Na jagody , czyli o dwóch takich co ..................
-
DST
75.57km
-
Czas
03:57
-
VAVG
19.13km/h
-
VMAX
30.00km/h
-
Sprzęt KTM
-
Aktywność Jazda na rowerze
Czy ktoś jeszcze pamięta tę piękną bajkę ?
Jak nie , to niech przeczyta a po lekturze znajdzie czas i chęć na następna bajkę .
Tę następną to już ja napiszę.
Więc piszę.
Dawno , dawno temu a właściwie to nie tak dawno bo dziś ( a właściwie to wczoraj )
wyruszyłem na wyprawę do Nowego Warpna.
Cel był słuszny i bajkowy.
Wyruszyłem na poszukiwanie runa . No bez jaj nie złotego runa a leśnego runa zwanego jagodami na dodatek czarnymi.
A tak naprawdę to żeby gonić pewnego złośliwego "skrzata" zwanego Trendixem który ciągle mi umyka.
Tak kole 16-tej spiąłem więc ostrogami mego rumaka i ruszyłem.
Traktem rowerowym do Tanowa i dalej na Dobieszczyn.
Pogoda w sam raz , nie za gorąco i nie za chłodno.
Tempo umiarkowane , tak stępa bez galopu.
Lasy wokół szumiały , ptaszęta ćwierkały , blachosmrody mnie mijały a ja , jak ten rycerz bez skazy podążałem ku celowi i przeznaczeniu.
Gdym dotarł do Dobieszczyna ruszyłem kłusem na Nowe Warpno nowo budowanym traktem wijącym się czarno wśród zielonych lasów.
Tak prawdę powiedziawszy to wiadomo że te czarne trakty to miedzy innymi działalność "czarnych i nieczystych sił " finansowanych z puli diabelskich sił nieczystych zwanych "Unią Europejską" .
I pomyśleć że drzewnej bez pomocy sił nieczystych też coś sami potrafiliśmy stworzyć.
Zostawmy diabelskie siły i ruszajmy w poszukiwaniu czarnego runa.
Chwila oddechu dla rumaka i podziwianie dbałości budowniczych o przyrodę.
I tak bez większych problemów ze strony miłośników przyrody trakt istnieje i ciągnie się dalej bez potrzeby budowy obwodnicy wokół mrówek.
Pogoda niby sprzyja
ale , jak to w bajce , wszystko może się zdarzyć.
Podążam dalej w knieję.
Cisza i spokój .
Ani żadna sierotka Marysia z gąskami mnie nie zaczepia , ani żaden zbój Madej ( mając wybór wolałbym pierwszą postać) i nawet ni widu ni słychu Koszałka Opałka.
I tu dochodzę do wniosku że za tego typka to ja sam robię , bo po prawdzie to ja robię za kronikarza i jeszcze ta broda.
Koniec dywagacji bo droga daleka a jak będę zwlekał to jeszcze jakiś wilk z Czerwonym Kapturkiem pod pachą się napatoczy.
Wpijam ostrogi w boki mego bachmata i w drogę.
I nagle mym oczom ukazuje się runo , czarne , smakowite runo.
Pojeść można a i inkaust czarny do spisywania historyi zacny można wyrobić.
Pojadłem , zapasy zacnego czernidła do pisania uzyskałem więc w drogę.
Dobrnąłem do Karszna.
I tu bajka się skończyła a właściwie potoczyła niezgodnie z planem. .
Ledwo dotarłem do Pałacyku w Karsznie gdy tuż przed nosem zamknięto mi bramę i możliwość zwiedzenia wystawy o której opowiadała mi Tunia.
Zamknięte to zamknięte jadę dalej .
Jako "zawodowy kronikarz" postanowiłem zwiedzić kościółek w Karsznie.
I tu też się spóźniłem
jest już prawie 18-ta .
Z kronikarskiego obowiązku pozostaje mi tylko zwiedzić Nowe Warpno , uwiecznić diabelskim wynalazkiem zwanym fotoaparatem że tu byłem i wracać do domu.
To uwieczniam.
W ostatniej chwili coś mnie tknęło aby zajechać do tawerny przy przystani na herbatkę.
Albo czary albo intuicja.
A może opatrzność nade mną czuwała lub inny czort.
Później się okazało że nie była to opatrzność a właśnie to drugie.
Ujrzałem w świetlistym blasku dwóch świętych :
Piotra i Pawła .
Obaj mieli właśnie imieniny.
A ja pecha.
Co za czort mnie skusił aby tam zajrzeć ?
Ale nie wyprzedzajmy faktów czy też jak drzewnej mówiono nie opowiadajmy bajek.
Jako nieśmiały z natury skrzat i mierny kronikarz ograniczę się jedynie do relacji . Komentować zdarzenia będę tylko wtedy gdy ....... nie będę miał innego wyjścia.
Tak więc tego pamiętnego roku spotkałem dwóch świętych .
Piotra i Pawła .
Obaj właśnie obchodzili imieniny.
Tak przy okazji wszystkiego najlepszego dla tych dwóch imienników.
A dla czego święci?
A bo trzeba mieć świętą cierpliwość do Piotra i trzeba być świętym Pawłem aby wytrzymać z Piotrem.
Ja tego też nie pojmuję ale jako kronikarz informuję.
I zupełnie bez sensu rymuję.
Ale jak mawiają w bajkach wieszcze , ta historia potrwa jeszcze.
Ja się boję i truchleję ale opiszę i na pergamin przeleję.
I burza mózgów i decyzja co dalej.
Jedziemy na Berlin czy też do Kopenhagi ?
Ja bym wolał do domu ale jak mam dwóch świętych , a może śniętych , a może natchnionych , czy też nawiedzonych to zdam się na ślepy los i pojadę z nimi.
Ruszamy promenadą.
Piotr pokazuje co jadł w tawernie.
Oraz jak duża była rybka.
Paweł ze świętym spokojem udaje że wierzy w te bajki.
Następnie Piotr udowadnia że to nie ryba a byk i próbuje ją ujeżdżać .
Kierujemy się na rynek.
Tu zobaczyłem czarodziejską skrzynkę z obrazkami.
Jak się paluchem dotknie to się obrazki zmieniają.
Ale to wszystko to jeszcze nic.
Po chwili w czarodziejskiej skrzynce .... zobaczyłem nas,
Ale cuda , ale bajki, ale czary .
I jeszcze tylko rzut oka na zaczarowany wernisaż .
Oj zaklął ktoś tego malarza w kamień a może w metal.
Pewnikiem kiepsko malował i to , co go spotkało to kara.
Piotr próbował go odczarować ale taki z niego czarownik jak nie przymierzając ........ święty.
No koniec zabawy trzeba ruszać w drogę.
Zgodnie z tradycją ilu rowerzystów tyle ......... propozycji szlaku.
Więc po burzliwej dyskusji podjęliśmy jedną słuszną decyzję - jedziemy do domu.
Problem jednak pozostał bo ......... każdy chciał jechać inną drogą.
A deszczyk zaczął lekko siąpić.
A Piotr zaczął .... śpiewać.
I tak w deszczu z piosenką na ustach jechaliśmy przez " deszcze niespokojne" , "przy ognisku" itd. A deszczyk z przerwami ale powoli się sączył z nieba.
Normalnie ktoś tam na górze z rozrzewnieniem wsłuchiwał się w piosenki i płakał coraz bardziej a Piotruś " kap, kap, płyną łzy".
Na górze ktoś się rozczulił tak mocno że ryczał a krokodyle łzy leciały nam za kołnierz.
To znaczy mi i Pawłowi bo Piotr jako starszy harcerz i weteran wycieczek rowerowych wydobył z przepastnych sakw sztormiak ( wyjmując po drodze : saperkę , lornetkę i jeszcze kilkanaście akcesoriów mogących posłużyć do założenia całkiem dużego obozu harcerskiego ).
Chłodno , głodno a do domu daleko.
I jeszcze ta beksa na górze.
W końcu daliśmy za wygraną.
Zjazd do pierwszego parkingu i pod daszek.
Koniec śpiewania. Dojadamy resztki zapasów ( podziękowania dla Pawła za kanapkę) i czekamy na koniec opadów.
.
I rozgrzewamy się opowiadaniem o gorącej kąpieli , gorącej zupie , suchych ciuchach i kropelce czegoś na rozgrzewkę ......... jak cali i żywi dotrzemy do domów.
Deszcz się powoli kończy.
Ruszamy resztkami sił do domu.
Mokre ciuchy wcale nie schną i jest mi zimno. Niestety w kolana też.
W koooooooooooooooooooooooooooooooońcu docieramy do Pilchowa.
Krótkie pożegnanie , podziękowania za wycieczkę i każdy najszybciej jak może do domów.
No bajka to nie była. I pewnikiem jakbym nie spotkał tych dwóch co to sobie balangę w Nowym Warpnie urządzili to bym dotarł do domu przed deszczem.
A tak , a tak to bym nie miał takiej zwariowanej wycieczki.
Podsumowując :
Jagody były ,
Dwóch było ,
Lać lało ale tylko w połowie ( tak od czasu jak tych dwóch świętych spotkałem )
I bajka jest do d...y bo bez ładu i składu i na dodatek w bajkach nikogo nie bolą kolana.
I najważniejsze , niewiele bo niewiele ale zmniejszyłem dystans do Wojtka
Kategoria piwko, żubrówka
komentarze
jeżdżąc ze świętymi coś Cię zlać może.