Spokojna i nudna niedziela , chyba.
-
DST
32.94km
-
Czas
02:26
-
VAVG
13.54km/h
-
VMAX
34.30km/h
-
Sprzęt Czarny RALEIGH - czarna perła
-
Aktywność Jazda na rowerze
W skrócie wygladało to tak: pierwsze klejenie dętki, telefon , złożenie i wyregulowanie roweru, odwiedziny gości ( czeresnie i porzeczki), drugie klejenie dętki , wyjazd na przeciw telefonujacego kolegi i spotkanie po drodze śmierdzieli na ddr , znowu lody na alei fontan , bicie rekordu przejazdu , lotnisko Dąbie , powrót przez Most Długi ,
W wersji rozwlekłej było tak.
Rano cicho , spokojnie więc zabrałem się za łatanie wczorajszego kapcia.
Dość sprawnie poszło zdjecie koła i wyjecie dętki więc pierwszy raz w życiu zabrałem się za klejenie łatki.
W miedzy czasie zadzwonił kolega chcąc przejechać sie rowerkiem do Dąbia.
Umówiliśmy sie na porę popołudniową gdzieś w centrum.
Dętka sklejona to zakładam na koło , ustawiam hamulce , jeszcze jakieś regulacje i gotowe.
W tym momencie podjeżdżają znajomi (oczywiscie rowerami).
Jako że jeżdżą oni tylko rekraacyjnie więc dość często zagladają do mnie w niedziele i robią sobie postój. Żeby się nie nudzili proponuję im zbiór czereśni i porzeczek , bo sam ciagle zapominam że mi rosną wokół domu .
Gdy goście zajęci są zbiorami ( interes jest obopólny bo owoce sie nie zmarnują a i tak część mi zostawiają żebym pamietał jak smakują moje własne z ogródka) to ja wracam do piwnicy.
Wracam przygotowac KTM-a do wyjazdu i stwierdzam że majster ze mnie do kitu i kapeć jest taki sam jaki był rano.
O nie , tak być nie może. Za telefon , dzwonię do von Zan ( ta osoba wie wszystko kołach) i po uzyskaniu szybkiego szkolenia zabieram sie ponownie za klejenie. Mam nadzieję ze tym razem skutecznie.
W miedzy czasie szykuje do wyjazdu "anglika" i sam się szykuje do wyjazdu na miasto. Goście też zakończyli zbiory i postanowili wspólnie ze mną przejechac się do centrum ( choć mieli wracac do domu).
Wyruszamy. Jedziemy spokojnie po ścieżce rowerowej z Pilchowa na Głębokie.
Nagle słyszę za soba pierdzenie jakiejś motorynki. Cholera przecież takie pojazdy powinny jechać ulicą. Po chwili wyprzedza mnie rower z zamontowanym silnikiem spalinowym ciągnąc za sobą smród spalin dwusuwowego doczepnego silniczka a za nim ..... nastepny i .... nastepny.
Cała rodzinka na rowerach ale jadąca na silnikach. Patrząc na ich rowery , ich pozycję (nisko siodełko , kolana zgięte mimo iż pedał jest w najniższej pozycji jakby jechali na harleyach) doszedłem do wniosku że oni w ogóle nie używaja pedałów. Po jaką cholerę kupili rowery? No chyba że dla szpanu albo nie stać ich na zrobienie karty motorowerowej. Tragedia. A smrodu narobili że hej.
Po dwustu metrach ich minęliśmy bo jeden silniczek zdechł. Jak się takie coś bedzie włóczyć po scieżkach rowerowych to już tylko las zostanie , żeby spalin nie wąchać.
Opuściliśmy zasmrodzoną scieżkę i przez Las Arkoński , Park Kasprowicza , Jasne Błonia dotarlismy na aleję fontan gdzie zasiedliśmy do lodów ( drugi dzień z rzędu).Tu dołączył do nas kolega który wczesniej się umawiał telefonicznie. Przyjechał z małym synkiem na siodełku ale takim nietypowym bo umieszczonym miedzy kierownicą a siodełkiem tuż za kierownicą.
Bardzo fajne rozwiązanie bo dziecko jest cały czas na widoku i samo wszystko widzi ale.... no własnie zawsze musi byc jakieś ale.
Przy takim ustawieniu kolega musiał obniżyć siodełko żeby sięgać z siodełka do ziemi bo nie za bardzo miał miejsce nad ramą . Efekt był taki ze jechał na zgiętych kolanach . Taka pozycja po niedługim czasie powodowała jego zmęczenie i bardzo małą predkość.
Wracając do opowiesci. Po zjedzeniu lodów moi znajomi postanowili jeszcze kawałek sie wspólnie przejechać i już w cztery rowery ale pięć osób ruszyliśmy do Dąbia.
Obok strefy kibica , Plac Żołnierza , Trasa Zamkowa i dalej do lotniska w Dąbiu.
I na tym odcinku pobiłem rekord.
Kolega jako że jechał z dzieckiem a na dodatek w niewygodnej pozycji jechał z predkoscią porównywalną z tą jaką poruszamy się na masach krytycznych od 7 do 10km/godz. I tak prawie całą drogę , mało tego nawet jak było z górki to też , dla bezpieczeństwa , zwalniał. To była najwolniejsza jazda rowerem jaką pamiętam. Jestem pewien że padł rekord powolności i dodam że to bardzo mecząca jazda. Po dojechaniu do lotniska zawróciliśmy i z " zawrotną " prędkością wróciliśmy do centrum ale tym razem przez Most Długi. Rowerem jechałem tą trasą pierwszy raz od lat. Po pożegnaniu ruszyłem już tempem "fotograficznym" do domu. Po przyjeździe szybko założyłem sklejona po raz drugi dętkę wyregulowałem hamulec (choć z pewnymi kłopotami) i mogłem zacząć opisywać ten wyjątkowo spokojny dzień.
Kategoria KRÓTKO WOKÓŁ DOMU
komentarze
Pozdrawiam cieplutko, choć to może nie wynika z naszych ostatnich kontaktów, ale u mnie też malutko czasu :)