żubrówka
Dystans całkowity: | 2338.66 km (w terenie 151.00 km; 6.46%) |
Czas w ruchu: | 133:27 |
Średnia prędkość: | 15.74 km/h |
Maksymalna prędkość: | 52.36 km/h |
Liczba aktywności: | 48 |
Średnio na aktywność: | 48.72 km i 3h 10m |
Więcej statystyk |
Nowy rekord - a wszystkiemu winien nietoperek
-
DST
42.27km
-
Teren
15.00km
-
Czas
03:42
-
VAVG
11.42km/h
-
Sprzęt KTM
-
Aktywność Jazda na rowerze
Rekord faktycznie padł.
Prawie cały dzień na rowerze ok 40 km w czasie ( samej jazdy ) ok. 4 godz (czas od wyjazdu do powrotu prawie 7 godz.)
W dzień , przy pięknej pogodzie , w większości po asfalcie i średnia ok 10 km/godz.
Ale zacznijmy od początku.
Z pierwszego składu jaki wyraził chęć na wycieczkę ostało się tylko 4 osoby.
Dwie Joanny , Artur i ja.
Ci którzy nie dojechali to albo byli niedysponowani ( Basieńka) albo nie chciało im się wstać z rana (Trendix) albo z innych powodów ( reszta).
Sam wyjazd też nie doszedł do skutku w planowanym czasie z powodów trudności komunikacyjnych ( Joanna ) .
Jedynie silna grupa przedstawicieli MadBike przyjechała o czasie i w pełnym składzie ( "Jana " - Joanna i Artur).
I w ramach oczekiwania na resztę wycieczki pojechali zwiedzić Pilchowo.
Wreszcie z opóźnieniem ale ruszyliśmy . Kierunek Tanowo i rezerwat Świdwie.
Krótka sesja zdjęciowa bocianów w Tanowie
i ruszamy do rezerwatu.
Po drodze zahaczamy o pasiekę gdzie Joanna prowadzi rozmowy na temat swojej pasji czyli pszczelarstwa.
Niestety wieści nie są najlepsze. Długotrwała zima poczyniła spore spustoszenie wśród pszczół. podobne wieści dochodzą z całego kraju tak więc w tym roku będzie mało miodu.
Ruszamy dalej.
Dojeżdżamy nad Świdwie.
Po bokach widać działalność bobrów.
A na pierwszych miododajnych kwiatostanach pszczoły.
Podziwiamy panoramę jeziora z wieży widokowej.
posilając się
pogoda jak marzenie
widok z wieży na nasze rowerki
i na miłośników pomarańczy
Ruszamy w drogę w kierunku na Stolec czerwonym szlakiem.
Zahaczamy o następne jeziorko .
Robimy pamiątkowe zdjęcie ( w końcu przypomniałem sobie że mam w aparacie samowyzwalacz)
Na widok tego drzewa i nadmiaru pięknej przyrody wokół dostaję "koziej szajby" i postanawiam jak każda koza wleźć na krzywe drzewo.
I proszę - koziołek Matołek na krzywym drzewie.
Po tym jak w całości zlazłem z drzewa ruszamy dalej.
Na okolicznych polach stada żurawi.
Droga wspaniała.
Trafiamy na następne ciekawe drzewo.
Można się w nim schować.
Zamieszkać pod jego pniem
Albo użyć jako stojak na rower.
Następna przerwa.
I czas na rozmyślania o wszechświecie
Droga kusi i zaprasza
Ruszamy więc i dojeżdżamy do Stolca.
Widok na bramę do pałacyku w Stolcu.
Ale skoro Stolec nas żegna
to ruszamy dalej w kierunku na Buk.
Artur oczywiście musiał zawrócić żeby załapać się na zdjęcie ( za szybko jechał)
I tuż przed wjazdem na ścieżkę rowerową omijającą Buk Joanna dostrzegła na jezdni
To nie żaba to
młody nietoperz na jezdni.
I oczywiście najpierw u Joanny ( kocha wszelkie stworzenia w tym :koty, pszczoły , resztę owadów, gadów , płazów ,ptaków i ssaków ) a później u Jany i Artura zaczęły działać instynkty opiekuńcze i chęć niesienia pomocy.
Ja mówiłem :nie ruszać może być chory , możemy się zarazić ,- ale nikt nie chciał mnie słuchać.
Postanowili ratować ssaka.
Bo taki młody , niewinny i bezbronny:
Nie miałem szansy na przeforsowanie swojej teorii że nie należy się mieszać do natury. rozpoczęła się dyskusja co dalej , jak ratować zwierzę.
W tym momencie zegarki MadBike'owe dały znać że muszą oni wracać do domu i dzieci . I tak zrobili .
A ja zostałem z Joanną i tym stworem , na ścieżce rowerowej oraz z dylematem co dalej.
Rzuciłem hasło jedziemy do najbliższego miejsca postojowego i przy resztkach ciastek i herbaty urządzimy naradę.
Podczas konsumpcji nasz nowy członek wycieczki udowodnił swojej opiekunce ze jest może i osłabiony ale nie jest ranny i jak nikt nie będzie go zaczepiał to sam sobie da radę.
I pokazał że ma zdrowe uzębienie
Po tej prezentacji zapadła decyzja .
Zamiast wieźć go do miasta do schroniska dla nietoperzy spróbujemy go zostawić na jakimś większym drzewie gdzie będzie bezpieczny od pojazdów , kotów i innych drapieżników.
To chyba był dobry pomysł.
Jak poczuł drzewo to pooooooszedł w górę.
I wszystko byłoby dobrze gdyby......... no właśnie.
Mówiłem że kontakt z nim może być zaraźliwy.
Nie wiem jak ta choroba się nazywa ale Joanna po kontakcie ze stworem poczuła się kiepsko.
Ogólnie osłabienie , oraz ból : nadgarstków , kolana oraz tej części ciała która utrzymuje kontakt z rowerem a nie jest ani dłonią ani stopą.
Dla niedomyślnych powiem że jest to przedłużenie pleców.
Efektem tej sytuacji było to że prędkość wycieczki z "szalonej" prędkości rzędu 12 km/godz. spadła do 5 km/godz.
Zresztą co się dziwić , oto efekt działania "nietoperkowej klątwy"
I żeby nie było wątpliwości .
To nie efekt braku treningu i nieprzystosowania organizmu do jazdy na rowerze ( wbrew temu co niektórzy myślą że jak ktoś pierwszy raz po pół roku wsiadł na rower , i to pożyczony rower i na dodatek od wielu lat nie robił takiej trasy to może mieć takie problemy) to jest efekt kontaktu z klątwą nietoperkową.
Ja sam choć nie dotknąłem stwora też zacząłem odczuwać bóle kolana i tej części ciała co ma styczność z siodełkiem.
W każdym bądź razie , twardo , techniką pieszo rowerową podążaliśmy do domu.
Dotarliśmy do Sławoszewa i zarządziliśmy przerwę w podróży w celach leczniczych.
Gospoda Zjawa zaoferowała lekarstwo w postaci: kawy ( to było lekarstwo dla Joanny ) sernika własnej roboty ( lekarstwo dla nas obojga ) oraz poduszek pod te części ciała które podlegały działaniu klątwy.
W trakcie zabiegów regeneracyjnych ujrzeliśmy kawalkadę rowerzystów pod wodzą samego ....... i tu niespodzianka . To nie była wycieczka pod wodzą samego sierżanta Montera a pod wodzą jego najpilniejszego ucznia czyli ..... Jaszka.
Owszem guru Monter był w składzie ekipy ale tylko jako obserwator i doradca.
Po krótkim powitaniu i wymianie uprzejmości ekipa "Jaszkowa" ruszyła dalej .
Nie ma co się dziwić . Uczeń pod okiem mistrza nie pokaże słabości i nie pozwoli sobie na nadmierną pobłażliwość. Zgodnie z maksymą Montera ( którą przejęła Legia Cudzoziemska ) "kto nie jedzie ten ginie" ruszyli dalej.
A my z Joanną po serii "bolesnych" zastrzyków leczniczych serwowanych przez sympatycznych gospodarzy Zjawy ( sernik był naprawdę świetny) ruszyliśmy dalej w drogę.
Lekarstwa działały . Tylko kilka chwil Joanna przeszła pieszo w ramach dbałości o siodełko. W pozostałych chwilach katowała siodełko do bólu ( a może to siodełko ją katowało ?) Nie ważne . Jeszcze przed zachodem słońca dotarliśmy do miejsca rozpoczęcia wycieczki.
I to właściwie koniec tej krótkiej relacji z tej krótkiej wycieczki.
Nie wiem tylko dla czego mam takie wrażenie że jeszcze przez kilka dni Joanna będzie ją wspominać za każdym razem jak .....................................
.............................................................................
.............................................................................
.......... usiądzie.
A tak zupełnie na marginesie.
Mam pewną wątpliwość . Czy warto spędzać pół nocy na pisaniu tekstów i katować swoją wątrobę po każdej wycieczce? Czy ktoś to czyta "od deski do deski"?
A może szkoda czasu i lepiej tylko wkleić trasę i wpisać ilość kilometrów przejechanych jak to czyni większość osób?
Mam wielką prośbę . Każdy kto przeczyta te moje wypociny w całości, niech choćby da komentarz z wpisem "+" abym miał świadomość że "warto się poświęcać".
A jeździć i tak będę dla samej przyjemności poczucia ....... siodełka.
Kategoria KRÓTKO WOKÓŁ DOMU, żubrówka
"trójka" , rower , rycerzy trzech .
-
DST
60.87km
-
Czas
03:40
-
VAVG
16.60km/h
-
Sprzęt KTM
-
Aktywność Jazda na rowerze
Normalni ludzie by napisali tak ;
Pilchowo , Tanowo , Dobieszczyn , przez Niemcy do Blankensee , ścieżką rowerową do Dobrej , Sławoszewo , Bartoszewo , Pilchowo. Było fajnie.
Ta ale to jest nudne , więc napiszę po swojemu.
Cofnijmy się o kilka dni.
Zima w koło . Cudowny czas w którym się nie chce człowiekowi ruszyć z domu a tym bardziej na rowerze. Ale ludzie już mają tej zimy dosyć i zaczynają mnie drażnić jeżdżąc na rowerach gdzie popadnie. Ale jestem twardy i się nie dam. Ale tak koło czwartku jadąc grzecznie samochodem i słuchając radia ( telewizji ostatnio nie oglądam a radio , owszem , przez całe dnie - zwłaszcza że telewizję jakoś tak ciężko oglądać w czasie jazdy) i w najczęściej słuchanym programie czyli w "trójce" jakaś cholera ciągle puszcza jakieś kawałki o rowerze .
Np. ">Opis linka .i Jeszcze kilka innych. I to wszytko tak jakoś dziwnie na mnie zadziałało że zacząłem myśleć o tym szatańskim wynalazku. Pierwsza rzecz którą zrobiłem po powrocie do domu to sprawdziłem czy wszystkie rowery są w piwnicy.
Wszystkie są . I cholera , tak jakoś dziwnie na mnie patrzą z wyrzutem. Normalnie zdurniałem i zupełnie nie wiedząc co robię zadzwoniłem do Basi vel "Rudzielec" o tajnym kryptonimie R102 .I to był mój błąd - wielki błąd.
Oważ niewinna niewiasta szczebiocąc miłe słówka ni mniej ni więcej namówiła mnie na wycieczkę rowerową w niedzielę. "Taka krótka wycieczka i nie za daleko i nie szybko i .." I jak ostatni baran dałem się namówić. Rano godz. 10,00 ruszamy spod mojego domu. Jedziemy do Tanowa i tam zastanowimy się - gdzie dalej , oczywiście nie za szybko i nie za daleko. I już wtedy powinienem ..... zawrócić.
Gdy dojeżdżaliśmy do Tanowa Baśka wyprzedziła następną z kolei grupę rowerzystów . I tylko usłyszałem tekst wypowiadany przez któregoś z wyprzedzanych rowerzystów " ty patrz ale ona pali gumy " .Jeszcze do mnie nie dotarł tekst a już poczułem zapach i zobaczyłem ......... znikający punkt.
To był najlepszy moment do powrotu ale czy to z powodu nadmiaru tlenu czy też zmęczenia nie wykorzystałem ostatniej szansy. Z językiem wywieszonym do pasa goniłem za Basieńką. Najpierw straciłem dech w lewym płucu później w prawym aż w końcu na bezdechu Ją dogoniłem bo ..... się zatrzymała. Uśmiechnęła się , zrobiła niewinną minkę i ruszyliśmy dalej. Gdy zacząłem jej mówić co ludzie o Niej mówili to powiedziała " nic nie słyszałam" . Kurcze , jak mogła cokolwiek usłyszeć skoro ...... przekroczyła prędkość dźwięku . Jakieś resztki zasad fizyki znam i wiem że ....... no nie mogła usłyszeć bo prawa fizyki są nienaruszalne. Szkoda że nie przeanalizowałem faktów i nie zawróciłem. Ale głupota ludzka nie zna granic.A jeszcze jak zaczęła szczebiotać " bo ja tak dopiero zaczynam jeździć na rowerze w tym roku i mam takie szerokie opony i mam takie małe kółka w rowerze i...... " Ludzie to przecież każdego wyprowadziła by w pole. I jeszcze obiecała że za chwilę to zrobimy przerwę i odpoczniemy. Za raz za Tanowem zajechaliśmy na parking przy rzeczce Gunicy. I tak zrobiliśmy. Powoli odzyskałem oddech , wzrok i nadzieję że wrócę do domu cały i żywy. W trakcie przerwy zobaczyliśmy dwóch znajomych rowerzystów którzy postanowili do nas dojechać. Byli to Krzysiek "Monter" i Piotr. Gdy po krótkim popasie ruszyliśmy dalej przyszła do mej zmęczonej głowy taka myśl. Basieńka i trzech facetów to prawie jak w tej piosence:
"Rycerzy trzech: Ketling, Wołodyjowski, Zagłoba.
Gnębi nas pech, wszystkim nam się Basieńka podoba, ach podoba.
Zwalczmy tę chuć, inny cel nam historia wytycza.
Musimy knuć, musimy knuć, jak się pozbyć Tuhajbejowicza."
Co prawda to nie znam żadnego Tuhajbejowicza , chuci żadnej nie czuję na widok Basi , Basieńka nie koniecznie się wszystkim podoba ale większość ją lubi, historia nam wytycza wycieczkę rowerową - czyli coś jest na rzeczy. Obsada ról jest do zrobienia. Basieńka to .....Basieńka . Teraz jak rozdzielić pozostałe role? No dobra , następna rola jest już obsadzona. Który jest gruby , łysawy , ciągle gada dyrdymały , opowiada niestworzone historie i jeszcze na dodatek przez niektóre kręgi jest uznawany za miłośnika modów pitnych , win i innych rodzajów okowity?
To ja. A teraz , jak rozdzielić pozostałe role? Obaj panowie słusznego wzrostu . Jak któremuś przydzielić rolę "małego" rycerza? Tu z pomocą przyszły mi wspomnienia z poprzednich lat. Gdy zacząłem jeździć w tym towarzystwie to przez jakiś czas ( nie tylko ja ) myślałem że Basieńka to dziewczyna Krzyśka bo ciągle jeździli razem , zresztą sami zobaczcie :Opis linka . Po drugie Wołodyjowski to mistrz szabli i mało kto mu dorównywał a jak tak zamienimy szable na rowery to kto dorówna "Monterowi"? No i tym sposobem Piotr został Ketlingiem.
No to ruszamy dalej.
Basieńka spięła ostrogami swego bachmacika , i pooooszła ku granicy. Ja też ruszyłem a obaj panowie tuż za mną. No nie , nie dlatego że byli wolniejsi , Oni po prostu pilnowali żebym nie padł trupem od nadmiaru wysiłku.
Dojechaliśmy do granic królestwa. Baieńka czekała na nas i pozwoliła łaskawie na przerwę.Rumaki odpoczęły , ja odpocząłem i po chwili namysłu doszedłem do wniosku że chyba tą wyprawę przeżyję. W zakamarkach pamięci odkryłem że w powieści kontakt z Basieńką przeżył tylko Zagłoba. Zarówno Wołodyjowski jak i Ketling od dłuższego przebywania z Basieńką nie wytrzymali i obaj wysadzili się w powietrze razem z połową jakiegoś zamku czy twierdzy. A jednak jest dla mnie jakaś nadzieja. Nie wziąłem pod uwagę że stare powieści to nie to samo co współczesność. Już nie za długo miałem się o tym przekonać. Ruszyliśmy na swych stalowych rumakach w głąb nieprzyjacielskiego kraju. Basieńka pooooooszła w ten step szeroki .A my z kilkukrotnie mniejszą prędkości za nią .Dogoniliśmy ją na skrzyżowaniu . I tu ,dziwnie , nasze drogi się rozeszły. Wołodyjowski ruszył ,niby z misją, w głąb wrogiego kraju a my z Ketlingiem wzdłuż granicy na zwiad.
Oj naiwni , myśleliśmy że nasza misja jest mniej niebezpieczna. I się zaczęło. Świst , gwizd, swąd palonej gumy i ....znikający punkt. Płuca prawie wyplułem , łańcuch rozgrzał się do czerwoności , mięśnie nóg zaczęły zwijać się w skurczach i co? I tak nie byłem w stanie dogonić. Kiedy w końcu dogoniłem ( właściwie to dowlokłem się resztkami sił ) do popasu jaki zarządziła ta "Wcielona Diablica " w okolicach Blankensee to już wiedziałem że to najgorszy dzień w moim życiu. Nigdy jeszcze nie miałem takiej lekcji anatomii. Poznałem jakie mięśnie ma człowiek na nogach. I zrozumiałem jedną prawdę. Stare polskie powiedzenie mówi " Gdzie diabeł nie może tam babę poślij". A ja wtedy zrozumiałem że to nie jest całe powiedzenie. W końcu jeździłem z różnymi "diabłami" , koksami , cyborgami i ... nic. Jeździłem z różnymi ( nie tego nie powiem) Kobietami i dałem radę . Ale z Baśką nie dałem rady . Całe powiedzenie brzmi" gdzie diabeł nie może , babę poślij , a gdzie trzy diabły nie mogą i dwie baby tam poślij Basieńkę" Luuuuuudzie ile ja musiałem przejść żeby to zrozumieć. Jak dojechaliśmy do Dobrej to rzuciłem na pastwę Basieńki Ketlinga a sam spieprzałem przez Sławoszewo jak szalony. Nawet skurcze mięśni mi przeszły . Zatrzymałem się dopiero w Sławoszewie na herbatkę z cytrynką i to po uprzednim sprawdzeniu czy Basieńka nie podążą moim szlakiem. Dalej już z pokurczonymi mięśniami dotarłem do domu. Nie wiem jak mi się to udało. Jestem , żyję . Ale co to za życie jak wszystko tak boli. Ale to nic. Ważne że uniknąłem śmierci.
Jeszcze tylko gorąca kąpiel , środki znieczulające ( ból tak wielki że musiałem dokupić)i radość że żyję.
Nawet wpadł mi do głowy pomysł żeby sprawdzić czy Ketling przeżył.
Dzwonię do Basieńki " halo , jak tam , dotarliście do domu?"
Niewinne "dziecię" odpowiedziało. Tak , pojechaliśmy sprawnie na Głębokie tak stępa ( czyli powyżej 30 km\godz) Piotr nie wiedzieć czemu z Głębokiego ruszył wprost do domu a ja spacerkiem ( galop to prędkość między 40 a 50 km/godz) pojechałam Miodową ( to taka ulica pod górę która ciągnie się kilka kilometrów i przypomina stromizną trochę wejście na Rysy) i było fajnie.
Orzesz ty pomyślałem sobie. Na Ciebie nie ma mocnych , każdego wykończysz.
I wtedy wpadło mi do głowy - Przecież ja jestem Zagłoba a on potrafił dzięki fortelom wyjść z każdej opresji.
I wymyśliłem fortel.
Jest tylko jeden sposób aby przeżyć. Jest sposób aby nie dać się wykończyć. Jest fortel aby nie dać się wyprzedzić. Mam takie zwierzę w stajni które nie będąc pegazem da mi szansę aby nie dać się wyprzedzić.
Basieńko następną razą jedziemy ....................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................... tandemem .
Ty z tyłu.
PS.
Jakby ktoś się pytał czemu nie ma zdjęć to odpowiadam. Aparat wziąłem ale zapomniałem naładować baterię.
Cóż , skleroza nie boli.
Kategoria KRÓTKO WOKÓŁ DOMU, żubrówka
Szczeciński , Rowerowy Dzień Kobiet
-
DST
24.74km
-
Czas
01:39
-
VAVG
14.99km/h
-
Sprzęt KTM
-
Aktywność Jazda na rowerze
Uff , ostatni zaleeeeeeeeegły wpis.
Tak więc w sobotę 9 marca Joanna zorganizowała ponownie Rowerowy Dzień Kobiet.
Jako stały bywalec firmy w której Ona pracuje czyli Madbike i faktu że regularnie opijam się herbatą którą tam częstują postanowiła wykorzystać mnie do zapewnienia przejazdu przez część trasy .
Nie wiem po co skoro zabezpieczeniem trasy zajęli się panowie ratownicy medyczni z ENEA i robią to doskonale. Ale skoro się opiłem tej herbaty to nie ładnie byłoby odmówić. Więc wsiadłem na rower i wyruszyłem na przeciw rowerzystkom.
Spotkałem całą kawalkadę w Lasku Arkońskim.
Nawet próbowałem zrobić kilka zdjęć ale nie za bardzo wyszły bo mi gałęzie przeszkadzały.
Jechały i jechały i.... końca nie było widać.
Aż w końcu cała kawalkada przejechała i musiałem zacząć je ...... gonić.
Dogoniłem dopiero na Głębokim.
Po krótkiej przerwie panie ruszył dalej w drogę.
Na co dzień nie uganiam się za kobietami ale tym razem musiałem gonić za Nimi i tak ledwo nadążałem.
Całe szczęście że niektóre panie miały dodatkowe obciążenie bo bym nie dał rady.
Skręcamy na Bartoszewo.
Za Bartoszewem jedziemy do Sławoszewa.
Ilość uczestniczek jest naprawdę imponująca.
A na końcu peletonu , obstawa i zabezpieczenie medyczne.
Dojechaliśmy na metę. Sławoszewo gospoda Zjawa. Tu już czekała męska obstawa ale bardziej fotograficzna niż medyczna czyli sam Misiacz we własnej osobie.No nie tylko On bo również Łukasz. Nie ma co się dziwić . Na wieść o tak wielkim zagęszczeniu rowerzystek w jednym miejscu nie jeden chętny chciał to zobaczyć na własne oczy.
A może chodziło im tylko o popatrzenie na rowery?
Nie , no w to nie uwierzę.
Uczestniczki imprezy opanowały lokal , zaczęły składać zamówienia przy barze
, wysłuchiwać prelekcji przygotowanych na ta okazję . I choć nie zbyt pilnie wysłuchiwałem się w prelekcje to zanotowałem że jedna dotyczyła imprez pod tytułem "objazdowy bibliotekarz " ( tak mi się wydawało)
mimo stania w kolejce do pyszności "Zjawy"
Mimo jadła słuchano prelekcji
i to bez względu na wiek.
W między czasie wyszedłem na zewnątrz aby paniom nie przeszkadzać i dokonałem podliczenia ilości pojazdów uczestniczących w imprezie.
Podliczyłem że pod gospodą zaparkowało 48 rowerów. Jako że cztery należały do panów wyszło że przyjechało rowerami 44 pań. Lecz wbrew pozorom to nie znaczyło że pań było tylko 44. Bo dwie przyszłe kobiety ( czyli dziewczynki ) przyjechały z mamami w przyczepkach rowerowych.
A na powitanie pań gospoda przygotowała :
oraz ognisko
A tu specjalna sesja zdjęciowa najmłodszej uczestniczki zjazdu.
która brała udział w ubiegłorocznej edycji tej imprezy ale jeszcze w ..... brzuchu mamy.
Następne prelekcje dotyczyły dbałości o zdrowie kobiet i mammografii( ale jako człek stary i głuchy mogłem coś pokręcić albo coś pominąć bo część czasu spędziłem na zewnątrz , pilnując rowerów i smażąc kiełbaski) .
Po zakończeniu różnych posiłków , wysłuchaniu różnych wykładów , różne panie , różnymi rowerami rozjechały się w różnych kierunkach.
I tylko pozostała mi nadzieja , że kiedyś dożyję czasów gdy ktoś zorganizuje imprezę z okazji Dnia Mężczyzn. I miłe bibliotekarki zaproponują nam "facetom" spotkania na temat nowości wydawniczych , a jakiś lokal przyjmie nas gościnnie ze specjalną ofertą gastronomiczną , ratowniczki medyczne zadbają o nasz bezpieczny przejazd i bezpieczeństwo i nawet wysłuchamy prelekcji na temat zdrowia. Tylko proszę bez dygresji na temat nałogów tytoniowych i alkoholowych . Skoro panie miały na temat mammografii to niech dla nas będzie na temat ... prostaty. Obie strony skorzystają.
Najwyższy czas na równouprawnienie i .......... parytet.
I zupełnie nie rozumiem dla czego skoro rower jest rodzaju męskiego ( podobnie jak łańcuch , pedał . błotnik itd . to .......................................
...............................................................................
...................................kierownica jest rodzaju żeńskiego.
trochę tak bez sensu.
Kategoria KRÓTKO WOKÓŁ DOMU, śWIĄTECZNIE, żubrówka
Tytuł miał być "przedsylwestrowa wycieczka" ale z przyczyn technicznych brzmi " wycieczka z Jaszkiem"
-
DST
59.07km
-
Czas
03:24
-
VAVG
17.37km/h
-
VMAX
34.90km/h
-
Temperatura
10.0°C
-
Sprzęt KTM
-
Aktywność Jazda na rowerze
Tytuł tego wpisu został wymuszony przez nieodpowiedzialne i dość drastyczne wpływy organizatora dzisiejszej wycieczki.
Gdy po przyjeździe do domu próbowałem zgrać zdjęcia z aparatu do komputera to po zatytułowaniu nowego foldera " przedsylwestrowa wycieczka " komputer odmówił kopiowania zdjęć. Mimo kilku prób , restartowania komputera i wielokrotnego wyłączania aparatu ciągle występował jakiś błąd połączenia. Gdy tak z znienacka zmieniłem tytuł na "wycieczka z Jaszkiem " zdjęcia zostały zapisane na komputerze i to dwa razy szybciej niż normalnie.
Stąd woląc nie ryzykować następnych kłopotów z wpisem zmieniłem planowany tytuł wpisu i myślę że bez problemów relacja się ukaże.
No to po tym "krótkim" wstępie przechodzę do meritum.
Gdy próbowałem namówić na jakąś wycieczkę na dzień dzisiejszy Anię dostałem odpowiedź: "jest wycieczka gotowa i tam jadę".
Po przeczytaniu oferty Jaszka na forum RS Wpis na forum stwierdziłem że to całkiem sensowna wycieczka i też się zapiszę.
I się zapisałem.
Rano wyjrzałem za okno i zobaczyłem wielką czerwień - słońce wschodziło krwawo.
Oj myślę może być ciężko . Tradycyjnie wyprowadziłem psa na spacer, nakarmiłem jego później siebie , przygotowałem aparat, rower i wyyyyyyyyyyruszyłem.
Najpierw
powoli
jak żółw
ociężale
Ruszyła
maszyna
po "drodze"
ospale.
Szarpnęły "pedały" i ciągną z mozołem,
I kręci się, kręci się koło za kołem,
I biegu przyspiesza, i gna coraz prędzej,
I dudni, i stuka, łomoce i pędzi.
A dokąd? A dokąd? A dokąd? Na wprost!
Po drodze, po drodze, po drodze, ...na miejsce zbiórki,..i sapie i sapie itd.( (Julian wybacz tej przeróbce)
Jako że było zimno to trochę się pospieszyłem i dojechałem za wcześnie.
Strzeliłem kilka fotek
Rzut obiektywu na opustoszałe miasto:
Wymarzłem się okrutnie i nagle widzę
Są następni uczestnicy wycieczki.
I zbiera się ich coraz więcej.
Naprawdę nie wiem czym Jaszek ludzi straszył ale uzbierało nas się 16 osób a z wrażenia i strachu nawet tandem na ziemię padł.
Właściciel tandemu - Yogi- próbował go ratować z opresji ale ... aparat mu w tym przeszkadzał.
Misiacz jak to Misiacz próbował ta chwilę uwiecznić za wszelką cenę:
W oczekiwaniu na resztę uczestników prowadzono intensywne rozmowy.
Główny temat to forum RS które się rozsypało w nocy poprzedzającej wyjazd z powodu natłoku chętnych do wzięcia udziału w wyprawie.
Yogi notował na "kliszy" tych co to się nie udzielają w akcjach RS a jedynie w kółko jeżdżą na rowerach.
Kobiety jak to kobiety poprawiają makijaż i fryzurę przed wyjazdem.
W końcu zapada decyzja.
I tak jest już za dużo chętnych ruszamy w trasę.
I ruszyliśmy.
Najpierw powoli , jak żółw , ociężale .......... a później tradycyjnie goniłem znikający peleton.
I wreszcie pierwsza lotna premia. Znaczy się pierwszy postój.
Granica .
Po przerwie i dołączeniu do wycieczki następnej uczestniczki wyprawy czyli Tuni ruszamy w głąb Rzeszy.
Pierwszy postój w DDR-owie.
Jaszek zrobił przerwę na sesję fotograficzną aby nie było pretensji że wycieczka nie spełnia obietnic " wolno i fotograficznie"
Skoro tak , to zrobiłem sesję zdjęciową oszalałej przyrodzie która w grudniu zaczyna robić wiosnę. Bazie się pojawiają.
Jaszek poszedł robić fotki sakralnej budowie.
Rzut oka na uczestników wycieczki i okoliczne budynki:
I ruszamy dalej.
Następna przerwa fotograficzna to spotkanie owieczek i baranów .
Z jednej strony tych co włóczą się zimą rowerami :
Z drugiej tych którzy to robią bez rowerów.
Po rozwiązaniu słynnego problemu " którędy dalej "
Ruszamy w drogę.
Następny popas nad jeziorkiem.
I to dłuższy. Taki z jedzeniem , piciem i ....... powiedzmy że z sesją fotograficzną.
Nie ulega wątpliwości że jednym z "hitów" był chlebek ze smalcem ( własnej roboty) i ogóreczki kiszone.
Jedynie Krzysiek "Monter " był niepocieszony i nerwowo drapał się po głowie mówiąc " wycieczka bez skrótów to żadna wycieczka".
Towarzystwo nie zwracało na Niego uwagi i pełne szczęścia że skrótów nie było konsumowało dalej.
(Ja przepraszam za to zdjęcie ale ja nie robię zdjęć artystycznych ale reportażowe)
Zamarznięte jezioro przyciągało wzrok.
I dawało do myślenia.
Pogoda była bajeczna.
Piękne widoki dość dziwnie zadziałały na niektóre osoby. Owszem trochę wypili ale to była tylko herbata z termosów. A może to wpływ ..... przejedzenia ?
W każdym razie wyglądało to tak.
Reszta wycieczki z niedowierzaniem i rozbawieniem przyglądała się tym zabawom.
Wszyscy z aparatami w rękach czekali aż któryś z panów zanurzy się w toń pod łamiącym się lodem:
Ale lód za żadne skarby nie chciał pęknąć mimo silnego słońca.
Po zakończeniu sesji "lodowej" wszyscy ponownie oddali się konsumpcji i opróżnianiu termosów.
Moją uwagę zwróciła pewna nowość która była związana z rowerem Bronika.
Otóż Bronik na tej wycieczce po raz pierwszy zaprezentował swój nowy patent dotyczący zabezpieczania roweru w terenie , bez stojaków rowerowych.
Otóż system ten składa się z trzech elementów. Saperka, mina przeciwczołgowa i linka zaczepiona do detonatora. Saperką wykopuje się w ziemi dołek w który wkłada się minę a następnie linką podczepia się rower do detonatora. Gdy potencjalny złodziej próbuje uciec z rowerem , linka uruchamia detonator i łobuz .... nie ma jak odjechać . traci obie nogi , obie ręce i jeszcze coś. A nawet jakby przeżył to nie odjedzie bo już nie ma czym .Na pytanie czy nie wystarczy mina przeciwpiechotna dostałem odpowiedź że nie . Bo jak urwie tylko jedna nogę to zostaje 50 % niepewności że uda się łobuzowi odjechać.
Więc delikatnie z odległości zrobiłem jeszcze jedną fotkę temu zabezpieczeniu
I stwierdziłem że to nie dla mnie , bo jak ktoś ma sklerozę to jeszcze by ruszył z miejsca zapominając odłączyć linkę.
Dalszym etapem było robienie pamiątkowych zdjęć.
Trwało to tak długo że w końcu fotografowane "obiekty" się znudziły i zaproponowały dalszą jazdę.
No i pojechaliśmy.
Za niedługo powróciliśmy na Polską stronę. Ruszyliśmy piękną ścieżką rowerową do Dobrej. Po drodze Bronik trochę nabroił ( jak to ma w zwyczaju) i pędząc środkiem drogi doprowadził uczestników ruch jadących z naprzeciwka do uciekania w rowy na jego widok . A poza tym było spokojnie. W Dobrej Małgosia "Rowerzystka" pożegnała się z "ekipą" i popędziła do domu robić pierogi a reszta ruszyła na Sławoszewo. W Sławoszewie knajpa była zamknięta więc dotarliśmy do Bartoszewa. W Bartoszewie część się rozsiadła i zamówiła jadła a część się zbiesiła i do domu pogoniła.
To ci co pojechali.
Ci co zostali , to się jadła najedli i rozgrzali że nawet aparat się zagrzał.
Po tym posiłku zaczęliśmy się zbierać do wyjazdu
I ruszyliśmy do domów.
.
W Pilchowie pożegnałem wspaniałych uczestników dzisiejszej wycieczki i uciekłem do domu. Wiedziałem że jak tylko skończę wycieczkę to zacznie padać.
I tak było.I jeszcze dla wszystkich pozdrowienia i podziękowania za mile spędzony czas.
Kategoria Z Rowerowym Szczecinem, żubrówka
Przerwa w sportach zimowych czyli "dziewiczy rejs" w światowy dzień pocałunków.
-
DST
38.40km
-
Czas
02:20
-
VAVG
16.46km/h
-
Temperatura
0.0°C
-
Sprzęt MUŁ- Czyli pół Raleigh a pół Gazelle
-
Aktywność Jazda na rowerze
Jak ktoś nie rozumie tytułu to znaczy że czyta ze zrozumieniem.
Tytuł jest przewrotny bo i ta zima jest nieobliczalna i niezrozumiała.
Ale zacznijmy od końca czyli ............ od początku .
Wczoraj na początku próbowałem namówić Basię " Rudzielec " ( R102 ) na wycieczkę .
Dostałem odpowiedz że w czwartek nie ale w piątek tak.
Aż do rana nie wiedziałem o co chodzi .
Rano wstałem , włączyłem radio i usłyszałem " dziś jest światowy dzień pocałunków".
Oj niebezpiecznie , to wygląda na planowaną zmianę terminu w związku z tym dziwnym świętem. Na wszelki wypadek nażarłem się na śniadanie śledzi z ostrą cebulą i już czując się bezpiecznym rozpocząłem przygotowania do wyjazdu.
Po tym desperackim kroku poczułem się tak pewnie że zadzwoniłem do Ani vonZan zapraszając ją na wycieczkę . To ona zwróciła mi uwagę że skoro planuję wyjazd to warto by było podać ją również na forum rowerowego szczecina. Odczekałem trochę aby podać tą informację jak najpóźniej bo nie chciałem aby potencjalni amatorzy tej wycieczki ( zakładając z jakim tempem chcę jechać ) nie musieli czekać na mnie co 500 metrów na trasie. Już drzewiej bywało że dokonując wpisu po 24,00 o tym że wyruszam o 9,00 następnego dnia na miejscu startu było po kilka osób i później z wywieszonym językiem musiałem jako pomysłodawca gonić z nimi.
Po wpisaniu wycieczki na forum od razu zacząłem się przygotowywać bo czasu zostało nie wiele.
A tego święta i tak nie udało mi się uniknąć bo jak się pochwaliłem tą informacją o święcie to dostałem w czółko od rodzonej siostry szminkowego całusa . I tak z tym znakiem światowego święta poszedłem do piwnicy szykować "muła" do wycieczki.
Najpierw przyjechała Basieńka i została poczęstowana przez rodzinkę kawą i piernikiem. Po chwili dojechała Ania i też została przywitana przez rodzinkę.
Ja w tym czasie przygotowałem tandem do dziewiczej podróży.
Nawet nie zaglądałem na forum czy ktoś coś napisze - przecież nikt nie zdąży przeczytać , odpisać a już na pewno zareagować.
Wszystko gotowe , ja gotowy , Basia gotowa , Ania - zawsze gotowa i zmarznięta ,
muł gotowy , to w drogę.
Tak pro forma czekamy do 11,30 pod sklepem w Pilchowie iiiiiiiiiii w drogę.
Początkowo dość ostrożnie . Ja się boję zachowań "pasażera" a pasażer boi się zachowań " kierowcy" . Im dalej tym lepiej. Mijamy Bartoszewo .
Oddaję aparat fotograficzny do dyspozycji "pasażera " stąd tak ciekawe i udane zdjęcia.
Pierwsza przerwa . Ja o nią poprosiłem i zdjęcia robiłem.
A to zdjęcia uczestniczek tej wiekopomnej chwili .
I pięknego , jedynego w swoim rodzaju muła .
W tym miejscu okazało się że wpisu dokonałem zbyt wcześnie i chętni do wycieczki nas dogonili.
"Peio" czyli Paweł ( popoprawiam zgodnie z sugestią Basi Piotr) nas dogonił. (Swoją droga uprzedzałem że imiona zapamiętuję poprawnie co najmniej po kilku wycieczkach)
I tak już w czwórkę ruszyliśmy dalej.
( Janusz wybacz ale jak widzisz - dla chcącego nic trudnego).
Dojechaliśmy do ścieżki rowerowej z Dobrej do Buku.
Następna przerwa.
Jako że aparat był również w rękach Basi to i ja załapałem się na fotkę.
Następne zdjęcia to już ja robiłem.
Po zakończeniu przerwy ruszamy dalej.
O ile jazda tandemem po płaskim terenie jest dość przyjemna to pokonywanie wzniesień jest dość problematyczne. Ale doświadczenie Basi w zjeżdżaniu na tandemie przynosi pozytywne skutki. Następne wzniesienia bierzemy z rozpędu i idzie ( a właściwie jedzie) się nam coraz lepiej. Dochodzi do sytuacji w której współpraca użytkowników tandemu dochodzi do takiej perfekcji że " soliści" zostają daleko w tyle. I to do tego stopnia że Paweł nie "wytrzymuje tempa" i postanawia jechać dalej przez Niemcy - może dalej , ale na "pewno" spokojniej.
Po pożegnaniu , już tylko w trójkę ruszamy przez Dobrą , Wołczkowo w kierunku na Głębokie.
Basia z ukrycia robi zdjęcia . To powiem szczerze najlepsze zdjęcie z dzisiejszej wycieczki.
Dalsza jazda to istne szaleństwo.
Zostałem sam i dwie nadobne białogłowy. I jeszcze to święto.
Poczułem nagle gorący oddech Basi na swoich plecach. Lekko postanowiłem się od Niej odsunąć - depnąłem na pedały. Basia słysząc dźwięk rozszerzającego się tandemu przyspieszyła . Ja się dalej próbowałem odseparować . Tandem trzeszczał w spawach . Basia próbowała nie dopuścić do mojego odseparowania . Ania została daleko w tyle. Przekroczyliśmy pierwszą prędkość kosmiczną. Ja uciekam , Basia goni. BMW nie jest w stanie nas wyprzedzić. Ani już nie widać. Wchodzimy w zakręt. Kolanami szlifujemy asfalt na zakrętach jak kierowcy wyścigowych motocykli . Baśka naciska na pedały ja jestem cały w strachu. całe szczęście że ja mam u władzy kierownicę i hamulce. Kurczowo ściskam kierownice i .... manetki hamulców. Prędkość się nie zmniejsza , hamulce zaczynają śmierdzieć i robić się czerwone. Nikt nie czuje zapachu hamulców , czuć tylko zapach cebuli i śledzi.
Ilość samochodów chcących nas wyprzedzić choć nie mają mocy wzrasta. Mówię głośno basta , zwalniamy , trzeba poczekać na Anię i zrobić przerwę. Basia wierzy w to co mówię . Całe szczęście. Samochody z rykiem silników nas ( ledwo co) wyprzedzają, Ania nas dogania , sygnalizuję zjazd na parking i przerwę.
Hamulce są czerwone i śmierdzą jak huta ale śledzie z cebulą zabijają ich zapach. Udało się . Dziewczyny niczego nie podejrzewając zjeżdżają na parking.
Ania ma jakieś pretensje " odbiło Wam , jak mam za Wami nadążyć?"
Basia wstrząśnięta ale nie zmieszana postanowiła się napić herbaty.
A ja zerkając kątem oka sprawdzałem tylko czy hamulce ostygły.
Ludzie , przecież przy takiej prędkości i tak rozgrzanych hamulcach to biorąc pod uwagę tempo jakim jechaliśmy to nawet do Głębokiego na skrzyżowanie bym nie wyhamował.
Hamulce nadal gorące. Dziewczyny też rozgrzane. Z daleka sprawdzam jaka jest sytuacja.
hamulce powoli ale jednak stygną , Białogłowy nadal rozpalone.
Musiałem udać że jest mi słabo , że muszę zapalić jeszcze jednego papierosa ( choć miałem już dość) że jestem zasmarkany bo zimno ( ciągle "pożyczałem" chusteczki higieniczne od Basi )- w przypadku chusteczek to dość ciekawe słowo " pożyczałem" .
Jak już hamulce ostygły ( i kobiety też) ruszyliśmy dalej.
Pomny wcześniejszych doświadczeń udaję że pedałuję . I tak ledwo nadążam za za pedałami na które naciska Basia. Na całe szczęście hamulce ostygły i mogę dzięki nim nadążyć nogami za pedałami. Wreszcie Głębokie.
Tu czule ( ale dzięki śledziom bez całusów) się żegnamy z Anią i ruszamy do Pilchowa.
Po dojeździe do domu Basia wpada w objęcia mojej rodziny , dostaje w nagrodę za wycieczkę ( a tu się zdziwicie ) piernika osobiście robionego przez moją siostrę
a nie jak wam się wydawało .... moje śledzie.
I wreszcie wycieczka zakończona.
Kategoria KRÓTKO WOKÓŁ DOMU, żubrówka
Czas na sporty zimowe . Dziś skoki .
-
DST
55.26km
-
Teren
5.00km
-
Czas
03:13
-
VAVG
17.18km/h
-
VMAX
33.00km/h
-
Temperatura
9.0°C
-
Sprzęt KTM
-
Aktywność Jazda na rowerze
Zima jest więc czas na sporty zimowe .
Jako fan Adama Małysza postanowiłem popróbować skoków.
Rano spacerek z pieskiem i przy okazji sprawdzenie stanu pogody i ddr-ki ( w końcu na skocznię pojadę rowerem ).
Pogoda coraz ładniejsza.
Tak więc po wizji lokalnej wróciłem do domu , odstawiłem psa , zjadłem śniadanie mistrza : dwie bułki i banana ( po wcześniejszym zjedzeniu świątecznego śniadania - w końcu to święta ) i ruszyłem w drogę.
Dość szybko moja opinia na temat ośnieżania dróg rowerowych uległa diametralnej zmianie.
Tuż za Pilchowem.
Jako że nic mnie zniechęci do kontynuacji planów ruszyłem dalej ale już szosą .
Tak jak wielu innych spotkanych po drodze rowerzystów.
Po dojechaniu do Tanowa ruszyłem w kierunku na Dobieszczyn szukając jakiegoś miejsca do oddania skoku.
W końcu jest. Słynna droga pożarowa nr.27 . Wygląda zachęcająco.
Tak prawdę mówiąc nie za bardzo widać świątecznego nastroju - choinki nie przystrojone .
Choć jak widać , ludzie tu bywają.
Droga choć coraz mniej zaśnieżona ale za to coraz bardziej błotnista.
Nie tylko spodnie mam w tym szutrze .
Ale nie o tym miałem pisać.
Tak więc w tej okolicy spełniłem swoje plany.
Jadąc tą częściowo zaśnieżoną a częściowo oblodzoną drogą , mimo braku skoczni oddałem skok.
Najpierw mną zarzuciło , później poczułem że właśnie nadszedł ten czas , przyjąłem pozycję iiiiiiiiiiiiii wyszedłem z progu , tfu, wyszedłem z pedałów.
Prędkość przy wyskoku między 8 a 10 km/godz ( nie za wielka ale szybciej się nie dało). Za boczny wiatr dostałem + 8 pkt.
Lot całkiem przyzwoity ale wiadomo najważniejsze jest lądowanie.
Szło mi dobrze , zrobiłem telemark i już myślałem że dostanę dobre noty za lądowanie gdy się zachwiałem i ............. rękoma się podparłem.
Dupa blada , noty niskie a najniższą wystawiła ta kudłata świnia w brązowym futerku która się rzuciła do ucieczki na widok mojej miny za punkty które od niej dostałem. Odległość 0,5 m noty poniżej oczekiwań ale , a l e , jako jedyny startujący miałem najlepszy wynik. No to święto - znowu Polak najlepszy. Nawet syreny w Zakładach Chemicznych w Policach obwieściły ten sukces . A w rowach otaczających moje miejsce lądowania pojawiło się piwo
W związku z tym że w czasie jazdy nie piję to nie spróbowałem tego napitku z rowów i ruszyłem dumny z siebie dalej.
Mój ślad był jedynym na tej drodze.
Jadąc dalej zajechałem do leśnego baru.
Powiem uczciwie że leśny bar nie różni się niczym od miejskiego .
Zwierzęta zachowują się jak ludzie , też ( tu będzie wyrażenie wulgarne ) srają wokół baru jak popadnie.
Z drugiej strony to świadczy o popularności "knajpy".
I zachowują się jak ludzie , lizawki puste - jak jest coś za darmochę to błyskawicznie znika.
Ale i w lesie nie można się czuć bezkarnym . W pewnym momencie poczułem na sobie wzrok leśnego strażnika . Jakiś drzewiec przyglądał mi się zza pnia.
Wolałem nie ryzykować i śmignąłem ,tak z 12 km/godz , sprintem z lasu.
Tak się rozpędziłem ze strachu że dojechałem do Trzebieży.
I ujrzałem "prawie morze" czyli Zalew Szczeciński.
Spokojnie w otoczeniu tłumów spacerowiczów ( tym razem ludzi) wypiłem herbatkę i przewietrzyłem płuca ( niekoniecznie jodem).
Strzeliłem jeszcze "artystyczną fotkę " mojej dzisiejszej "skoczni" i już miałem zamiar skoczyć do Wisły na zawody gdy rodzina zadzwoniła że mam natychmiast wracać bo szykują obiad.
I to na tyle .
Jak zwykle krótko i zwięźle.
P.S.
Nie byłem jedynym uczestnikiem skoków na drodze pożarowej nr.27.
Drugi uczestnik.
Ale jako że uległ wypadkowi i został zdyskwalifikowany to i tak ja jestem zwycięzcą.
Do końca roku zostało pięć dni i do przejechania jakieś 131 km w wersji min. lub 7131 w wersji max futuro.
Kategoria samotnie, śWIĄTECZNIE, żubrówka
Wreszczie krótki wypad i coś jeszcze.
-
DST
47.08km
-
Czas
02:26
-
VAVG
19.35km/h
-
VMAX
34.55km/h
-
Temperatura
7.0°C
-
Sprzęt KTM
-
Aktywność Jazda na rowerze
Najwyższa pora trochę się przejechać. Pogoda całkiem całkiem , chęć jest , jeszcze tylko przydało by się towarzystwo do obstawy.
Jako że na forum cisza , telefon też nie dzwoni trzeba samemu sobie towarzystwa poszukać .
Tradycyjnie : jak nie wiadomo z kim jechać to trzeba dzwonić do .... Ani.
I również tradycyjnie szybko ustaliliśmy czas i miejsce spotkania .
W oczekiwaniu na przyjazd mojej "osobistej opiekunki dbającej abym nie padł na zawał po drodze" zszedłem do garażu aby wyprowadzić rower.
I to wielu zaskoczę . Wcale nie rower na wycieczkę ( bo wszystkie rowery w garażu są zawsze gotowe do wyjazdu ) ale po mój najnowszy nabytek który dojechał do mnie w czwartek w nocy i dopiero dziś mam okazję wyciągnąć go na światło dzienne i dokładnie obejrzeć.
Jak myślicie co to może być za nowy egzemplarz do kolekcji?
Ci którzy mnie znają wiedzą że moją ulubioną marką jest Raleigh.
I tak , to jest Raleigh ale nie do końca.
Najbliżsi znajomi wiedzieli również że w swej cyklozie marzyłem o szosie .
To na pewno nie jest szosa.
Więc co to jest?
Dawno temu czytałem na blogu benasek o pewnej wycieczce w której uczestniczył opis wycieczki.
Od tego czasu myślałem o zorganizowaniu podobnej w Szczecinie i do tego potrzebowałbym :
Tak wiem , niejedna osoba puknie się w czoło i powie "po co mu taki rower skoro mieszka samotnie". No cóż cykloza ma wiele odmian a moja jest dość rzadką odmianą.
Tak więc skoro zagadka już się wyjaśniła przystępuje do pokazu mojego ślicznego nowego roweru ( podany przez sprzedawcę rok produkcji 1978).
Wydawałoby się że to jest Raleigh ale tak naprawdę to jest to Gazelle która zrobiła swój rower oklejając emblematami Raleigh.
Tylne pedały mają regulację aby można je było dostosować do np. dzieci.
Powoli kończyłem sesję zdjęciową gdy do głowy przyszedł mi pewien pomysł .
Wszem i wobec wiadomo że piękne pojazdy zyskują gdy w sesji zdjęciowej towarzyszom im piękne modelki. No to już wiem . Zaraz przyjedzie Ania i ......
czyż rower od razu nie zyskał na wyglądzie?
Aż nie wiadomo gdzie oczy zwrócić.
Ale koniec sesji , tandem do garażu a my w drogę.
Pilchowo , Tanowo , Dobieszczyn , Stolec
Po drodze wielu rowerzystów i rowerzystek.
Widoki typowo jesienne
Powoli dojeżdżamy do ścieżki rowerowej przed Bukiem i skręcamy w nią.
Piękna droga , mijamy następnych miłośników rowerów i nagle Ania krzyczy STÓJ.
O co chodzi ? Przestraszona Ania pokazuje spacerującą sobie po naszej rowerowej trasie ............. krowę. I przerażona się pyta " a to nie jest aby byk?"
Nie był to byk a krowa z jednym ułamanym rogiem dla której ogrodzenie pastwiska nie stanowiło żadnej przeszkody . Zanim Ania ochłonęła , zanim wyciągnąłem aparat z sakwy , krowa ( chyba przestraszona widokiem przestraszonej Ani) z powrotem , przez ogrodzenie , wlazła na pastwisko.
A tu widok przerażonej Ani - popatrzcie jak się jej trzęsą kolana.
Po tym krowim incydencie ruszyliśmy dalej do Dobrej i na Wołczkowo.
Jadąc zaliczyliśmy jeszcze skok w bok i sprawdziliśmy co też jest na ulicy
To jest taka nowa droga z płyt drogowych po wyjeździe z Dobrej ( o ile dobrze pamiętam).
W tym miejscy urządziliśmy postój i : ja zabrałem się za wyrównanie poziomu tlenu w płucach a Ania zaczęła telekonferencję w sprawie wieczornego wyjścia na "balety".
Następne doszło do konsumpcji.
Nie , to nie tak jak niektóre umysły zaczęły sobie wyobrażać - po prostu zjedliśmy po paczce sezamków.
Dalej już prosto na Głębokie.
Tu nastąpiło pożegnanie i każdy pojechał do swojego domku.
Aniu dziękuje za wycieczkę i ........ opiekę.
Kategoria KRÓTKO WOKÓŁ DOMU, żubrówka
Nie wiem , nie pamiętam.
-
Aktywność Jazda na rowerze
Jestem niewinny , nic nie pamiętam ale było naprawdę wesoło .
A wszystko przez to że nie wziąłem bilobil-u.
Kategoria żubrówka, śWIĄTECZNIE, samotnie, bez roweru
Wietrzenie stadniny , lis i zupa dyniowa w jednym.
-
DST
14.12km
-
Czas
00:54
-
VAVG
15.69km/h
-
Sprzęt Czarny RALEIGH - czarna perła
-
Aktywność Jazda na rowerze
Od rana nosiło mnie żeby gdzieś wyskoczyć na rowerze.
Już miałem chwytać za telefon by poszukać towarzystwa do wycieczki gdy zadzwoniła Basia " Rudzielec" . Nie mam ochoty na wielkie jeżdżenie ale może się kawałek przejedziemy.
No to w to mi graj . Umawiamy się na godz. 12,00 .
Po chwili drugi telefon. Jedziemy na objazd jutrzejszej "pogoni za lisem" wspólnie z Jewtim ale samochodem.
No nie , to mnie nie bawi.
Albo rower albo nie jadę.
I tak uzgodniliśmy że samochodem przyjadą do mnie a z Pilchowa ruszamy moimi rowerami. Będzie okazja do przewietrzenia całej stadniny. ( co prawda w skład stadniny wchodzi jeszcze jeden rower ale on nie jest do końca mój.)
Szykujemy się do wyjazdu.
Stado w postaci dwóch kobył czystej krwi angielskiej Raleigh oraz jedyny ogier ze stajni wprost z Austrii czyli KTM.
Basia wybrała starą kobyłę szlachetnej krwi.
"Rasowy cyklista" przyzwyczajony do szybkich maszyn czyli Jewti dostał KTM a ja ruszyłem na karej kobyle czyli najwspanialszym egzemplarzu z mojej stajni.
I ruszyliśmy.
Po drodze lis zostawiał swoje ślady ( czerwone tasiemki symbolizujące lisią sierść) których będą poszukiwać jutrzejsi uczestnicy imprezy.
Lis trochę wyliniały więc sierści ma trochę mało , tak więc trzeba się dobrze wpatrywać aby znaleźć ślady lisa.
Jedziemy dalej. Lisica przodem.
Następny ślad.
I dalsza trasa.
I pozostawiamy następne ślady lisa.
Czyż kara kobyła nie jest piękna?
Organizatorzy biegu podziwiając swoje dzieło.
Trzy gracje : zielona , kara i ruda.
I srebrno-czerwony lis w krzakach.
Lisica próbuje zostawić swój ślad.
Szczwany lis uczy młodą lisicę jak to się robi.
Na widok rudych i srebrnych drapieżników biedne kaczki uciekają na środek jeziorka.
No nawet " stary lis " dojrzał piękno mej stadniny i zamiast "focić" młodą lisicę to obiektyw skierował na rowery.
Z Bartoszewa ruszamy do Sławoszewa.
Po drodze Jewti zaczyna opowiadać o tym co możemy zastać u celu naszej wycieczki.
Coś mówi o jedzeniu i jakichś przysmakach .
I zaczął się wyścig.
Jewti spiął ostrogi na KTM-ie.
Baśka zaczęła okładać kobyłę szpicrutą.
A ja z wywieszonym językiem goniłem za nimi.
W końcu widać zapowiedź mety.
Jesteśmy na miejscu.
Wchodzimy do środka.
O widzę że muzyka będzie i to na klasycznym sprzęcie.
Sala duża , pomieści naszych uczestników biegu ( mam nadzieję).
Na ścianach i wiszą obrazy i są " freski".
Jest kolorowo.
Jewti prowadzi rozmowy na temat jutrzejszego naszego pobytu w tym miejscu.
Ja rozglądam się po okolicy. Zwiedzam lokal.
A Baśka , jak to Baśka , tuli się do każdego kota.
Rozmowy z właścicielami lokalu są naprawdę przyjemne.
Dowiadujemy się różnych ciekawostek o osobach które zarządzają tym przybytkiem.
A to że obrazy i freski na ścianach są autorstwa rodziny , a to że są specyjały specjalnie przygotowane dla podróżnych którzy tu zajadą.
I wiele innych ciekawostek o których nie ma co opowiadać bo ...........................trzeba tu zajechać.
W między czasie wychodzę na dwór aby sprawdzić jak się czuje i prezentuje moja stadnina.
Zadowolony z inspekcji wracam do środka i ..................
och , chlebuś ze smalcem własnej roboty.
Ej ale jeden z gatunków podanego pieczywa też jest .... własnej roboty.
A tu widać zachwyt "lisicy " degustującej chleb ze smalcem.
I srebrnego lisa pałaszującego aż mu się uszy trzęsły.
A ja sobie poszedłem oglądać obrazy i freski.
Oczywiście po spałaszowaniu dwóch kromek.
Tunia , po wstępnych rozmowach chcę Cię poinformować że masz następne miejsce na zorganizowanie wernisażu.
Dla lubiących muzykę mam informację że ta szafa grająca jest sprawna i można zorganizować tu "balety".
Zrobiło się miło i gorąco.
Baśka zdjęła kurtkę i okazało się że Ona wcale nie jest wrogiem nałogu który tak lubię ( i kilku jeszcze rowerzystów) .
Wszystko już uzgodnione . Herbata wypita , czas wracać do domu. Zwłaszcza jak ktoś jest umówiony na obiad. Już się zbieramy , już się żegnamy z miłymi gospodarzami gdy ............................ w ramach promocji podano nam zupę dyniową.
To się nazywa marketing.
Już powinniśmy być w drodze powrotnej , już jesteśmy spóźnieni a tu...
.
Ej pal licho te " lisie kłaki" , to ściganie lisa czy też lisicy , ja tu jutro wracam na zupę dyniową i drugi hit czyli grzybową.
Cokolwiek by nie mówić , spóźnieni ale zachwyceni pogoniliśmy do domu.
Myśląc tylko o jednym .
Jutro tu wrócimy , i czy z kitą czy bez ale będzie świetna zabawa.
I to przy zupie dyniowej.
I degustacja grzybowej , i kilku jeszcze specjałów.
I Razem z lisami : rudym , srebrnym i ...... wyliniałym.
A o tym jak się zemszczę na Jewtim za zdjęcie mojej łysiny na jego relacji to dowiecie się jutro.
Kategoria KRÓTKO WOKÓŁ DOMU, Szczecin na rowerach, żubrówka
Pół drogi do Altwarp ( a może nawet mniej)
-
DST
58.06km
-
Czas
02:49
-
VAVG
20.61km/h
-
Sprzęt KTM
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sobota wieczór . Dzwoni Baśka "Rudzielec" : "Misiacz" proponuje wycieczkę do Altwarp , pojechałabym ale nie wiem czy dam radę z Tymi koksami , pojedź ze mną.
Jako że dawno nie jeździłem to stwierdziłem że można by spróbować.
Skoro Basia chce mnie jako zabezpieczenie - liczy że ja , jako powoli jeżdżący będę jej towarzyszem powrotu gdyby koksy pognały w dal.
Jednakoż wiem jak Basia pędzi więc raczej nie liczyłem ze Ona odpadnie ze stawki.
Wiedząc że raczej to ja nie dam rady zadzwoniłem do Ani VonZan i spytałem czy nie pojechałaby na wycieczkę i nie zaopiekowała się mną w razie kłopotów.
Na Anię to zawsze można liczyć.
Tak więc ekipa "Misiacza" wyrusza z ul. Ku Słońcu a "moja" ekipa spotyka się na Głębokim .
Połączenie obu ekip odbędzie się na rondzie w Dobrej.
9,10 na Głębokim spotykamy się z Basią Anią i ..... "Monterem" czyli najsłynniejszym specjalista od skrótów , bagien i przepraw przez rzeki oraz ...takie tam.
Lekko się wystraszyłem bo nie wziąłem ze sobą ani saperki ani mostu pontonowego.
Ale nie ma co się martwić na zapas.
Ruszamy.
W 22 minuty jesteśmy w Dobrej i oczekujemy na ekipę "Misiacza".
Jak widać Krzysiek "Monter" intensywnie nad czymś myśli.
I nagle słychać :kurcze zapomniałem siekiery , młotka , drutu baterii i żarówek.
Już mi się zrobiło słabo bo to niechybny znak ze w programie ma być jakaś "atrakcja". Ale ze stoickim spokojem się spytałem : a po co te żarówki i baterie?
I dostałem odpowiedź: No bo jak zbuduję ten most w środku lasu , tam gdzie dziś planuję zrobić skrót , to ze względu na jego wąskie rozmiary planowałem zrobić sygnalizację świetlną z ruchem wahadłowym.
I już miałem nadzieję że z braku narzędzi odpuści sobie dzisiejszy skrót ale usłyszałem jak szepce pod nosem : no trudno , w takim razie zrobię prom .
Basia zaczęła wysyłać sms-y do rodziny : nie wiem czy dziś dojadę do domu.
Ja zacząłem się zastanawiać czy może nie zawrócić do domu póki jest jeszcze szansa na szczęśliwy powrót.
W między czasie nieopodal nas pewien kolarz wykonał na asfalcie piękne salto i ledwo się pozbierał.Powiem szczerze że byłem lekko przerażony widząc jak leży na ziemi i próbuje się wypiąć z spd . Zanim podbiegłem udało mu się odpiąć z pedałów i stanąć na własnych nogach. Nie skorzystał z oferty pomocy i samodzielnie po sprawdzeniu roweru ruszył w dalsza drogę.
Oj dzień zapowiada się ciekawie.
Wreszcie widzimy nadciągające "Misiaczowe" hufce.
I tu okazało się dla czego się spóźnili na spotkanie.
Najpierw "Jaszki" nie zdążyły na czas na miejsce zbiórki a następnie "Misiacz" fiknął po drodze "orła".
Co prawda twierdził ze nic poważnego się nie stało ale : drobna ryska na lakierze KTM-a i lekko obdarta kierownica i lekko obtarte paluszki.
Na paluszki plasterka nie chciał ale pieczołowicie oplastrował kierownicę.
W końcu "Misiacz" to twarda sztuka nie to co te austriackie rowery.
Jeszcze krótka pogawędka
Fotka nowego "ścigacza" Ani
i ruszamy dalej .
Następny popas to Stolec.
I możecie mi nie wierzyć ale "Monter" siadł , zasępił się , spojrzał zabójczym wzrokiem na kilka szczapek drewna , z okularów błysnął laser i po chwili ....... mieliśmy ognisko.
Tak, tak nawet sam agent 007 to przy Krzysku pikuś , mały pikuś.
Jeszcze rzut oka na jeziorko w Stolcu
Kilka portretów uczestników wyprawy -
"Jaszek"
"Bronik" zmartwiony ze nic jeszcze nie zbroił i przeliczający ile w kieszeni ma euro na ewentualne mandaty w Niemczech
Basia "Rudzielec"
Ania von Zan
A tu niespodzianka bo nie życzyła sobie zdjęć.
Ruszamy dalej .
Dobieszczyn - granica.
Dalej , tym dziwnym niemieckim asfaltem , gładki jak stół i jeszcze na dodatek bez dziur. Normalnie to to jest nie normalne.
Dojeżdżamy do Hintersee .
Tu zaczynam odczuwać strach przed zbliżającymi się skrótami i "atrakcjami" - kombinuję jak się "urwać" i bezpiecznie powrócić do domu.
Zwłaszcza jak po drodze słyszałem opowieści typu: Z "Monterem" wszyscy wracają do domu cali i zdrowi bo jak ktoś ma dość to dostaje saperkę , kopie sobie dołek , włazi do niego , sam się zakopuje i jeszcze musi oddać saperkę.
Już wiem . Głośno stękam i mówię że wysiadło mi kolano. Nie jadę dalej bo czuję że opadam z sił i nie chcę opóźniać wycieczki. Udało się . Reszta wzięła tekst za dobra monetę i łaskawie pozwalają mi zawrócić. Nawet proponują pożegnalną przerwę. Jako że jesteśmy w środku wsi to ten numer z saperką nie przejdzie więc się zgadzam.
Siedzimy , gadamy , jemy , popijamy w tym nawet piwko którego wypicie w Niemczech jest dozwolona dla rowerzystów.
Jedynie Bronik jest jakiś markotny.
Nikomu nic nie popsuł , nie dostał żadnego mandatu, po prostu się nudzi.
Ale co to . Obok trenuje drużyna piłkarska lokalnego klubu.
Bronik myk i już jest między nimi i pokazuje jak się gra w nogę nawet gdy stadion jest wypełniony wodą. Polak potrafi. ale nie minęło chwil kilka i
No i w końcu coś się dzieje.
Wszyscy udajemy ze nic się nie stało , to nie my , to nikt z nas.
My jesteśmy niewinni.
I przyjechał komisarz Rex i zaczęło się.
Powiem że wyglądał na lekko wkurzonego.
Ale na widok naszych niewinnych minek nawet nas nie pogryzł.
W celu uniknięcia przesłuchań szybko zwinęliśmy się i ja z Anią pogoniliśmy do domu a reszta ekipy pognała do Altwarp.
Powrotna droga do domu odbyła się już bez niespodzianek.
Ania udawała że nie jedzie szybko a ja udawałem że próbuję ją dogonić .
Po drodze pełno samochodów i grzybiarzy.
Krótka przerwa na granicy.
Następna na parkingu i rozmowy z grzybiarzami.
Dalej już Tanowo i Pilchowo.
Jednak dobrze wyczułem swoje siły.
Jak już dojeżdżaliśmy do Pilchowa kolano się odezwało i dało znać że czas kończyć wycieczkę.
Pożegnałem Anię i podziękowałem za opiekę .
Wreszcie w domu cały i prawie zdrowy.
I obyło się bez saperki.
UWAGA
Powyższy tekst jest całkowitą fikcją ( prawie).
Wszelka zbieżność zdarzeń , imion i pseudonimów jest całkowicie przypadkowa ( prawie)
Kategoria Szczecin na rowerach, Z Rowerowym Szczecinem, żubrówka