceny pobytu w motelu i wydłużenia doby motelowej z 24 godzin do 29 godz.
No może jednak obie rzeczy załatwiał za jednym zamachem.Żuławy Wkoło .Dzień pierwszy - dojazd do Tczewa 28
© siwobrody
A tym czasem reszta ekipy zmawia kolacje i bawi się świetnie.Żuławy Wkoło .Dzień pierwszy - dojazd do Tczewa 29
© siwobrody
A oto menu Żuławy Wkoło .Dzień pierwszy - dojazd do Tczewa 30
© siwobrody
Dość niespodziewanie znalazłem się w gamie dańŻuławy Wkoło .Dzień pierwszy - dojazd do Tczewa 31
© siwobrody
Nie wiem o co chodzi ale panie zaczęły się dziwnie uśmiechać na mój widok.Żuławy Wkoło .Dzień pierwszy - dojazd do Tczewa 32
© siwobrody
Wolałem się udać na dwór zanim ktoś zacznie mnie ........ konsumować.
A na zewnątrz dalsze atrakcje dzisiejszego dnia a właściwie wieczoru.
Małgosia "Rowerzystka" zorganizowała super spotkanie z członkami BS z okolic Tczewa przy grillu.Żuławy Wkoło .Dzień pierwszy - dojazd do Tczewa 33
© siwobrody
To była niespodziewana atrakcja i niezłe zaskoczenie.Żuławy Wkoło .Dzień pierwszy - dojazd do Tczewa 35
© siwobrody
Widok na imprezę , lampę i księżyc w pełni.Żuławy Wkoło .Dzień pierwszy - dojazd do Tczewa 3
© siwobrody
Zbiorowe zdjęcie ( beze mnie )Żuławy Wkoło .Dzień pierwszy - dojazd do Tczewa 36
© siwobrody
I ze mnąŻuławy Wkoło .Dzień pierwszy - dojazd do Tczewa 37
© siwobrody
I co się działo dalej , nie wiem bo poszedłem spać.
Dodam tylko że ekipa "tubylców" wręczyła ekipie ze Szczecina grube teczki folderów i katalogów dotyczących okolicznych terenów i poinformowała nas że przebywamy na terenie Kociewia a Żuławy są po drugiej stronie Wisły.
Choć tego nie jestem do końca pewien bo te piwa wypite w tak doborowym towarzystwie mogły spowodować że coś poplątałem.
A tak na marginesie dodam że jeżeli ktoś był tak wytrwały że dotarł do końca tej relacji to relacja z dnia następnego może nie będzie tak ekscytująca ale na pewno dłuższa i będzie zawierać więcej zdjęć.
Kategoria bez roweru, Szczecin na rowerach, żubrówka